Penis, który leczy, czyli jak położyć wiarygodność postaci jedną sceną w 500-stronicowej książce.Uwaga, poniżej są spojlery!Jestem świeżo po lekturze „Gry” Penny Jordan. Autorkę lubię i cenie sobie większość jej książek, choć zdarzało mi się trafić na mniej udane powieści tej pani. Za „Grę” zabrałam się, oczekując pasjonującej lektury, bo opis mnie zaciekawił, a sama historia wydawała się zawierać elementy i motywy, które lubię (głównie motyw zemsty i mrocznej przeszłości bohaterów).
Zaczęło się dobrze. Pepper Minesse – główna bohaterka, to twarda babka, rekin biznesu, kobieta, która stąpa mocno po ziemi i całe swoje życie podporządkowała karierze. Bardzo dba o swój wizerunek i strzeże swojej prywatności. Wszystko w życiu dopracowała do perfekcji wiele lat temu. Nikt nie wie, że jej paliwem do życia jest chęć zemsty na czterech mężczyznach, którzy 11 lat temu byli zamieszani w gwałt na niej.
W zasadzie sam pomysł na fabułę był świetny. Zgwałcona dziewczyna z nizin społecznych, zdradzona i opuszczona przez wszystkich, która przez większość życia cierpiała z powodu odrzucenia i biedy, teraz, będąc bogatą i wpływową osobą, chce się zemścić na swoich oprawcach. Wszystko byłoby super, gdyby autorka potrafiła to dobrze udowodnić. Dla mnie to było mało wiarygodne, bo mimo pomocy, zarywająca szkołę i prowadząca nieregularny tryb życia Cyganka, która ma potworne deficyty w sferze emocjonalnej, w kilka lat potrafiła się zmienić w drapieżną piranię i demona biznesu. No nie. Tak się nie da, świat tak nie działa. Autorka próbowała przekonać czytelnika, że to ciężkie przeżycia ukształtowały twardy charakter Pepper. Być może, jednak dla mnie tak radykalna zmiana po prostu nie trzyma się kupy. Po pierwsze bohaterka w zasadzie niewiele chodziła do szkoły, bo wędrowała z taborem cygańskim. W normalnym życiu miałaby kosmiczne zaległości w nauce i nawet jako rzekomy geniusz, nie byłaby w stanie tego nadrobić, zwłaszcza w tak szybkim tempie jak to było przedstawione w książce. Pepper w mig nauczyła się wszystkiego, ogarnęła nawet akcent wyższych sfer i sposób ich postępowania oraz mentalność. Nie wierzę w takie rzeczy. Po prostu nie wierzę. Druga sprawa odnośnie bohaterki – była ofiarą gwałtu, z którego urodziło się dziecko. Autorka poświęciła sporo czasu relacjom bohaterki z jej synkiem, żeby uwiarygodnić poczynania Pepper. Dla mnie to jednak nadal się nie klei – bohaterka oddała z zimną krwią innym ludziom własne dziecko i dopiero po 10 latach zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno zrobiła dobrze i doszła do wniosku, że kocha synka. A wcześniej realizowała swoje wyrachowane cele i miała go w dupie. Wiem, że miało to na celu pokazanie, że ruszyło ją sumienie i nie jest potworem bez uczuć, ale coś mi tu nie grało ewidentnie. Skoro cały czas miała dostęp do dziecka (oddała je swoim opiekunom, z którymi utrzymywała kontakt), to taka zmiana wewnętrzna jest mało realna. To powinno stopniowo w niej dojrzewać, a w książce wygląda, jakby doznała nagłego olśnienia. Niby wcześniej kupowała mu prezenty i była z nim na przyjacielskiej stopie, ale w zasadzie niewiele o nim myślała, koncentrując się na sobie. W ogóle psychologia tej postaci leży i kwiczy. Ofiara gwałtu, inteligentna i wykształcona, zdająca sobie sprawę, że ma problem z własną seksualnością, a mimo to nie zrobiła nic, żeby ten problem rozwiązać. Wtedy pojawił się Miles, z którym poszła do łóżka i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (a raczej penisa), bohaterka została uleczona. 11 lat nieleczonej traumy, która mocno oddziaływała na jej życie, poszło w odstawkę. No czysta magia. A może to zasługa bohatera i jego przyrodzenia, które zdziałało cuda również w przypadku innej sfrustrowanej seksualnie kobiety. Był kiedyś taki program, którego hasłem było: Zbigniew Nowak, ręce, które leczą. Parafrazując – do tej książki pasowałoby idealnie hasło: Miles French – penis, który leczy. Czy trzeba coś więcej pisać o Milesie? No, może to, że był idealny do porzygu, przynajmniej według autorki. Miles - filantrop i szanowany prawnik, przystojny i wysportowany, dla przyjaciół gotowy zaryzykować nawet swoją karierą itp. Szkoda tylko, że będąc na studiach, nie zgłosił nigdzie, że jego kolega z pokoju gwałci dzieci i kobiety, choć wiedział o tym procederze i w jednym przypadku nawet pośrednio był świadkiem. Autorka stwierdziła lakonicznie, że Miles uważał, że to nie jego sprawa, więc się nie będzie mieszał do tego.
To w końcu takie normalne kryć pedofila i gwałciciela.
Do konstrukcji reszty bohaterów większych zastrzeżeń nie mam.
Dobra, poznęcałam się nad psychologią postaci. Teraz czas się zabrać za samą książkę i jej budowę. Autorka zaserwowała 500-stronicową powieść, z której czytelnik dowiaduje się wszystkiego, dosłownie wszystkiego o bohaterach. O ile w przypadku głównych bohaterów to jeszcze nie razi, to opisanie historii rodziny pobocznego bohatera, wraz z perypetiami miłosnymi jego prapradziadków, chyba nie było konieczne. Czytelnik dowiaduje się wszystkich zawiłości, detali i nużących przemyśleń przodków, którzy w ogóle go nie obchodzą. Właśnie dlatego chwilami było tak trudno czytać. Historię, którą z powodzeniem można było zamknąć w 300 stornach, bez utraty sensu, autorka rozciągnęła na kolejne 200, które niczego do fabuły nie wniosły. Przekopywanie się przez gąszcz bohaterów pobocznych, ich rodzin i przodków, motywacji i tym podobnych szczegółów nie było przyjemne. Bardzo zły pomysł. Owszem, wiem, że miało to na celu uwiarygodnienie tych bohaterów, ale w którymś momencie musiałam sobie zrobić notatki, żeby ogarnąć kto jest kim i o co właściwie chodzi. Tempo akcji powieści to decydowany minus. Takie rozwleczenie bardzo spowolniło akcję i w zasadzie stanęła ona w miejscu prawie do samego końca. Zaczęłam czytać partiami, myśląc: dobra, dotrzymam do końca rozdziału, ale trudno mi było się skupić na tym co czytałam. To nie świadczy dobrze o książce, że się zmuszałam do dalszej lektury. Z kolei dobrym rozwiązaniem była retrospekcja, opisująca dzieje dzieciństwa i młodości Pepper. Ten zabieg był udany. Dzięki temu czytelnik mógł się dowiedzieć kim była bohaterka, zanim stała się zimną s*ką bez skrupułów. Ten fragment książki zaciekawił mnie najmocniej i przeczytałam go praktycznie na raz. Kolejna sprawa – zwroty akcji, zwłaszcza w końcówce. W zasadzie mogłoby ich nie być, bo były dość przewidywalne i sztampowe. Kompletnie nic mnie nie zaskoczyło, choć nie było też żadnych potknięć. Pod względem stylu i języka – nic nie rzuciło mi się w oczy. Nie było rażących wpadek, ale też żadnego zachwytu. Ot, solidny warsztat, jak to u Jordan. Dlatego trudno mi coś więcej na ten temat napisać.
Kolejna sprawa to sceny erotyczne. Ta książka to nie romans. Bardziej określiłabym ją jako obyczajówkę z elementami romansu, ale sceny są. Nie dosadne, ani nie śmieszne, niezbyt rozwinięte, nie było obrazoburczo ani nudno. Sceny erotyczne w tej powieści były potrzebne ale też nie rzucały się za bardzo w oczy. Było poprawnie. Po prostu.
Mimo moich narzekań i licznych niedociągnięć, autorce udało się stworzyć klimat powieści. Było w tej książce coś, co mimo jej wad, wciąż trzymało mnie w chęci czytania. Nie potrafię dokładniej określić co. Być może była to ciekawość co będzie dalej, mimo iż od samego początku przeczuwałam jak się ta powieść skończy. W każdym razie, dobrnęłam do końca i mimo częstego zgrzytania zębami i łapania się za głowę, przeczytałam. Ta książka wywołała we mnie jakieś emocje, chwilami nawet mi się podobała, zżyłam się bohaterami, nawet pobocznymi. Nie wiem czy dobrym podsumowaniem byłoby napisanie, że ta powieść jest tak zła, że aż dobra. Sam klimat i temat powieści, sposób przedstawienia postaci i zdarzeń, to wszystko jednak stworzyło spójną całość. Dlatego mam tak mieszane uczucia w odbiorze. Czerpałam jakąś masochistyczną przyjemność z czytania, mimo iż mi się nie podobało i czytanie szło jak po grudzie. Chyba dam 6/10, choć nie wiem czy bym komuś poleciła tę książkę. Czytajcie na własną odpowiedzialność.