<span style="font-style: italic">Queenie, najwyraźniej znudzona gonieniem za skrawkami chusteczki, wskoczyła na sofę i usadowiła się na kolanach Dany.
— Cześć, malutka — zaćwierkała Dana, drapiąc ją za uszkiem. Queenie waliła jak szalona ogonem w kwiecistą poduszkę.
— Jesteś słodka, wiesz?
Ogon wachlował teraz tak szybko, że zrobił się niemal niewidzialny. Queenie kręciła się uszczęśliwiona po kolanach Dany. Wzdrygnęłam
się, kiedy jej pazury wbijały się w sweter od Donny Karan. Ale Danie
najwyraźniej to nie przeszkadzało.
— Jesteś absolutnie urocza -- powiedziała słodkim, piskliwym głosem, którego używa się tylko wobec małych dzieci, zwierząt i sprzedawców, którzy mają słabość do atrakcyjnych blondynek i w związku z tym
są skłonni udzielić rabatu na szpileczki.
— Kto jest najśliczniejszym pieskiem? Ty, słoneczko. Tak, ty. Jesteś śliczną dziewczynką. Śliczniusią, śliczniusią, śliczniusią, Jesteś...
Nagle pies wydał z siebie dziwny, zduszony skowyt i znieruchomiał.
Maurice wstrzymał oddech.
— Co się stało? Co jej zrobiłaś?
— Ja, ja... — Dana spojrzała na bezwładnego psa, a potem na paralizator przy pasku. No tak. Szybko odczepiłam paralizator i wrzuciłam do torebki Dany, żeby ukryć go przed Mauricem.
— Boże, zabiłaś Queenie! — zawył Maurice. Porwał psa z kolan Dany i przycisnął go do piersi.
— Nie, Queenie żyje — zapewniłam go. — Jest tylko trochę... porażona.
— Porażona? — Maurice zrobił wielkie oczy. Wyraźnie moje słowa nie odniosły uspokajającego efektu, na jaki liczyłam.
— Eee, może nie tyle porażona, co... śpiąca. Tak. Po prostu śpi, Dana ma bardzo kojący wpływ na zwierzęta. Maurice spojrzał na mnie, jakby brakowało mi piątej klepki.
— No dobrze, prawda jest taka, że Dana ma taki mały paralizator..
— Paralizator! — wykrzyknął Maurice. — Sparaliżowałyście moją
Queenie?!
— Nie, nie! Nie jest sparaliżowana. Tylko lekko porażona. Mac
mówi, że te paralizatory są zupełnie nieszkodliwe. A ona wie, co mówi
jest właścicielką sklepu z bronią, prawdziwą bronią. Na prawdziwe kule
i w ogóle. Nie żebym się na tym znała. Nie cierpię broni. I nie mam
broni. Zresztą, Dana też nie.
— Jeszcze tylko przez dwa dni — wtrąciła pomocnie Dana.
— Widzisz? Nie ma tu żadnej prawdziwej, groźnej broni. No, może poza pistoletem, który ty masz.
— Urwałam. — Ale nie masz go teraz przy sobie, prawda? — zapytałam, nagle zaniepokojona. Maurice tylko spojrzał na mnie wymownie.
— Oczywiście, że nie. Nie żebym podejrzewała, że mógłbyś go użyć. Nie zrobiłbyś tego. Wydajesz się bardzo miłym człowiekiem. Nie żeby mili ludzie nie posiadali broni, bo mogą. I posiadają. Jak ty. Ale Dana nie ma broni. Tylko paralizator. To zupełnie dwie różne rzeczy. Paralizator może tylko lekko porazić prądem. Leciuteńko. 0, widzisz. Queenie już dochodzi do siebie. Śliniąc się na klapy marynarki Maurice”a, Queenie poruszyła tylnymi łapami.
— Widzisz, nic jej nie jest. Pewnie śni się jej jakiś przyjemny psi sen
o smakołykach, hydrantach i gryzieniu mebli...
Znowu to spojrzenie.
— Nie, nie, nic o gryzieniu mebli. Jestem pewna, że Queenie nigdy
nie pogryzłaby mebli. Zwłaszcza twoich. Inne rzeczy tak, ale nie meble.
Okej, chyba powinnyśmy się zbierać...
Wycofałyśmy się z Daną do drzwi. Maurice nie spuszczał z nas
załzawionych oczu, trzymając w ramionach drżącego psiaka. Ledwie
wyszłyśmy, drzwi zamknęły się z trzaskiem i usłyszałam, jak Maurice
przekręca klucz w zamku.
Uff, udało się. Spojrzałam na swoją najlepszą przyjaciółkę.
— Jesteś maniaczką! Nigdy więcej nie chcę widzieć tego cholerstwa.
— O co ci chodzi? — obruszyła się Dana.
— Przed chwilą poraziłaś prądem małego pieska!
— To był wypadek.
— Nie będzie więcej wypadków, bo nie będziesz więcej wyjmowania
paralizatora z torebki — powiedziałam powoli i wyraźnie.
Dana wydęła wargi.
— Zupełnie jak wtedy, na planie z Benem Affleckiem.
— Boże, Bena też poraziłaś?
— Nie — odparła, kiedy wsiadłyśmy do samochodu, po czym dodała:
— Zupełnie przypadkowo, troszkę poraziłam jego kota.
Co tam handlarze futrami, obrońcy praw zwierząt powinni zająć się
Daną.</span>