Gdyby nie to, że była na dachu domu, pewnie zaczęłaby podskakiwać z radości. Zamiast tego jednak odłożyła młotek i usiadła, obejmując rękami podkurczone kolana. Czekała. Nie mógł chociaż napisać listu i dać jej znać, że wraca?
Uświadomiła sobie, że ubrana była w spodnie. Nie widzieli się tyle tygodni i miała go przywitać, wyglądając jak chłopak. Nie było już jednak ratunku.
W końcu wóz wyłonił się zza drzew i zajechał przed dom, otoczony przez rój okolicznych mieszkańców. Zobaczyła Michaela. Siedział na ławce woźnicy i wyczekująco spoglądał w głąb ogrodu. Jak mogła zapomnieć, jaki był wspaniały? Jak zawsze miał zbyt długie zmierzwione włosy, które wołały o fryzjera, a jego ubrania wymagały porządnego prania, ale te r ami o n a . . . Obok wozu szli jego chłopcy. Lukę niósł na rękach Iwana Groźnego, a Andrei robił słodkie oczy do jednej z mieszkających w sąsiedztwie dziewczynek. Kiedy Libby ponownie spojrzała na Michaela, patrzył na nią, jakby chciał ją zamordować.
- Złaź stamtąd! - wrzasnął. - Zaciągnął hamulec, wyskoczył z wozu i ruszył przez trawnik, jakby chciał komuś przyłożyć. Siedząc trzy piętra nad nim, słyszała, jak burczy coś pod nosem we własnym języku: nie brzmiało to jak pochlebstwa. Stanął na środku ogrodu i krzyknął do niej: -Czy ty nie potrafisz zachowywać się jak normalna kobieta i chodzić po ziemi? Przejechałem dla ciebie ponad tysiąc kilometrów, a tu co? Spodnie!
Nie mogła w to uwierzyć. Spóźnił się dwa miesiące i miał czelność krytykować jej strój! ? Przez ostatnie tygodnie była pośmiewiskiem całego miasta, a on był na tyle zuchwały, by jeszcze teraz upokarzać ją na oczach wszystkich? Tak, czuła się jak prawdziwa księżna.
- Jestem pewna, że kobiety w Kentucky ubierają się dużo ładniej! -wypaliła.
Nie posiadała się z radości, że go widzi, ale nie miała zamiaru pozwalać mu, żeby odnosił się do niej tak lekceważąco.
- W rzeczy samej - odparował, po czym oparł drabinę o ścianę, szykując się, żeby się po niej wspiąć.
Musiała działać szybko. Zanim zdołał wejść na drugi szczebel, odepchnęła stopą drabinę, posyłając ją na ziemię, i zmusiła go do odskoczenia. Z tłumu dobiegły okrzyki uznania. Spostrzegła, że kibicowały jej kobiety, podczas gdy mężczyźni trzymali stronę Michaela. Pan Stockdale pomagał mu nawet na nowo przystawić drabinę.
- Nie waż się tu wchodzić! - krzyknęła. - Czy eleganckie kobiety w Kentucky też codziennie podlewały twój jaśmin, nawet wtedy, kiedy z wściekłości chciało się im kląć na czym świat stoi?
Podparł się pod boki i mrużąc oczy, spojrzał w górę.
- Kobiety w Kentucky są zbyt dobrze wychowane, żeby kląć.
- Cóż, ja nie! - Chwyciła kosz z orzechami, wymierzyła i cisnęła go prosto w jego arogancką głowę. Orzechy i skorupki rozsypały się w powietrzu, a koszyk wylądował na trawie. Nikomu nic się nie stało, ale Sally Gallagher była wniebowzięta.
- Pokaż mu, Libby!
Michael odwrócił się i skinął na Josepha. Ponad stukilogramowy olbrzym przecisnął się przez tłum. Obaj podnieśli drabinę i ponownie przystawili ją do ściany, szykując się do drugiego podejścia. Joseph chwycił ją u podstawy, niwecząc główny plan obrony Libby. Zresztą tak naprawdę nie chciała się już bronić. Drabina skrzypiała, kiedy Michael zaczął się po niej wspinać. Podciągnęła się wyżej, żeby oddalić się na bezpieczną odległość od jego płonących oczu, które zaraz miała ujrzeć. Nie widziała go, ale słyszała, jak pokonywał kolejne szczeble, wspinając się wyżej i wyżej. Czy nie umiał niczego robić cicho? Nawet jego powrót do miasta musiał odbywać się w towarzystwie tłumu gapiów, którzy podążali za jego wozem jak za magicznym dźwiękiem baśniowego fletu Szczurołapa.
Nagle uświadomiła sobie, że wrócił tylko dla niej. Ogarnęła ją duma. Miała ochotę natychmiast się w niego wtulić.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, były jego spracowane i ogorzałe dłonie. Podciągnął się na nich, po czym pokonał kilka ostatnich szczebli. Kiedy w końcu wynurzył się ponad krawędź dachu, na jego twarzy malował się wielki uśmiech.
- Dzień dobry, panno Sawyer - powiedział jakby nigdy nic.
Skinęła w jego kierunku z równą nonszalancją.
- Witaj.
Już miał postawić stopę na dachu, kiedy znieruchomiał, delektując się dobiegającym jego nozdrzy zapachem. Wyraz jego twarzy wyrażał stuprocentową męską satysfakcję.
- Pachniesz perfumami ode mnie.
- Jak codziennie.
Jeszcze bardziej się rozpromienił.
- Cieszę się. - Jak na tak potężnego mężczyznę wszedł na dach z wielką gracją, zwinnie obrócił się i usiadł obok niej. - Przejechałem tysiąc kilometrów właśnie po to, by zobaczyć ten uśmiech. Było warto.
ewa.p napisał(a):Duzz,fajny fragment.Cała książka jest taka?
Staruszka wróciła z tacką, na której stały dwie małe filiżanki bez uchwytów oraz piękny czajniczek z białej porcelany. Postawiła tackę przed nami i łypnęła ze złością na mnie, a potem na syna.
- Cukru? Mleka? Śmietanki? Napalmu?
- Mamo – skarcił ją mężczyzna – to by było wszystko.
- Światła wkrótce zgasną, a ty chcesz tylko herbaty!
Kim nalał herbaty.
Piłem ją ostrożnie, łyczek po łyczku, bojąc się napalmu.
Była w porządku.
- Wedle życzenia, jeden bilet parkingowy.
- To było zajebiste – oznajmiła moja uczennica, wydzierając mi bilet z palców. – Nawet nie musiałeś recytować zaklęć ani nic.
Penny, mogło ci się wydawać, że po prostu kopnąłem maszynę – odparłem z westchnieniem – ale zapewniam cię, że musiałem się uczyć całe życie, żeby wiedzieć, w które miejsce ją kopnąć.
Desdemona napisał(a):świetne...muszę zaznajomić się z tym....
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości