Obiecałam, że zbiorę swoje uwagi o cyklu Zamek Calhounów. A więc tak...
Dla mnie najlepszą pochwałą jest to, że przeczytałam. W zasadzie cięgiem. Jedną po drugiej, bez przerywników. Co przy moim raczej obojętnym stosunku do twórczości Roberts, jest bardzo pozytywne. W zasadzie całość napisana jest na tyle spójnie, że niemal można byłoby z tego zrobić jedną książkę z kilkoma dużymi rozdziałami czy częściami. Jest ciekawie. Tajemnica, coraz bardziej rozwiązywana w kolejnych częściach. Atrakcyjne, nietuzinkowe i odmienne kobiety. I do nich dopasowani faceci. Też różni, też ciekawi. Choć ja am wrazenie, że w tym cyklu to kobiety rządzą, dzielą i trzymają ster, a momenty kiedy faceci staja na czele następują tylko wtedy gdy one na to pozwolą. Tak, to pewnie typowe opowieści hq, choć z tych, które ja osobiści lubię - znają soje ramy, wiedzą w jakim zakresie się poruszać i nie udają, że jest inaczej, że należą do innej kategorii produktu. Fajna jest chemia między bohaterami i co dziwne, działa na tyle, że specjalnie nie zgrzytałam zębami gdy po raz kolejny czytałam tekst faceta - że ona i tak będzie jego. Myślę, że w innej książce by mnie zirytowało, tu mnie ubawiło. Z dziewczyn najbardziej polubiłam CC, z facetów Slonana. Ciotka, cioteczna babcia i Holender są niedoścignieni. Aha, bardzo podobało mi się opowieści z przeszłości. Ślicznie wpisane są w całość.
Bardzo się cieszę, że przeczytała.
Bardzo się cieszę, że przeczytałam za jednym zamachem.
Bardzo chciałabym przeczytać coś kolejnego, równie odprężającego
Dzięki, Lilio