– Wydaje mi się, że romanse to literatura dla bardzo przeciętnych kobiet, które, uwikłane w codzienne życie, poza nim niewiele mają. Daje namiastkę innego świata, drogę ucieczki od garnka, sprzątania, pilnowania dzieci – mówi psycholog Ewa Wrzos. – W swoim środowisku, ludzi przeciętnie wykształconych, nie spotykam osób, które czytają takie książki.
Agrest napisał(a):Ależ, nie chodziło mi o wynikanie, absolutnie. Tylko jeśli pani z harlequina jest protekcjonalna, to co powiedzieć o tej– Wydaje mi się, że romanse to literatura dla bardzo przeciętnych kobiet, które, uwikłane w codzienne życie, poza nim niewiele mają. Daje namiastkę innego świata, drogę ucieczki od garnka, sprzątania, pilnowania dzieci – mówi psycholog Ewa Wrzos. – W swoim środowisku, ludzi przeciętnie wykształconych, nie spotykam osób, które czytają takie książki.
ja tam wierzę w eskapizm... ale ucieka się od różnych rzeczy
Fringilla napisał(a):przykre, że to wykształcona psycholog...
No bo co właściwie powiedziała? Że 'jej się wydaje'. Swoje 'statystyki' popiera niepodważalnym faktem, że ona, obracająca się w środowisku osób wykształconych przeciętnie lub wyżej, nie ma znajomej czytającej romanse. Srsly. Po prostu rzuciła jakiś stereotyp, ubrała w słowa mooocno niefortunne i już.
Niby mają trafiać do czytelniczek z małych i średnich miasteczek. A co z miasteczkiem, w których harlequiny można dostać tylko w jednym punkcie sprzedaży i nawet sama pani sprzedawczyni nie umie odpowiedzieć na pytanie, które serie wydawnicze dostaje, z jaką częstotliwością, w ilu egzemplarzach itd. Odpowiedź na każde pytanie brzmiała: "A nie wiem, czasem coś mi przywożą." Jeśli tak wygląda rozpoznawalność harlequinów przez panią sprzedawczynię, to jak wygląda wśród kilku tysięcy mieszkańców, którzy do tego kiosku nigdy nie zaglądają?
Powrót do Wiadomości i publicystyka
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości