Niech będzie, że tutaj, chociaż ani paranormal to nie jest, ani fantasy, a science-fiction
Recenzję można przeczytać również (z paroma dodatkami) na moim blogu z recenzjami, do którego link jest w podpisie.
Rebels and Lovers - Linnea SinclairRomanse science-fiction to jest z całą pewnością to, co lubię. Te wszystkie statki kosmiczne, lądowania, kombinowanie z maszynerią i oprogramowaniem, pościgi przez tunele kosmiczne i pogonie przez labirynty stacji kosmicznej. Tak, zdecydowanie moja bajka. Dodać do tego świetny romans z wątkiem, który może nie jest moim ulubionym, ale również nie należy do tych, które mnie odrzucają i jest gotowa recepta na książkę, jaka mi się spodoba.
Tytułowi „Buntownicy i kochankowie” w książce Linnei Sinclair to Makaiden Griggs i Devin Guthrie. Kaidee jest właścicielką i pilotem transportowego statku kosmicznego. Dwa lata wcześniej pracowała razem z mężem dla GGS – firmy rodziny Guthrie, ale działania jej męża sprawiły, że musiała z tej pracy zrezygnować po tym jak on został zwolniony. Teraz przez politykę państwa prowadzonego przez szaleńca utknęła w Doku Pięć, z dyszącym jej nad karkiem nieciekawym typem, któremu – znowu przez zmarłego ex-męża – winna jest sporą kwotę.
Devin był zauroczony Makaiden już w czasie, kiedy była ona jedną z licznego personelu zatrudnianego przez jego rodzinę, ale nie zrobił nic, żeby to okazać z bardzo prostego powodu – kapitan Griggs była mężatką. Teraz spotyka ją w całkowicie nieoczekiwanych okolicznościach, i jego cały świat przewraca się do góry nogami z powodu jednego zdania: „Kiler nie żyje.” Ucieczka przed niedoszłymi porywaczami Tripa, bratanka Devina, nie należy może do najbardziej sprzyjających okoliczności dla rozwoju romansu, ale Devin nie zamierza pozwolić, żeby Makaiden po raz drugi zniknęła mu z oczu. To nic, że ktoś ich ściga, i to nie wiadomo kto oraz nie wiadomo czemu, a Devin przeciwstawia się całej swojej rodzinie. Są w końcu sprawy ważne i ważniejsze.
W Devinie nie ma nic z typowego maczo. No, może odrobinkę, ale tylko dlatego, że jego starszy brat Phillip, wojskowy z zawodu i zamiłowania, swego czasu zapewnił mu przeszkolenie wojownicze. Więc Devin potrafi zarówno posłużyć się bronią, jak i własnymi dłońmi w walce. Ale na co dzień jest zamkniętym w sobie, spokojnym i unikającym konfliktów geniuszem komputerowym i finansowym, noszącym okulary mimo wieloletnich namów rodziny na operację oczu. Jest słodki jak tylko słodki może być bohater romansu nie będąc przy tym mięczakiem. Nosi sweter, który lata temu kupił razem z Kaidee w czasie jednej ze wspólnych podróży, oczywiście tylko dlatego, że to wygodny sweter, i nic to, że już jest mocno powyciągany i niezbyt pasujący do wymaganego wizerunku najmłodszego syna jednej z najstarszych i najbogatszych rodzin na tym i paru innych światach. Jest przy tym zaradny, a w swoich stosunkach z Kaidee może trochę niezręczny, ale zdecydowanie dążący do celu, którym jest zdobycie jej zaufania, serca i ciała, niekoniecznie w tej kolejności.
Ze strony Kaidee sytuacja wydaje się dużo bardziej skomplikowana, bo to ona jest tutaj stroną, która myśli o wszystkich konsekwencjach ich ewentualnego związku. Nie tylko o tym, jak ona będzie się czuła, kiedy on już się zakończy, bo zakończyć się musi raczej prędzej niż później w jej odczuciu, ale też na co zostanie narażony Devin, jeśli prawda o jej pochodzeniu wyjdzie na jaw. I jak ona przeżyje widok zawodu lub odrazy w jego oczach, kiedy on się dowie, kim był jej ojciec. Całe szczęście, ten wątek nie był przerysowany, jej obawy miały swoje podstawy, ale Devin zmierzył się z nimi jak mężczyzna i wszystko skończyło się dobrze.
Lubię takie romanse, gdzie miłość rozwija się powoli – chociaż akcja książki dzieje się na przestrzeni może pięciu dni, to w końcu Devin i Kaidee znali się już od siedmiu lat, z czego przez pięć przebywali dość dużo w swoim towarzystwie i zdążyli zawrzeć przyjaźń. Ale czuć też iskry między bohaterami, a kiedy dochodzi co do czego, widać gwałtowność uczuć i ich głębię. Nie obraziłabym się co prawda, gdyby jeden czy drugi konflikt, jaki się pojawił, został odrobinę bardziej rozwinięty, ale tak jakby nie starczyło na to miejsca w czasie tych wszystkich pogoni, ucieczek i ukrywania się wszelkimi sposobami. I powiem, że tak jak czasem dłużą mi się akcje sensacyjne czy kryminalne w romansach, tak tutaj dosłownie pożerałam strony, a autorka potrafiła wpleść jakiś moment refleksji czy uczucia nawet w najbardziej napiętą sytuację.
Po przeczytaniu kilku książek i opowiadań Linnei Sinclair wiem, że mogę kupować ją w ciemno, i nawet jeśli nie wszystko mi się spodoba w takim samym stopniu jak np. „Games of Command” (półcyborg miotany namiętnościami, to jest coś, o czym trzeba przeczytać), to wszędzie znajdę jednak elementy, które trafią w mój gust. I zawsze kiedy ją czytam, przychodzi mi na myśl serial „Firefly” i mam ochotę na jego powtórkę. Ech, ci kosmiczni kowboje…
P.S. Jak ja lubię, kiedy postaci na okładkach zgadzają się z opisami bohaterów opisanych w książce