Doskonałe rozwiązanie. Będę śledzić poczynania , a może w między czasie wrócę do "Długiej płomiennej zimy" bo już zapomniałam.
Ulubiony fragment z Lindsey. "Bunt serca"
"Obdarzył ją najbardziej ujmującym ze swoich uśmiechów.
- Jeśli nie teraz, przyjdę do twojego pokoju w nocy. Odepchnęła go i cofnęła się o krok.
- W nocy drzwi mojego pokoju są zamknięte.
- Dziś zostaw je otwarte.
- Nie.
- To może okno?
- A więc chce pan, żebym całą noc dusiła się przy zamkniętych oknach?! - zawołała z błyskiem rozbawienia w oczach. - Moja odpowiedź brzmi “nie". Dlaczego nie chce pan przyjąć jej do wiadomości?
- To nie jest prawidłowa odpowiedź, najdroższa. Chyba nie spodziewasz się, że ustąpię. Muszę przecież dbać o swoją reputację.
Roześmiała się czując, jak opuszcza ją napięcie. Dobry
Boże, jakiż z niego był niepoprawny, wyzbyty moralności łajdak, lecz jakże pociągający. Nie miała pojęcia, że istnieją mężczyźni obdarzeni tak silnym fizycznym czarem. Nawet w chwilach całkowitego na pozór opanowania, w pełni świadoma faktu, że Anthony Malory nie jest mężczyzną dla niej odpowiednim, czuła doń nieodparty pociąg. Teraz jednakże uznała, że najlepszą formą obrony będzie nie brać go zbyt poważnie. Posłała mu karcące spojrzenie i oznajmiła chłodno:
- Właśnie pańską reputację miałam na myśli, udzielając panu takiej a nie innej odpowiedzi, sir Anthony.
- A zatem muszę sprawdzić, czy jeszcze raz uda mi się przepędzić tę myśl.
- Nie!
Wyciągnął ku niej ręce i zanim się spostrzegła, już siedziała na balustradzie, a on uśmiechał się do niej bezczelnie. Pomyślała, że znów chce ją pocałować. Ale pozycja, w jakiej się znalazła, wcale nie nastrajała do żartów. Za plecami miała dziewięciostopową przepaść, bo taka mniej więcej odległość dzieliła poręcz balustrady od leżącego w dole basenu. Nie sięgając stopami posadzki, czuła się bardzo niepewnie, a w razie utraty równowagi nie miałaby się nawet czego przytrzymać... oprócz niego.
Wściekła, spróbowała zeskoczyć na podłogę, ale wtedy Anthony zbliżył się i ku przerażeniu Roslynn podciągnął jej suknię aż do bioder. Zbliżył się jeszcze trochę, zmuszając ją do rozsunięcia kolan, i po chwili jego biodra znalazły się między jej nogami. Wtedy skłonił się ku niej, piersią napierając tak, że Roslynn odchyliła się do tyłu...
- Obejmij mnie, bo spadniesz.
Posłuchała, ogarnięta paniką, ,bo i co innego mogła zrobić. On jednak nie wyprostował się, by umożliwić jej odzyskanie równowagi, ale trzymał ją tak odchyloną poza balustradę, kurczowo uczepioną jego ramion.
- Obejmij mnie za szyję, kochanie — powiedział, jedną ręką przyciągając ją bliżej. - A teraz trzymaj się mocno, bo zaraz cię puszczę.
- Nie...
- Ciii, najdroższa — szepnął, muskając wargami ucho dziewczyny, aż rozkoszny dreszcz przebiegł jej po plecach. — Jeśli nie chcesz przystać na moje warunki, daj mi choć to... Chcę cię dotknąć.
Nagle zabrakło jej tchu, bo poczuła na kolanach jego dłonie, wolno sunące ku górze po zewnętrznej stronie ud.
- Przestań! Ty podły... puść mnie! - A po chwili ochrypłym szeptem: - Anthony!
W taki sposób wymówiła jego imię, że zadrżał, jakby przejęty nagłym dreszczem. Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo oto szarpnął ją ku sobie i ich biodra się zetknęły.
Roslynn jęknęła cicho; głowę odrzuciła do tyłu, czując rozlewającą się po ciele błogą omdlałość. Gdyby zrobił to, czego tak bardzo pragnął, jej reakcja nie byłaby chyba silniejsza. Płonące dziwnym żarem usta sunęły teraz po odsłoniętej szyi Roslynn, która jakby całkiem zapomniała, że nadal siedzi na wąskiej poręczy balustrady.
- Nie sądzę, aby ucieszyła cię ta wiadomość, Tony, ale lady Grenfell szuka twojej małej Szkotki i lada moment gotowa tu zajrzeć.
Klnąc w duchu, Anthony spojrzał na stojącego nie opodal Jamesa, który taktownie udawał, że przygląda się fontannie, jakby w zachowaniu brata i jego partnerki nie było niczego nadzwyczajnego.
Lord Malory zsadził dziewczynę z balustrady i jeszcze przez moment rozkoszował się jej dotykiem i tą szczególną pozycją, gdy jej nogi oplatały jego biodra. Znów dała się porwać zmysłom, usta miała rozchylone, oczy zamknięte, twarz rozpaloną niczym w gorączce. Wątpliwe, czy nawet głos Jamesa dotarł do jej świadomości.
- A niech to! - mruknął złamanym głosem, pomagając jej stanąć na nogi. - Resztę musimy odłożyć na później, złotko.
Cofnęła się chwiejnie, a jej oczy, przed chwilą jeszcze zupełnie nieprzytomne, stopniowo nabierały wyrazu i najpierw pojawiło się w nich zdumienie, potem gniew. Zafascynowany tą
zmianą Anthony nawet nie zauważył, kiedy jej dłoń z głośnym plaśnięciem wylądowała na jego policzku.
- Nie będzie żadnego “później" ani żadnej ,,reszty" -powiedziała cicho, ale głosem przesyconym wściekłością. - Nie znam reguł twojej gry, ale na pewno nie jest ona uczciwa, więc trzymaj się ode mnie z daleka.
Wyrzuciwszy z siebie te słowa, Roslynn pobiegła w stronę wyjścia z oranżerii. Anthony nie próbował jej zatrzymać. Przysiadł na balustradzie i gładząc zaczerwieniony policzek, spoglądał za nią, aż zniknęła mu z oczu.
- Ciekaw byłem, kiedy wreszcie dojdzie do głosu jej szkocki temperament. — Uśmiechnął się do Jamesa, który tymczasem usadowił się obok niego.
- Powiedziałbym, że i tak wykpiłeś się tanim kosztem. Anthony roześmiał się.
- Wiesz, że nawet ciebie nie zauważyła?
- Czyżbyś się przechwalał, braciszku?
- Nie, jakkolwiek jestem z siebie bardzo, bardzo zadowolony.
- Skoro więc rozstaliście się w tak niemiłej atmosferze, nie będziesz miał chyba nic przeciwko temu, że teraz ja spróbuję szczęścia?
W jednej chwili uśmiech znikł z twarzy Anthony 'ego."