Po lekturze czwartej części Friday Harbor próbuję zdiagnozować źródło mojej niechęci do tej książki. Czy chodzi o to o element paranormalny, który mi się nie podobał, czy o miałkość postaci, czy nijakość wątku romansowego, czy wszystko naraz.
W jakiś sposób irytuje mnie to, jak ta seria traktuje elementy paranormalne. W pierwszej części nie było nic, w drugiej jakieś subtelne elementy w stylu Sarah Addison Allen (jeszcze dla mnie strawne, choć wolę Allen
), w trzeciej jeszcze coś innego i proporcjonalnie więcej, a w czwartej już totalna dominacja wątku paranormalnego (i to w jeszcze innym stylu). Nie wiadomo, czego się spodziewać i to nie w sensie jakichś intrygujących pomysłów, tylko tego, że nie ma w tym świecie jakiejś spójności, poszczególne elementy paranormalne nie łączą się, takie tam skakanie od Sasa do lasa.
Jak ja cieszę, że Kleypas zapowiedziała powrót do Travisów