Lilia napisał(a):uwielbiam te ich gadki
- Wiecie co? - wtrącił się McNab. - Jeśli wykluczyć hipotezę, że mamy do czynienia z pijącym krew, pozbawionym duszy demonem, to odszukanie zabójcy nie powinno nam nastręczyć większych trudności.
- Dobrze, że nikt z nas nie wierzy w pijące krew, pozbawione duszy demony. - Ale Peabody odszukała rękę McNaba.
Eve zobaczyła to w lusterku wstecznym, a także to, że Peabody wsunęła palce drugiej dłoni pod bluzkę i zacisnęła je na czymś.
- Peabody, nosisz krzyżyk?
- Co? Ja? - Ręka opadła jej na kolana ciężko jak kamień. Delia zrobiła się czerwona jak burak. Chrząknęła. - Tak się akurat składa, że znam Mariellę z archiwum, która przypadkiem miała krzyżyk, więc go od niej pożyczyłam. Na wszelki wypadek.
- Rozumiem. Czy przypadkiem masz też zaostrzony kołek?
- Nie, chyba że masz na myśli McNaba.
McNab uśmiechnął się swobodnie, kiedy Eve zatrzymała się na światłach i odwróciła do nich obojga.
- Powtórz za mną: wampiry nie istnieją.
- Wampiry nie istnieją - powiedziała Peabody.
Eve skinęła głową i usiadła prosto, a po chwili zmrużyła oczy i spojrzała na Roarke'a.
- Co znaczy ta mina?
- Tak sobie tylko myślę, że większość legend zawiera w sobie jakieś ziarnko prawdy. Weźmy chociażby Włada Palownika i Drakulę z tradycji ludowej. Nie uważasz, że to ciekawe?
- Ciekawe jest to, że siedzę w wozie z trzema ptasimi móżdżkami.
- Dla niektórych „ptasi móżdżek” - odparł spokojnie Roarke - dla innych „umysł wolny od uprzedzeń”.
- Hmm. Może po drodze powinniśmy się zatrzymać na jakimś targu i zaopatrzyć w kilka kilogramów czosnku, by ci „wolni od uprzedzeń” poczuli się pewniej.
- Naprawdę? - odezwała się Delia z tylnego siedzenia, a po chwili wtuliła głowę w ramiona, widząc w lusterku wstecznym, jak Eve patrzy na nią z kamienną twarzą. - To znaczy „nie” - wymamrotała Peabody do McNaba.
- Sam się domyśliłem.
- Pani porucznik. - Złapał ją za rękę, nim dotarła do drzwi, i obrócił w swoją stronę.
Wyjął z kieszeni srebrny krzyżyk na łańcuszku i zaczął nim wymachiwać przed twarzą Eve.
- Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. - Ale kiedy zawiesił krzyżyk jej na szyi, wybałuszyła oczy.
- Co to za żarty?
- Zrób mi tę przyjemność. - Jeszcze raz pocałował ją w usta, tym razem krótko. - Jestem przesądnym człowiekiem o logicznym umyśle, który lubi pozbawione logiki rozważania.
Patrząc na niego, Eve pokręciła głową.
- Jesteś pełen niespodzianek, kolego. Naprawdę.
Ponownie włączyła ekran. Teraz wypełniła go twarz Doriana Vadima.
- To nasz główny cel. Bez wyraźnego rozkazu czy zgody nie wolno go zatrzymać ani aresztować. Jeśli mi się nie uda wykonać zadania, nie będziemy mieli podstaw, żeby go zamknąć. Przebrać się - rozkazała. - Wszyscy mają mieć kamizelki. Zgłosić się do dowódców oddziałów, którzy zadbają o przewiezienie was na miejsce akcji.
Położyła dłoń na swojej broni.
- Do roboty.
Kiedy się pochyliła, żeby sprawdzić paralizator, Baxter klepnął ją w ramię.
- Czego?
- Mam coś dla ciebie. - Wyciągnął to, kiedy się prostowała.
- Wiecznie trzymają się ciebie żarty, Baxter.
- Muszę ci przyznać rację. - Zgrabnie rzucił jej drewniany kołek.
Ponieważ ją rozbawił, złapała kołek jedną ręką i wsunęła go za pasek.
- Dzięki.
Zamrugał powiekami, a potem ryknął śmiechem.
- Eve Dallas, pogromczyni wampirów! Warte uwiecznienia.
wiedzmaSol napisał(a):a ja tego nie czytałam
ale jak pomyślę że wszystkie opowiadanka jeszcze przede mną to robi mi się jakby lepiej
Eve zauważyła, że Summerset się poruszył. Skorzystała z okazji, wykazując się nie tylko czujnością, ale i tchórzostwem. Odskoczyła na bok i potrąciwszy biodrem Roarke'a, zostawiła go samego na linii ognia.
Kochała swojego mężczyznę i bez wahania ryzykowałaby dla niego życie. Ale gdy w grę wchodziły dzieci, mógł sobie tonąć. Ona płynęła dalej.
Roarke instynktownie wyciągnął ramiona, jak przystało na mężczyznę, któremu właśnie ktoś zamierzał podać coś niezwykle delikatnego albo mogącego wybuchnąć.
- Ja nie... nie powinienem... Och, cóż... - wymamrotał, gdy Summerset zręcznie podał mu niemowlę.
- Macie ochotę na coś konkretnego? - Usta kamerdynera drgnęły w prawie niewidocznym uśmiechu, gdy Roarke próbował zmiażdżyć go wzrokiem. - Na kolację?
- Coś szybkiego - wydusił z siebie Roarke. Kiedyś rozbrajał bombę na kilka chwil przed eksplozją i był wówczas zdecydowanie mniej spanikowany.
Lilia napisał(a):bandziory z bronią, bombami: to ich nie rusza. dajcie dziecko: panika murowana
- Powiedz mi, Mulan, co ty knujesz – wyszeptał jej do ucha, gdy tymczasem ona usiłowała wyrwać się z jego objęć. – Chciałbym być dżentelmenem, ale stawka jest wysoka.
Nagle przestała się wyrywać, a on odetchnął głębiej. Cynamon! Jej włosy pachniały cynamonem i wanilią, tak jak bułeczki, które jego siostra piekła w niedzielne poranki. Matylda odwróciła się w jego objęciach, by stanąć z nim twarzą w twarz, a on odebrał to jako miły gest.
- Dżentelmenem? – powiedziała niskim głosem, a Davy poczuł, że ogarnia go popłoch. – Przydałby mi się staromodny dżentelmen.
- Ja nim nie jestem. – Davy rozluźnił uścisk i cofnął się w stronę garderoby. – Ja jestem chamem żyjącym w dwudziestym pierwszym wieku.
Przysunęła się do niego bliżej, a on znowu się cofnął i potknął się o buty Clei.
- Chcę pana prosić o przysługę – szepnęła…
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość