Przeczytałam "Nie zabijać pająków" Ireny Matuszkiewicz.
Podczas czytania było właściwie wszystko OK. (Jak zwykle w polskich książkach bohaterowie byli nieco infantylni, a dialogi czasem nawet bardziej niż nieco. - Ale to nie problem, bo jestem przyzwyczajona.)
Natomiast ogólne moje wrażenie po skończeniu książki było negatywne. Wydała mi się niedokończona i niedopracowana.
W książce ginie ktoś budzący sympatię, jest ogólny żal, a potem jedna bohaterka kwituje to stwierdzeniem, że tak jest dla ofiary lepiej.
Wolałabym, żeby takie zdanie nie padło jako ostatnie, bo to się odbiera jak opinię autorki na ten temat, co robi strasznie okrutne wrażenie.
Nie dowiadujemy się również, jak się potoczą dalsze losy budowy zawieszonej w połowie, która musi koniecznie być na czas dokończona, inaczej właścicielki domu będą zrujnowane. Wynika, że właśnie tak będzie. Obie zostaną na lodzie z wielkimi karami do popłacenia. Pieniędzy na kary nie mają, a pani autorka zapomniała wspomnieć, czy pójdą z tego powodu do więzienia. - A wystarczyło dodać małe zdanko, że znalazły inną firmę, która podjęła się wykończenia obiektu.
No i najważniejsza wada: To jest kryminał. Czytelnikowi powinny być rzucane tropy, których śladem miałby szansę pójść do celu. Jeśli były, to je przegapiłam. (Jeden był prawie na końcu, jak zagadka i tak miała się już wyjaśnić.) Zgadłam, kto był mordercą tylko dlatego, że był on jedyną osobą nie budzącą sympatii. To jednak nie o to chodzi w kryminałach.