przez Lilia ❀ » 9 października 2008, o 18:57
<span style="font-weight: bold">Fragment <span style="font-style: italic">Willi</span> Nory</span>
Chwycił kurtkę, podszedł do drzwi, otworzył je na oścież. I ujrzał Sophię wchodzącą na frontowe schody.
– Nie lubię poirytowanych macho – powiedziała, ledwie zatrzasnęły się za nią drzwi.
– Nie lubię władczych, agresywnych kobiet.
Ich usta formułowały jeszcze ostre słowa, kiedy zawisła na ramionach Tylera, oplotła go w talii nogami.
– Tym razem chcę do łóżka. – Dyszała, rozpinając mu koszulę. – Podłogę wypróbujemy później.
– Chcę cię nagą. – Skubał wargami jej szyję. Zaczął wchodzić na górę. – Nieważne gdzie.
– Boże, jak ty cudownie smakujesz. – Przemknęła wargami po jego twarzy, szyi. – Tak... prosto. – Jęknęła, kiedy przyparł ją do ściany u szczytu schodów. Zagłębiła palce w jego włosach. – To tylko seks, prawda?
– Aha, seks, czy jak mu tam. – Miażdżył jej usta w pocałunku. Używając ściany jako podpory, zaczął ściągać z Sophii sweter. – Boże, ale jesteś zbudowana. – Rzucił sweter na podłogę, przylgnął wargami do wzgórka piersi nad stanikiem. – Nie dojdziemy do łóżka.
Serce się w niej tłukło jak oszalałe.
– W porządku. Następnym razem.
Odniosła wrażenie, że postawił ją na podłodze. Oszołomiona pożądaniem nie bardzo wiedziała, z kim i gdzie się znajduje. Dłonie niecierpliwie targały ubranie, coś się rozdarło. Gorące usta przemykały po skórze. Wszystko się rozmazało.
Była już wilgotna, gotowa, kiedy ją odnalazł. Gwałtowny orgazm przeszył ją na wskroś, ulga jak roztopione złoto, tak silna, tak wyczekana, że całe jej ciało ogarnął bezwład.
Nie mogła mu się oprzeć. Pozwoliła mu brać, wznosić się coraz wyżej aż do chwili, gdy umysł zgasł jak ekran, wypełniony ciemnością.
Patrzyła, jak jego oczy zachodzą mgłą, i wiedziała, że to ona go oślepia. Słyszała jego spazmatyczny oddech i rozkoszowała się myślą, że to ona pozbawia go sił.
Kiedy się w niej zanurzył, spełniła się po raz kolejny. Bezlitośnie. Jej paznokcie przeorały nagie, mokre od potu ramiona Tylera. Z ustami na jej wargach brał w siebie jej krótkie, urywane jęki. I podciągnął ją wyżej, żeby dać więcej. Wziąć więcej.
Rozkosz przetoczyła się przez niego, pozostawiając słabość, oszołomienie.
Przytrzymał ją, kiedy oboje osuwali się na podłogę.
Leżąc na nim, z roztrzepotanym jeszcze sercem, Sophia zaczęła się śmiać.
– Dio. Grazie a Dio. Nareszcie przeprowadziłam tę degustację. Brak finezji, ale znakomita konsystencja i wspaniała moc.
– Popracujemy nad finezją, kiedy przestanie mi się chcieć wyć do księżyca.
– Nie narzekam. – Aby to udowodnić, przemknęła wargami po jego piersiach. – Czuję się rewelacyjnie. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Mogę to potwierdzić. Jesteś rewelacyjna. – Westchnął przeciągle. – A ja wyczerpany.
– Czyli jest nas dwoje. – Uniosła głowę, przyjrzała się jego twarzy. – Skończyłeś?
– Daleko do tego.
– To dobrze, bo ja też nie. – Usiadła na nim okrakiem. – Tyler?
– Mmm. – Gładził dłońmi jej biodra. Była taka gładka. Gładka, mroczna, egzotyczna.
– Musimy omówić pewne sprawy.
– Tak. – Na lewym biodrze miała maleńką, zmysłową myszkę.
– Chcesz to zrobić teraz?
– Nie.
– To dobrze. Ja też nie. – Ujęła w dłonie twarz mężczyzny, pochyliła się. Pieściła jego wargi jakby coś z nich spijała.
– Łóżko? – wyszeptała.
Podniósł się, otoczył ją ramionami.
– Następnym razem.
Około północy ocknęła się na jego łóżku, z twarzą w poduszce. Pościel była zmięta, gorąca, a ona słaba jak nowo narodzone dziecko.
Nie mogła uwierzyć, że ludzkie ciało może zregenerować się tyle razy, z taką mocą. Nawet po tak długiej posusze seksualnej.
– Wody! – wychrypiała w obawie, że teraz, kiedy zaspokoiła głód, zabije ją pragnienie. – Muszę się napić wody. Dam ci, co zechcesz, spełnię wyuzdane żądania seksualne, jeżeli dasz mi butelkę wody mineralnej.
– Już spełniłaś wyuzdane żądania seksualne.
– Prawda! – Wyciągnęła rękę na oślep, poklepała go po ramieniu. – Bądź kumplem, MacMillan.
– Dobrze. Gdzie jesteśmy?
– W łóżku. – Westchnęła. – W końcu tu dotarliśmy.
– Zgadza się. Zaraz wracam. – Wygramolił się z łóżka, ale ponieważ leżał na nim w poprzek, pomylił kierunki i wpadł z łoskotem na krzesło.
Słuchając jego tłumionych przekleństw, Sophia uśmiechnęła się, z twarzą w pościeli. Boże, ależ on był uroczy. Zabawny. Mądrzejszy, niż przypuszczała. I niesamowity w łóżku. Na podłodze. Na ścianie. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek mężczyzna zadowalał ją na tak różnych płaszczyznach. Zwłaszcza jeżeli się wzięło pod uwagę, że wkładał garnitur i krawat dopiero pod groźbą pistoletu.
I prawdopodobnie dlatego wyglądał w nich tak seksownie. Jaskiniowiec chwilowo tylko ucywilizowany.
Upłynęło dużo czasu, odkąd wkradałam się do domu o drugiej nad ranem, pomyślała Sophia. Była to jednak jedna z tych umiejętności – jak jazda na rowerze albo seks – których się nie zapomina. Przygasiła reflektory, zanim oświetliły okna willi, i wolniutko zjechała do garażu.
Wygramoliła się na chłód nocy i przez chwilę stała pod płonącym baldachimem gwiazd. Była niewiarygodnie zmęczona, cudownie wykochana, pełna życia.
Tyler MacMillan był mężczyzną pełnym niespodzianek, pełnym tajemnych zakamarków i zdumiewającej siły.
Wiele się o nim dowiedziała w ciągu ostatnich miesięcy. Poznała rozmaite aspekty jego natury, które przedtem jakoś przeoczyła. A teraz cieszyła się na dalsze odkrycia.
Tymczasem jednak musiała się dostać do domu, złapać trochę snu, albo jutro będzie do niczego.
Dziwne, pomyślała, obchodząc cicho dom, ale chciałam z nim zostać. Spać z nim. Zwinąć się w kłębek przy tym ciepłym, dużym ciele. Bezpieczna, otulona.
Nauczyła się wyłączać emocje po stosunku. Jak mężczyzna, myślała z satysfakcją. Spanie i przebudzenie w jednym łóżku, kiedy igraszki miłosne dobiegły końca, bywało krępujące. Bywało intymne. Unikając tego, unikała nieprzyjemnych komplikacji.
A łóżka Tylera nie chciała opuszczać. Ponieważ byłam zmęczona, przekonywała się. Ponieważ to był ciężki dzień. Tyler nie różnił się od innych mężczyzn, z którymi się kochałam.
Może bardziej go lubię, rozważała, przełażąc przez krzaki. I pociągał ją bardziej niż oczekiwała. To nie znaczy, że był inny. Tylko nowy. Po jakimś czasie urok nowości minie i sprawa się skończy.
Tak to zwykle bywa, myślała.
Jeżeli człowiek szuka miłości po grób, jest z góry skazany na to, że się rozczaruje. Siebie i innych. Lepiej, o wiele lepiej cieszyć się chwilą, wyżąć ją do cna, a potem iść dalej.
Ponieważ myślenie psuło jej nastrój, przestała myśleć. I kiedy wyszła z ogrodu, stanęła twarzą w twarz z matką.
Patrzyły na siebie, zaskoczone, a ich oddechy tworzyły na mrozie małe obłoczki.
– Ładna noc – zauważyła Sophia.
– Tak. Bardzo ładna. Właśnie wracałam... David... – Pilar wykonała nieokreślony ruch ręką w stronę gościnnego domku – potrzebował pomocy przy przekładzie dokumentów.
– Rozumiem. – Śmiech łaskotał Sophię w gardle. – Wasze pokolenie tak to nazywa? – Nie udało się jej powstrzymać krótkiego chichotu. – Jeżeli mamy się wkradać do domu razem, to do dzieła. Mogłybyśmy zamarznąć, próbując wymyślić wiarygodne wymówki.
– Ja tłumaczyłam dokumenty. – Pilar ruszyła szybko do drzwi, nacisnęła klamkę. – Było tam dużo...
– Och, mamo! – Śmiech zwyciężył. Sophia chwyciła się za brzuch i wtoczyła do domu. – Przestań!
– Ja tylko... – Zupełnie zbita z tropu Pilar starała się przygładzić włosy. Miała niewielkie pojęcie o tym, jak wygląda. Spłoniona, rozczochrana. Jak kobieta, która właśnie wymknęła się z łóżka mężczyzny. A dokładnie mówiąc, z kanapy w dużym pokoju. Przejście do ofensywy wydało jej się w tych okolicznościach najlepszym posunięciem. – Późno wracasz.
– Tak. Tłumaczyłam dokumenty. Z Tylerem.
– Z...? Och!
– Umieram z głodu, a ty? – Sophię bawiła ta sytuacja. Otworzyła lodówkę. – Nie zdążyłam zjeść obiadu – powiedziała zdawkowo z głową w środku. – Tyler i ja. Masz jakieś obiekcje?
– Nie. Tak... Nie. – wyjąkała Pilar. – Nie wiem. Naprawdę nie wiem, jak mam się do tego ustosunkować.
– Chcesz ciasta?
– Ciasta?
Sophia wyciągnęła resztę szarlotki.
– Wyglądasz wspaniale, mamo.
– Co też ty mówisz! – Pilar znów przygładziła włosy.
– Cudownie. – Sophia postawiła blachę na ladzie kuchennej i sięgnęła po talerzyki. – Miałam kilka drobnych emocjonalnych problemów w związku z tobą i Davidem. Nie przywykłam do tego, że widzę cię... no, po prostu cię widzę. Ale kiedy natykam się na ciebie w ogrodzie, jak próbujesz się wślizgnąć do domu w środku nocy i na dodatek wyglądasz cudownie...
– Nie muszę wślizgiwać się do własnego domu.
– Nie? – zapytała Sophia, unosząc nóż do krojenia ciasta. – Więc dlaczego się wślizgiwałaś?
– Po prostu... Daj to ciasto.
– Proszę bardzo. – Sophia odkroiła dwa kawałki szarlotki i uśmiechnęła się, kiedy Pilar pogłaskała ją po głowie. Przytuliła się i przez chwilę stały w milczeniu w jasnym kręgu światła. – To był długi, okropny dzień. Tyle że dobrze się skończył.
– Tak. Chociaż tam, w ogrodzie, śmiertelnie mnie wystraszyłaś.
– Ja ciebie?! – Sophia postawiła talerze na kuchennym stole, Pilar przyniosła widelce. – Wyobraź sobie moje przerażenie. Wskrzeszam dawne czasy i natykam się na matkę!
– Dawne czasy? Naprawdę?
– Po co odgrzebywać przeszłość? – Sophia, z figlarnym uśmiechem, zlizała mus jabłkowy z palca. – David jest gorący.
– Sophio!
– Bardzo gorący. Szerokie bary, ten uroczy chłopięcy uśmiech, ta inteligencja. Ale ci się trafiło!
– On nie jest żadnym trofeum. Mam nadzieję, że nie myślisz w ten sposób o Tylerze.
– Ma świetny tyłek.
– Wiem.
– Mówiłam o Tylerze.
– Wiem – powtórzyła Pilar. – Myślisz, że jestem ślepa? – parsknęła, zupełnie nie jak dama i pacnęła na krzesło. – To jest absurdalne, obraźliwe i...
– Zabawne – dokończyła Sophia i dziabnęła szarlotkę widelcem. – Mamy wiele wspólnych zainteresowań: moda, ostatnio biznes. Dlaczego nie dodać do tego... Nonna!
– Oczywiście, obie interesujemy się... – Pilar powędrowała wzrokiem za pustym spojrzeniem Sophii i upuściła z brzękiem widelec. – Mama! Dlaczego nie śpisz?
– Myślisz, że nie wiem, kiedy wychodzicie i kiedy wracacie? – Tereza weszła do kuchni, elegancka nawet w grubym kordonkowym szlafroku i kapciach. – Co? Świętujecie bez wina?
– Byłyśmy... głodne – wydukała Sophia.
– Ha! Nic dziwnego. Seks jest wyczerpującym zajęciem, jeżeli wykonuje się go sumiennie. Też zgłodniałam.
Sophia zakryła sobie usta ręką, ale było już za późno. Wybuchnęła śmiechem.
– Och, Eli!
Tereza sięgnęła po ostatni kawałek ciasta, podczas gdy jej córka siedziała, wpatrując się w swój talerz.
– Napijemy się wina. Okazja tego wymaga. To się z pewnością zdarza pierwszy raz, że trzy pokolenia kobiet Giambelli siedzą razem w kuchni po tym, jak uprawiały miłość. Nie bądź taka zgorszona, Pilar. Seks jest funkcją biologiczną. A ponieważ tym razem wybrałaś wartościowego partnera, napijemy się wina.