A wiec tak: przeczytałam
Melancholię sukuba. Nawet specjalnie się nie męczyłam, bo samo się czytało. Ale żeby mnie porwało, to już nie mogę powiedzieć. A już na pewno nie mam potrzeby natychmiastowego sięgnięcia po część drugą. I powiem szczerze, że pewnie gdyby nie miała jej w domu, pewnie odłożyłabym na kiedyś tam...
Dlaczego? W sumie mnie znudziło. Niby nic konkretnego. Jakby ktoś się uparł to nawet coś tam się działo, ale mam wrażenie, że połowa tej książki to rozważania sukuba, który chyba nie jestem w stanie sam się zdefiniować i dookreslić. Wstawki z przeszłości za to świetne. Ale jak dla mnie mocno bijące po oczach swoimi powiązaniami.
Nie lubię Romana i Jerome'a. Bardzo lubię Setha i Cartera. Mam nadzieję, że jest to zgodne z zamysłem autorki