Desdemona napisał(a):u James zawsze znajdzie się tekst do śmiechu....
Wpatrywała się w niego z furią i niedowierzaniem.
- Ty głupi, bezmyślny wyrzutku społeczeństwa - wycedziła. - Myślisz, że znosiłam to wszystko na darmo? Mów zaraz, czy mnie kochasz.
Jego jasne oczy wydawały się zimne jak lód.
- Nikogo nie kocham. - oznajmił.
Przewróciła oczami.
- Czasami bywasz potwornie nużący. Chcę wiedzieć, czy mnie kochasz.
- Nie.
- Uwierz mi! Nie chcesz się przekonać, jak to jest, kiedy wpadam w szał. Kochasz mnie?
Patrzył na nią niepewnie.
- Tak, psiakrew.
- I dobrze - oświadczyła, pochylając się, żeby go pocałować.
- Jest pani okrutna, panno Kempton - rzekł z przesadnie zbolałą miną. - Zraniła mnie pani do głębi. - W jego oczach pojawił się kpiący błysk. - Sprawia pani wrażenie takiej mądrej, na wszystko ma pani gotową odpowiedź. Może potrafi pani objaśnić pewną kwestię, która dręczy mnie od jakiegoś czasu.
- Chętnie. Zgodzę się na wszystko, byleby pan wreszcie sobie poszedł.
- Na pani miejscu nie szafowałbym tak szczodrze obietnicami, smoczyco. Co będzie, jeśli zażądam, byś dotrzymała słowa?
- Niech pana zada pytanie i odejdzie. Uśmiechnął się przewrotnie.
- Chodzi o posąg, który stoi za pani plecami. Jako osoba, która odebrała staranne wykształ-cenie, z pewnością ma pani rozległą wiedzę na temat greckiej mitologii, nieprawdaż? Co pani powie o tej konkretnej postaci?
Niech go licho, pomyślała Annelise. Jeśli się nie odwróci, przyzna się do porażki. Nie da mu tej satysfakcji. Na szczęście widziała już wstydliwe części męskiej anatomii w bibliotece.
- Które to z bóstw? - zapytała nienaturalnie spokojnym głosem, po czym spojrzała na rzeźbę i zamarła.
- Priap, bóg płodności i urodzaju. Syn Dionizosa i Afrodyty. Zastanawiam się, czym wytłumaczyć jego... kondycję, jeśli wie pani, o co mi idzie.
Trudno było nie zauważyć, że marmurowe przyrodzenie znajduje się w stanie niesłabnącej ekscytacji. Annelise nie zdołała powstrzymać gwałtownego rumieńca.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała jak gdyby nigdy nic.
- Zapewne podziałała tak na niego pani obecność - zauważył rozbawiony Christian. - Może kiedy wejdzie pani do środka, wróci do normalnego stanu.
- Z tego, co wiem, zjawił się pan tutaj na długo przede mną, panie Montcalm - wypaliła bez namysłu. - Jeśli ktoś go podniecił, to z pewnością nie ja.
Roześmiał w głos.
- Nigdy się pani nie poddaje, smoczyco? Może ma pani rację, greccy bogowie byli dziwakami. Powiedziałem tak, bo we mnie wywołuje pani podobną reakcję.
Annelise na próżno próbowała zachować spokój.
- Zdaje się, że rzeźbiarz wyolbrzymił proporcje - rzekła, dumna ze swego wyważonego tonu. Oznajmiła to, jakby dyskutowali o walorach artystycznych dzieła.
Montcalm uśmiechnął się jeszcze szerzej niż przedtem.
- Och, najdroższa smoczyco, od razu widać, jak niewinne z pani dziewczę mimo zaawansowanego wieku. Powinienem był się domyślić, że mam do czynienia z podstarzałą dziewicą.
Annelise nie posiadała się z oburzenia. To niesłychane! Prawdziwy dżentelmen nie pozwolił-by sobie na taką rozmowę z damą.
- Niech pan wreszcie sobie pójdzie!
- Ależ pójdę, bez obaw. Mówiłem już, że przyszedłem pożegnać się z obiektem moich nik-czemnych żądz.
- Nie ma potrzeby, by pan się z nią żegnał. Przekażę jej wyrazy pańskiego szczerego żalu.
- Nie miałem na myśli Hetty...
Panna Kempton była silną kobietą, ale tym razem Montcalm przebrał miarę.
- Precz! - zawołała bliska łez. - Nie ma pan prawa ze mnie szydzić. Niech pan zejdzie mi z oczu!
- Och, wybacz, moja słodka.
Christian wziął Annelise w ramiona, a jej nie starczyło siły, aby zaprotestować...
LiaMort napisał(a):Wpatrywała się w niego z furią i niedowierzaniem.
- Ty głupi, bezmyślny wyrzutku społeczeństwa - wycedziła. - Myślisz, że znosiłam to wszystko na darmo? Mów zaraz, czy mnie kochasz.
Jego jasne oczy wydawały się zimne jak lód.
- Nikogo nie kocham. - oznajmił.
Przewróciła oczami.
- Czasami bywasz potwornie nużący. Chcę wiedzieć, czy mnie kochasz.
- Nie.
- Uwierz mi! Nie chcesz się przekonać, jak to jest, kiedy wpadam w szał. Kochasz mnie?
Patrzył na nią niepewnie.
- Tak, psiakrew.
- I dobrze - oświadczyła, pochylając się, żeby go pocałować.
Anne Stuart Bez tchu.
Bonner klęknął obok, zgiętą nogą zasłaniając intymne miejsce.
-Ile?
-Jeden - wymamrotała.
-Skup się, Rachel. Ile widzisz palców? Palców? On mówił o palcach?
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości