Ale nie zdążyli nawet dotrzeć na półpiętro, gdy frontowe
drzwi otwarły się na oścież przy akompaniamencie całego
potoku zdecydowanie kobiecych wyzwisk.
- Mamusia? - bąknęła Daphne, a słowo to wręcz zaskrzeczało
w jej gardle.
Lecz wicehrabina nie widziała nikogo poza swoim męskim
potomstwem.
- Wiedziałam, że was tu znajdę - rzuciła oskarżycielsko. -
Ze wszystkich najgłupszych i najbardziej upartych...
Daphne nie dosłyszała reszty matczynego przemówienia,
utonęło bowiem w gromkim śmiechu Simona w najbliższym
sąsiedztwie jej ucha.
- To przez niego tak cierpi! - zaprotestował Benedict. -
Jako jej bracia mamy obowiązek...
- Szanować rozum siostry na tyle, by pozwolić jej samej
rozwiązywać swoje problemy - dokończyła Violetta. - Jakoś
nie wygląda mi w tym momencie na szczególnie nieszczęśliwą.
- To dlatego, że...
- A jak mi powiecie, że to dlatego, że wasza zgraja wtargnęła
do jej domu jak stado baranów, to zaprę się was
wszystkich trzech raz na zawsze.
Wszyscy trzej pozamykali gęby na kłódki.
- A zatem - ciągnęła żwawo wicehrabina - chyba już najwyższy
czas, żebyśmy sobie poszli, nie uważacie? - Ponieważ
synowie wycofywali się zbyt wolno jak na jej gust, sięgnęła
ręką i...
- Proszę, mamo! - zaskomlał Colin. - Tylko... - Szarpnęła
go za ucho. - Nie za ucho - dokończył smętnie.
Daphne chwyciła Simona za ramię. Zaczął się już pokładać
ze śmiechu i bała się, że mógłby spaść ze schodów.
Z donośnym: - Maszerować mi! - Violetta wypchnęła synów
na zewnątrz, po czym odwróciła głowę ku Simonowi
i Daphne nadal stojącym na podeście.
- Cieszę się, że cię widzę w Londynie, Hastings - zawołała,
obdarzając zięcia szerokim, promiennym uśmiechem. -
Jeszcze tydzień i sama bym cię tu przywlokła.
Po czym wyszła na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi.
Simon obrócił twarz ku Daphne, jego ciało nadal trzęsło
się ze śmiechu.
- Czy to była twoja matka? - wyszczerzył zęby.
- Ma ukryte zalety.
Co wtorek Hiacynta czytała jego babci. W każdy wtorek, bez wyjątku, o tej samej
porze, w tym samym miejscu. Idąc ulicą i rozważając dalsze koleje swojego życia, Gareth
uświadomił sobie, że wie, gdzie dokładnie znajduje się w tej chwili Hiacynta. I że, jeśli chce
poprosić ją o rękę, wystarczy udać się tylko do Danbury House. Całkiem blisko!
Chyba powinien był wstrzymać się z tym. Wybrać bardziej romantyczne miejsce i
porę. Coś, co zbiłoby ją z nóg i pozbawiło tchu. Jednak podjął już decyzję i nie chciał dłużej
czekać. A poza tym babcia zasługiwała na to, by dowiedzieć się pierwsza o jego zaręczynach
- po tym wszystkim, co zrobiła dla niego przez wszystkie te lata!
Nie spodziewał się jednak, że przyjdzie mu oświadczyć się w obecności starszej pani.
Spojrzał na nią wymownie.
- O co chodzi? - warknęła.
Tam do licha! Nie wyszłaby z pokoju, choćby ją błagał na kolanach! A poza tym w
obecności babci Hiacynta po prostu nie mogła mu odmówić.
Co prawda nie przypuszczał, żeby dała mu kosza... ale co szkodzi zabezpieczyć się na
wszelki wypadek?
- Gareth? - odezwała się cicho Hiacynta. Pospiesznie odwrócił się do niej. Jak długo
stał tak, rozważając wszystkie możliwości?
- Hiacynto - szepnął równie cicho. Spojrzała na niego wyczekująco.
- Hiacynto - powtórzył, tym razem nieco pewniej. Uśmiechnął się, a ich spojrzenia się
spotkały. - Hiacynto...
- Doskonale wiemy, jak ona się nazywa! - wtrąciła babka. Gareth zignorował ją i
odsunął stolik, by przyklęknąć.
- Hiacynto - powiedział, rozkoszując się zmieszaniem dziewczyny, kiedy ujął jej dłoń
w obie ręce. - Czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną?
Oczy Hiacynty rozszerzyły się i zamgliły, a usta, które z taką rozkoszą całował przed
kilkoma godzinami, zaczęły drżeć.
- Ja...ja...
To, że zabrakło jej słów, było tak niepodobne do Hiacynty! Na jej twarzy odbijały się
emocje, których w tym momencie doświadczała - zdumienie, wzruszenie, zakłopotanie,
radość. Była zachwycająca!
- Ja...ja...
- Tak! - wrzasnęła w końcu babka. - Tak! Wyjdzie za ciebie!
- Musi mi to powiedzieć sama.
- Kiedy nie może! - zaprotestowała lady D. - Widzisz przecież!
- Tak! - przemówiła wreszcie Hiacynta, kiwając głową i pociągając nosem. - Tak,
wyjdę za ciebie!
Podniósł jej rękę do ust.
- Cudownie!
- No, no! - mruknęła babka. - I dodała zrzędliwie: - Gdzie jest moja laska?!
- Za zegarem - odparła Hiacynta, nie odrywając oczu od Garetha.
Lady Danbury zamrugała oczami ze zdumienia, po czym wstała i wydobyła laskę z
ukrycia.
- Dlaczego? - spytała Hiacynta. Gareth uśmiechnął się.
- Co dlaczego?
- Dlaczego poprosiłeś mnie o rękę?
- Myślałem, że to się rozumie samo przez się!
- Odpowiedz jej! - wrzasnęła lady D., waląc laską o podłogę. Spojrzała na swą
podporę z nieukrywaną czułością. - Tak jest o wiele lepiej! - mruknęła.
Oboje młodzi odwrócili się do niej. Hiacynta z lekkim zniecierpliwieniem, Gareth z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Dobrze już, dobrze! - burknęła lady Danbury. - Pewnie chcecie przez chwilę zostać
sam na sam?
Ani Gareth, ani Hiacynta nie powiedzieli słowa.
- Już wychodzę, wychodzę - powtarzała hrabina, utykając znacznie wyraźniej niż
przed chwilą, gdy niemal skoczyła, by odzyskać laskę. - Ale nie wyobrażaj sobie - dodała
zatrzymując się w drzwiach - że was zostawię na długo! Dobrze wiem, co z ciebie za numer i
jeśli sądzisz, że pozwolę jej narażać cnotę...
- Jestem przecież twoim wnukiem!
- To jeszcze nie znaczy, żeś święty! - odparowała, po czym wyczłapała z pokoju,
zatrzaskując drzwi za sobą.
- On sądzi, że mnie szantażujesz - oznajmiła otwarcie lady
Danbury.
- Że co robię? - Elizabeth zapytała cienko i ochryple.
- Agatha?! - wybuchnął pan Siddons z taką nutką w głosie,
jakby chciał zobaczyć starszą panią na piekielnych mękach.
- Znasz może słowo „subtelność"?
- Hm. Nigdy za nim nie przepadałam.
- Nie mów - mruknął.
- Zwrócił się pan do hrabiny po imieniu? - spytała Elizabeth.
Przeniosła pytający wzrok na lady Danbury. Pracowała
u niej od pięciu lat i nigdy nie pozwpliłaby sobie na podobną
poufałość.
- Znałam matkę pana Siddonsa - oznajmiła hrabina, jakby
to miało wszystko wyjaśniać.
Elizabeth oparła ręce na biodrach i rzuciła przystojnemu
zarządcy rozwścieczone spojrzenie.
- Jak pan śmie sądzić, że mogłabym szantażować tę uroczą
starszą panią!
- Uroczą? - zawtórował pan Siddons.
- Starszą?! - zagrzmiała lady Danbury.
- Nigdy bym nie upadła tak nisko - powiedziała dumnie
Elizabeth. - Nigdy! Powinien się pan wstydzić.
- Dokładnie to samo mu powiedziałam - poparła ją hrabina.
- Rzecz jasna, potrzebujesz pieniędzy, ale nie należysz
do osób, które...
Dziewczyna przewróciła oczami.
- A jest ktoś, kto nie potrzebuje?
- Ja na przykład mam ich pod dostatkiem - zauważyła
hrabina.
Dwoje pracowników lady Agathy zgodnie odwróciło głowy
w jej stronę i wbiło w nią oburzone spojrzenia.
- Hm! Taka jest prawda - rzuciła.
- Na co pani potrzebne pieniądze? - spytał łagodnie pan
Siddons.
- Nic panu do tego! - rzekła oburzona Elizabeth.
Ale lady Danbury najwyraźniej była odmiennego zdania,
powiedziała bowiem:
- Wszystko zaczęło się od tego, że...
- Lady Danbury, proszę! - Elizabeth spojrzała na nią błagalnie.
Było wystarczająco ciężko zamartwiać się finansami. Ale żeby
jeszcze zostać poniżonym w obecności obcego człowieka...
Lady Danbury wydawała się zorientować - chyba po raz
pierwszy w życiu - że przebrała miarkę i zasznurowała usta.
Elizabeth zamknęła oczy i odetchnęła.
- Dziękuję - wyszeptała.
- Pić mi się chce - stwierdziła hrabina.
- Właśnie - powiedziała Elizabeth właściwie do siebie, ale
na tyle głośno, żeby pozostali ją usłyszeli. - Herbata.
- Na co jeszcze czekasz? - spytała lady Danbury, postukując
niecierpliwie laską.
- Na wniebowzięcie - mruknęła pod nosem Elizabeth.
tajemna napisał(a):Też się śmiałam przy tym kawałku Ja jeszcze lubię wojnę Eve z Summersetem
Oboje niereformowalni
Imogena przez chwilę wyglądała jak ogłuszona. Potem w jej oczach zabłysła wściekłość.
- Jak pan śmie?
Matthiasa przeszył ból. Stłumił go, W tym wypadku cel uświęca środki, uspokajał sumienie. Zacisnął zęby.
- Przepraszam, że przypomniałem o tamtym zdarzeniu, panno Waterstone.
- I słusznie pan przeprasza.
- Ale - ciągnął - uważam, że nie możemy udawać, że nie wiemy, co się stało. Faktów nic nie zmieni. Skoro Vanneckowi udało się panią uwieść już raz, z pewnością będzie tego próbował po raz kolejny. A jeśli nie zamierza pani wykorzystać swego ponętnego ciała, by wciągnąć go w swoje sieci...
- Piekło i szatani. Vanneck wtedy wcale mnie nie uwiódł, tylko mnie skompromitował. A to ogromna różnica.
- Doprawdy?
- Jedno to rzeczywistość, drugie wyłącznie pozory. - Imogena prychnęła pogardliwie. - Po człowieku o pańskiej inteligencji można by się spodziewać, że potrafi odróżnić te dwie rzeczy.
Matthias nagle stracił panowanie nad sobą.
- Świetnie, niech sobie pani dalej dzieli włos na czworo, jeśli taka pani wola. To niczego nie zmieni. Problem pozostaje ten sam. Niełatwo pani będzie poradzić sobie z człowiekiem pokroju Vannecka.
- Zapewniam pana, że mogę i sobie z nim poradzę. Tymczasem jednak zaczynam się zastanawiać, czy w jednym rzeczywiście nie ma pan racji, hrabio. Może nie potrzebuję pańskich usług. Kiedy początkowo układałam plan, wydawało mi się, że będzie pan wyjątkowo przydatny, ale teraz zaczynam się obawiać, że będzie z pana więcej szkody niż korzyści.
Z powodów, których sam Matthias nie rozumiał, pogardliwa odpowiedź Imogeny jeszcze bardziej rozpaliła ogień jego gniewu.
- Tak pani twierdzisz?
- Najwyraźniej okazuje się pan innym człowiekiem niż ten, za którego pana miałam.
- Piekło i szatani. A za kogo mnie pani miała?
- Zakładałam, jak się okazuje niesłusznie, że jesteś pan człowiekiem czynu, który nie lęka się niebezpieczeństw.
Człowiekiem, który bez namysłu rusza tam, gdzie czeka nań przygoda.
- A skąd pani nabrała takiego przekonania o mej osobie?
- Z pańskich artykułów na temat starożytnej Zamarii.
Z zapierających dech w piersiach relacji z pańskich podróży i poszukiwań wywnioskowałam, że naprawdę pan to wszystko przeżył. - Uśmiechnęła się pogardliwie. - Może jednak się omyliłam.
- Panno Waterstone, czyżby sugerowała pani, jakobym opierał swe artykuły na doniesieniach z drugiej ręki, tak samo jak ten przeklęty I. A. Stone?
- I. A. Stone otwarcie przyznaje się do źródeł swych informacji. Nie twierdzi, że na własne oczy widział to, o czym pisze. Pan zaś tak. Podaje się pan za człowieka czynu, tymczasem wygląda na to, że pan wcale nim nie jest.
- Podaję się tylko za tego, kim jestem, ty diabelna, koszmarna...
- Najwyraźniej zajmuje się pan pisaniem powieści, nie relacji, hrabio. I pomyśleć, że miałam pana za inteligentnego, mądrego dżentelmena, nie lękającego się wyzwania. Żyłam także w równie błędnym przekonaniu, że jest pan człowiekiem, który honor ceni sobie wyżej niż ludzkie języki.
- Czyżbyś podawała pani w wątpliwość mój honor jak i mą męskość?
- A czyż nie mam po temu powodów? Wszak jesteś pan moim dłużnikiem, a mimo to najwyraźniej starasz się uchylić od spłaty swej wierzytelności.
- Byłem dłużnikiem pani stryja, nie pani.
- Wyjaśniłam już panu, że odziedziczyłam pański dług - odparowała.
Matthias posunął się o jeszcze jeden krok.
- Panno Waterstone, wystawia pani moją cierpliwość na próbę.
- Jakżebym śmiała - powiedziała z podejrzaną słodyczą. - Doszłam właśnie do wniosku, że zupełnie się pan nie nadaje na wspólnika w realizacji mego planu. Niniejszym zwalniam pana z pańskiego słowa. Proszę już stąd iść.
- I jeszcze czego. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Matthias w dwóch susach przemierzył dzielącą ich odległość i chwycił Imogenę za ramiona. Dotykanie jej okazało się błędem. W mgnieniu oka gniew przeszedł w pożądanie. Przez chwilę Matthias nie mógł się ruszać. Czuł się, jakby jego wnętrzności ścisnęła czyjaś potężna pięść. Próbował oddychać, ale woń Imogeny wypełniła jego umysł, nie pozwalając sklecić rozsądnej myśli. Zajrzał w bezdenne głębiny jej niebieskozielonych oczu. Miał wrażenie, że w nich tonie. Otworzył usta, by zakończyć
kłótnię jakimś mocnym akcentem, lecz słowa zamarły mu w gardle. Wściekłość zniknęła z oczu Imogeny. Zastąpiła ją nagła troska.
- Coś się stało, hrabio?
- Tak. - Tylko tyle udało mu się wydusić przez zaciśnięte zęby.
- Ale co? - W jej spojrzeniu pojawił się niepokój. - Coś panu dolega?
- Najprawdopodobniej.
- Wielkie nieba. Nie wiedziałam. To z pewnością tłumaczy pańskie dziwne zachowanie.
- Z pewnością.
- Zechciałby pan na chwilę położyć się na łóżku?
- Nie sądzę, by to był najrozsądniejszy ruch w tym momencie.
Była taka mięciutka. Przez rękawy prostej roboczej sukni czuł ciepło jej skóry. Uświadomił sobie, że marzy, by się przekonać, czy kochałaby się z równie beznamiętnym spokojem, z jakim się kłóci. Zmusił się, by cofnąć ręce z jej ramion.
- Najlepiej, jeśli wrócimy do tej rozmowy przy innej okazji.
- Nie ma mowy - odparła zdecydowanie. - Nie lubię odkładać niczego na później, hrabio.
Matthias na parę sekund przymknął oczy, a gdy uniósł powieki, zobaczył, że Imogena przygląda mu się z zainteresowaniem.
- Panno Waterstone - zaczął ponuro, z determinacją - próbuję wnieść tu odrobinę rozsądku.
- Pomoże mi pan, prawda? - Na jej twarzy zagościł uśmiech.
- Pani daruje?
- Zmienił pan zdanie, tak? Wygrało pańskie poczucie honoru. - Jej oczy lśniły. - Dziękuję, hrabio. Wiedziałam, że mi pan pomoże w realizacji mego planu. - Z zadowoleniem poklepała go po ramieniu. -I niechże się pan nie niepokoi tą drugą sprawą.
- Jaką drugą sprawą?
- Jak to jaką? Pańskim brakiem bezpośredniego kontaktu z przygodą oraz śmiałymi przedsięwzięciami. Rozumiem. Nie musi się pan wstydzić, że nie jest pan człowiekiem czynu.
- Panno Waterstone...
- W końcu nie każdy musi być nieustraszony - ciągnęła bez zmrużenia powiek. - Niech się pan nie lęka. Gdyby przez mój plan znalazł się pan w jakimś niebezpieczeństwie, ja się z tym uporam.
- Na samą myśl, że przejmie pani odpowiedzialność w razie niebezpieczeństwa, przeszywa mnie chłód aż do szpiku kości.
- Najwyraźniej cierpi pan na jakąś dolegliwość nerwową. Wspólnie jednak przezwyciężymy wszelkie trudności. Niechże pan nie ulega wytworom pańskiej bujnej wyobraźni, hrabio. Rozumiem, że ogromnie się pan lęka tego, co pana czeka, lecz zapewniam, nie odstąpię pana na krok.
- Obiecuje pani? - Był oszołomiony.
- Będę pana bronić. - To mówiąc Imogena bez najmniejszego ostrzeżenia otoczyła go ramionami, najwyraźniej zamierzając uścisnąć go, by dodać mu otuchy.
Nadszarpnięte ryzy, w których Matthias usiłował utrzymać panowanie nad sobą, puściły. Nim Imogena zdążyła się odsunąć, mocno ją schwycił.
- Panie hrabio? - Szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
- Jedyne, co w tym całym przedsięwzięciu budzi we mnie prawdziwy lęk, panno Waterstone - odezwał się chrapliwie - to pytanie, kto ochroni mnie przed panią. I nim zdołała odpowiedzieć, zmiażdżył jej usta swoimi wargami.
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość