wiedzmaSol napisał(a):Lubię w romansach hot scenki, ale bardziej takie w których sobie trzeba coś dopowiedzieć niż jak jest podane na tacy jak w Greyu czy Crossie.
Rada: męski narząd rozrodczy do nie ostroga czy lanca jak to się spotkałam w kilku romansach to było odrobinkę żenujące, lepiej pozostawić niedopowiedziane niż silić się na wymyślne określenia. Przynajmniej moim skromnym zdaniem
tajemna napisał(a):Wolę też, żeby scena była opisana porządnie, bez skrótów - albo wcale. Bo np. 3 linijki to dla mnie stanowczo zbyt mało. Wolę wtedy, żeby tej scenki wcale nie było, a sam fakt został tylko zaznaczony, w sensie "że był". Dlaczego? 3 linijki nie są w stanie mnie zadowolić pod tym względem i zwykle psują mi książkę i dany moment, wolę sobie wyobrazić całość sama, niż rozczarować się kilkoma słowami po łebkach.
joannalukowska napisał(a):Słownictwo to moim zdaniem największa bolączka. Zdarzyło mi się czytać naprawdę fajny tekst - sorry, tytułu nie pomnę - emocje, narastanie namiętności - potem dochodzimy do sceny, mam nadzieję, że dalej będzie fajnie, a tu wyskakują: pochwy, penisy, waginy, prącia. I jeżeli o mnie chodzi cały nastrój siadł. Jakby autorce zabrakło erotycznego słownictwa właśnie i musiała wesprzeć się atlasem anatomicznym. Dosłowność zabija takie sceny. Wszak dążąc do prawdy czasu i ekranu - sceny takie, obiektywnie opisywane i podglądane, są "brzydkie": dziwne pozy, odgłosy, czasem zapachy. Ale to co się dzieje w uczestnikach to już zupełnie inna sprawa. Dla nich akt może być magiczny. I tę magią autor powinien starać się uchwycić, a nie opisać scenę seksu.
Agrest napisał(a):Aha, już wiem, co mnie odrzuca - patetyczność i wzniosłe metafory (Choć to nie znaczy, że nie może być trochę poetycko i o połączeniu dusz Ale co za dużo, to niezdrowo )
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości