Po raz pierwszy spotkali się w parku. Wtedy też po raz pierwszy od niego uciekła. Zafascynował ją i przeraził jednocześnie. Zawsze bała się i unikała mężczyzn takich jak on - silnych, pewnych siebie, mrocznych i skomplikowanych. Był zły i przestraszył ją, ale nie mogła o nim zapomnieć. Irracjonalny lęk, jaki w niej wzbudził, przekonał ją, jak pozorny był jej spokój i ćwiczone całymi latami opanowanie. Bezpieczeństwo, którego szukała w swoim cichym, uporządkowanym życiu, okazało się tak złudne i kruche...
"Nieznajomi z parku" to w równym stopniu opowieść o miłości, jak i o nienawiści. To historia mężczyzny, który nie potrafi ufać, i kobiety, która nie umie walczyć o to, w co wierzy.Od dawna planowałam przeczytać książkę „Nieznajomi z parku”, nawet trzymałam ją na wierzchu, ale bardzo długo bywało mi nie po drodze. Poza tym nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że ta historia się spodoba i pewnie między innymi z tego powodu się nie śpieszyłam. Aż nadszedł ten dzień, gdy wzięłam ją do ręki i dałam się pochłonąć historii. Niewątpliwie Joanna Łukowska potrafi pisać interesująco.
Jako że Julia MacAlister stanowi zdecydowanie nie mój typ bohaterki, na początku sądziłam, że będzie jednak raczej spokojnie. Tym bardziej że podobnie było w przypadku Kennetha Cristobala Praytona, który z całą pewnością nie zalicza się do miłych typów, oględnie podsumowując. Tyle że ostatecznie wyszło inaczej. I jakoś sami bohaterzy poniekąd przestali mieć znaczenie, szczególnie że inne elementy przykuły moją uwagę.
Krótko ujmując, Julia przypomina ofiarę losu, nawet zdaniem jej bliskich, którzy z tym się nie kryją i usiłują zrobić z niej coś więcej. Po części za to winę ponoszą nieodpowiedzialni rodzice i narzeczony-oszust, którzy zdecydowanie podkopali jej pewność siebie, przyczyniając się do tego, że jeszcze bardziej zamknęła się w sobie i umocniło to ją w jej kompleksach. No i nie bez znaczenia pozostaje fakt, że nie potrafi walczyć o swoje. Zwykle takie bohaterki wielce mnie irytują i budzą moją niechęć, natomiast w przypadku Julii aż tak bardzo to mi nie przeszkadzało i co ważniejsze, w tej wersji, jaką zarysowała Łukowska, to miało sens i po prostu pasowało do historii.
Kenneth z kolei praktycznie nikomu nie ufa, co jest mocno w nim zakorzenione, a zatem łatwo mu przychodzić rzucać bezpodstawne oskarżenia, nie wierzy w bezinteresowność, w zasadzie wszędzie węszy za podstępem i nie lubi zdecydowanie, gdy coś idzie nie po jego myśli. Bywa mściwy, wredny, a nawet wręcz podły w swoim postępowaniu, szczególnie gdy czuje się niepewny czy też przestraszony. Niespecjalnie dziwię się takiemu zachowaniu po tym, co przeszedł w dzieciństwie, a i później przecież nie miał łatwiej. Zresztą po części sam zdaje sobie sprawę, że to znacząco go naznaczyło, lecz nie za bardzo potrafi sobie z tym poradzić, choć próbuje od czasu do czasu się hamować.
Spotykają się przypadkiem w parku, gdy Kenneth jest rozdrażniony i na dodatek właśnie się zgubił, co bez wątpienia nie poprawia mu samopoczucia, zaś Julia jest wytrącona z równowagi po rozmowie z stryjem. I poniekąd to spotkanie wyznacza przebieg ich późniejszych relacji, które coraz bardziej się komplikują. To znaczy, że ona ciągle ucieka, a on jest coraz bardziej zagubiony w narastającym gniewie i podejrzliwości. Jakby nie potrafił uwierzyć, że mogło go spotkać coś dobrego oraz prawdziwego i tym samym przez cały czas czeka na fałszywy ruch. Julia pomimo fascynacji Kenem nie okazuje się ślepa na jego wady i przede wszystkim go nie gloryfikuje, a raczej akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest. Gdy pojawia się kwestia małżeństwa nie buduje zamków na niebie, aczkolwiek liczy, że jakoś pomiędzy nimi się ułoży, co nie wydaje mi się aż tak do końca naiwne.
Stąd też, gdy przeszłość tak bardzo za nimi się ciągnie, można było się spodziewać, że coś pójdzie nie tak, że w tym wszystkim się pogubią. I tak właśnie się dzieje. Prayton coraz bardziej się miota, nie potrafiąc znaleźć wyjścia z sytuacji, w którą sam się wpakował, zwłaszcza że stryj Julii przypadkowo oddał jej niedźwiedzią przysługę (i skoro w pierwszej chwili wziął go za pacjenta, powinno to mu dać do myślenia!). Niestety Kenneth okazuje się wręcz niezdolny do wyciągania logicznych wniosków. I owszem, chwilami stara się hamować, nie osądzać z góry, a także miewa wątpliwości, niemniej jednak zwykle w nim wygrywa jego nieufność oraz skłonność do podejrzliwości. Dzięki temu wszystkiemu Kenneth Prayton okazuje się naprawdę ciekawą postacią, a nawet wydaje się prawdziwy.
A Julia? No cóż, najczęściej pozwala, aby to inni za nią toczyli jej bitwy, zaś sama ustępuje pola, usuwając się w cień, przyglądając się z boku, jakby nie do końca zdając sobie sprawę, co się dzieje. Normalnie coś takiego by mnie irytowało, ale w tym przypadku to chwilami wręcz bawiło, jak Sunny w jej imieniu się kłóciła z Kennethem, jak jego gosposia ją przed nim broniła, jak jego przyjaciele go pouczali i wytykali mu jego paranoiczność, nawet ledwie poznany lekarz dawał mu nauczkę w jej imieniu. Po prostu Łukowska to przedstawiła tak, że to wszystko wydawało się być na miejscu, pasować do tej opowieści. I paradoksalnie właśnie wszystko zależy od Julii, gdyż to wokół niej się kręci (swoją bierną postawą nakreśla tempo ich relacji) i to ona ostatecznie ma głos decydujący.
Również wątek z Melissą jest interesujący, ponieważ nie jest żadną harpią goniącą za majątkiem, lecz chodzi o jej coś więcej, choć z początku wydaje się być płytka czy też wyrachowana. Ciekawie jest również opisany dom, najpierw stryja Julii, potem Prayton House – jak żywe istoty.
Wiele autorek bierze się za tworzenie bohatera o trudnym charakterze oraz skłonnego do wybuchów, łącząc najczęściej z naiwną panienką, niejednokrotnie pełną kompleksów i rzadko kiedy z tego wychodzi coś interesującego czy też wartego uwagi, gdyż po drodze popełniają masę błędów, najczęściej wszystko przerysowując, odrealniając bohaterów pod wszelką miarę albo sztucznie opisując ich motywy i zachowanie. U Łukowskiej to nie występuje. Co tu dużo mówić? W takim ujęciu o takich bohaterach mogę czytać i to z przyjemnością. Naprawdę podoba mi się, jak to wszystko zostało umotywowane, a także to, że ich relacja bynajmniej nie jest czarno-biała. To mnie po prostu przekonuje i chwilami nawet było mi ich żal.
Sam epilog „Nieznajomych z parku” również jest interesujący, choć trochę szkoda, że Łukowska nie nadmieniła, jak potoczyły się losy pewnych osób. No cóż, to przede wszystkim jest historia Kena i Julii. I niewątpliwie to jest romans. Wobec tego warto skorzystać z okazji i zajrzeć do środka.