Skończyłam Intruza. Powiem tak: podobał mi się bardziej niż Zmierzch
Jednak wbrew często spotykanej na forum opinii bardziej mi się podobała pierwsza połowa niż druga. Nie miałam problemu z wciągnięciem się w te pierwsze sto czy dwieście stron, a odkrywanie powoli tego świata i reguł nim rządzących ciekawiło mnie. Można powiedzieć, że do końca to były moje ulubione elementy, to budowanie świata. Możliwe, że gdybym była lepiej zaznajomiona z filmami i książkami o światach i motywach podobnych, to byłoby dla mnie wtórne, ale co zrobić, nie jestem, więc było to ciekawe.
Natomiast druga połowa, tam gdzie prężnie rozwijają się międzyludzkie historie między innymi miłosne, hm, no w tej połowie zaczynamy zbliżać się do Zmierzchu tonem narracji, no i niezaprzeczalnie widać fabularną rękę naszej Stefci. Widać wiele podobnych motywów i rozwiązań, podanych - przyznam - w sposób bardziej strawny, niemniej te motywy tam są. Na przykład:
- trójkąt miłosny, któremu wyrasta dodatkowy kąt i wszystko kończy się HEA. Jestem wyznawczynią teorii, że Jacob kochał się nie w Belli, tylko w jej macicy, a więc i w potencjale istnienia Renesmee... A więc tak jak i tutaj mamy dwóch facetów i jedną kobietą, która rozszczepia się na dwie, po jednej dla każdego. Oczywiście w Intruzie strawność polega m/in. na tym, że o podwójności Mel/Wandy wiemy od początku, więc i potencjalne rozwiązanie jest znane od samego początku, a nie pojawia się jako deux ex machina. Tak że nie tyle jest to moje zastrzeżenie, co po prostu pokazanie podobieństwa. Ot, ewidentnie lubi kobieta pisać o bohaterkach hołubionych przez dwóch facetów, raz ją jeden namiętnie pocałuje, raz drugi, ale ostatecznie każdy swój kawałek tortu dostanie.
- dziecko jako jeden kąt wspomnianego czworokąta. Ok, odrodzona Wanda nie jest takim dzieckiem jak Renesmee, to jasne. Jednak nie tylko odradza się w ciele siedemnastolatki, to już pal licho, no i jakiś tam sens to ma, ale siedemnastolatki, która wygląda na jeszcze młodszą, a oglądając swoje ręce po pierwszym obudzeniu, określa je jako ręce dziecka. No Stefcia, widać to jak na, nomen omen, dłoni. (Ale już nawet pomijając ten aspekt, nie podobało mi się za bardzo drugie wcielenie Wandy i roztkliwianie się nad jej delikatnością, słabością i nad tym, jak ją teraz wszyscy chcą smyrać po policzku).
- poród jako cierpienie zakończone śmiercią. Narodziny Renesmee zakończyły de facto ludzkie życie Belli i to w ogromnym cierpieniu, zaś Dusze co prawda rzadko się rozmnażają, ale kiedy to następuje, matka wydaje na świat setki tysięcy małych Duszek, cierpiąc przy tym katusze i na końcu umierając.
Jestem pewna, że miałam coś jeszcze z tych bardziej kontrowersyjnych, ale teraz nic mi nie przychodzi do głowy. Takich drobiazgów jak
zwołujemy trybunał, żeby zadecydować o losie głównej bohaterki nawet nie liczę, bo to tylko taka sobie powtarzalność, ale emocji nie wywołuje.
Z dwóch wątków romansowych bardziej zainteresowali mnie oczywiście Wanda i Ian (tzn oczywiście, bo po prostu Melanie i Jared już przecież byli razem, więc nie było tu rozwoju romansu jako takiego).
Podobało mi się, że zakończenie było z gatunku
a prawdziwa akcja i walka dopiero się zaczyna, imho jedyne możliwe przy tak napisanym świecie.
Swoją drogą wydaje mi się, że polski tytuł lepiej oddaje istotę książki