Dzięki
Ciężko mi się o tym pisze, bo to bardzo boli. Ale ok opowiem, pomijając co niece.
Cóż to było tak:
W nocy z 20/21 czerwca moja ukochana psica dostała paaczki - bardzo silnej. To był pierwszy raz. To było straszne, więc nie będę rozwijać co się działo. W pewnym momęcie stracilismy rachubę ataków. Raz były lekkie, raz bardzo silne. Było ich ponad 10. Anie wiem ile było takich niezauważalnych dla ludzkiego oka. Moja psinka miała prawie 18 lat. Nie wiadomo czy to była padaczka starcza. Ale lekaż mówił iż to pod wpływem zmian w mózgu. Nastąpiły bardzo widoczn zmiany w zachowaniu. Na początku była bardzo niespokojna, nie potrafiła już wskoczyć na kanapę czy fotel, ani do naszego łóżka w sypialni - trzeba jej było pomagać, poruszała się coraz wolniej, miała problemy z błędnikiem - znosiło ją na lewą stronę, mieliśmy wrażenie, iż od pewnego momentu nie widzi i nie słyszy - choć lekaż powiedział iż widzi, ale to zmiany w mózgu powodują takie zachowanie. Wchodziła na ścianę i zachowywała się tak ja taran - pchała ją głową, jakby chciała dalej iść nie zdając sobie sprawy że ma przed sobą przeszkodę - piszcząc przy tym,wchodziła na różne przedmioty - trzeba było cały czas przy niej być i czuwać. W nocy spaliśmy po 2 godziny. Pod koniec trzeba było ją już karmić z ręki bo nie wiedziała gdzie ma jedzenie, zachowywała się tak jakby nas nie zauważała, nie miała świadomości, że jesteśmy przy niej. I to wszystko i jeszcze wiele w ciągu zaledwie jednego miesiąca.
Decyzja aby ją uśpić była chyba najtrudniejsza w moim życiu. Ja właściwie z Punieczką się wychowałam. Była, że tak powiem moim powiernikiem i najwierniejszym przyjacielem.
Uspać musialam ją sama. Mój ojciec powiedział iż nie ma serca. Na szczęście był przy mnie Paweł - mój mąż. Byliśmy z nią od początku do końca. Powiem tylko tyle, że jest to straszne gdy koś bliski zasypia na twych oczach. Nie chciałabym tego więcej przeżyć.
Mój mąż na blogu ten dzień opisał tak:
Wtorek, 22 lipca 2008. Godzina około 18:35. Gabinet zabiegowy w lecznicy weterynaryjnej.
- Są państwo zdecydowani? - pyta weterynarz.
- Tak - cicho potwierdza kobieta. Mężczyzna stojący u jej boku zamyka na dłuższy moment powieki.
- Będzie to wyglądało następująco. Piesek dostanie najpierw "głupiego Jasia". Uspokoi się na tyle, że będę w stanie założyć mu wenflon. Wtedy dostanie zastrzyk właściwy - weterynarz powoli przedstawia przebieg psiej eutanazji - Będzie to w praktyce tak, jak przedawkowanie narkozy.
Kobieta i mężczyzna milczą. Mają nadzieję, że to najlepszy wybór.
Suczka robii ostatnie kroki. Drepcze w miejscu, napierając głową na ścianę. Mężczyzna ją podnosi i kładzie na stół operacyjny. Zauważa na stole włosy po jakimś wcześniejszym zwierzęciu. Dyskretnie przesuwa nieznacznie swojego zwierzaka.
"Biedna..." - słyszy swe myśli. Kobieta ma już łzy w oczach, jednak dzielnie asystuje pomagając mężowi. Lekarz wprawnym ruchem wbija suczce pierwszy zastrzyk. Pieseczka zdała się nie odczuć ukłucia. Dalej chce iść. Przed siebie, napierając na oślep na przeszkody. Właściciele głaszczą ją głowie, brzuchu, karku. Piękna, zdrowa, lśniąca płowa sierść jest taka przyjemna w dotyku, taka jeszcze ciepła.
Mija minuta, dwie. W oczach kobiety szklą się łzy, mężczyzna zdaje się być opanowany. Weterynarz coś mówi przeciągle, uspokajająco. Do uszu mężczyzny dochodzą słowa o pięknym wieku pieseczki, słowa "przychodzi czas, gdy nie przeskoczymy natury", "osiemnasty rok życia to naprawdę bardzo rzadki wiek dla psa". Mężczyzna pyta lekarza:
- Czy pan, doktorze, zrobiłby na naszym miejscu to samo?
- Ja tak zrobiłem. Miałem szesnastoletniego psa. Miał wielkiego guza na mózgu. Nie potrafiłem tego zrobić osobiście, poprosiłem kolegę po fachu - odpowiada lekarz jednocześnie przyklejając paski z plastrami do krawędzi stołu. Za chwilę się przydadzą.
Weterynarz ujmuje lewą tylna łapkę leżącej już spokojnie psinki i zaczyna za pomocą żyletki przymocowanej do specjalnych nożyczek golić skrawek łapy. Kiedy skończył zwraca się do mężczyzny, by przycisnął opaskę na jego znak. Gdy mężczyzna jest przygotowany do zaciśnięcia, weterynarz wbija igłę. Obciera psią krew i zakłada wenflon. Psinka leży spokojnie, z nieobecnym jakby wzrokiem patrząc w nieokreślone miejsce. Z lekko otwartego pyszczka nieznacznie wystaje różowy języczek. Z trudnością można dostrzec, że wciąż oddycha. Kobieta jest cały czas pochylona nad nią, pieszcząc i szepcząc do jej gasnącej świadomości ostatnie słowa. Mężczyzna czuje, że jego żona płacze. Weterynarz mocuje wenflon do psiej łapy obwiązując ją plastrem.
Właściciele psa wiedzą, że zaraz nastąpi ostatni zastrzyk. Przykładają głowy do starej, wiernej suczki. Kobieta zaczyna głośniej szlochać, mężczyzna głaszcząc psa, jednocześnie z zesztywniałą jakby twarzą obserwuje ruchy weterynarza. Powolny, stały docisk kciuka na strzykawce. Usypiająca na zawsze substancja wlewa się w żyły Punieczki. Kobieta z mężczyzną przytulają się do kończącej żywot wiernej przyjaciółki.
Lekarz nasłuchuje pracy serca. Odsuwa się od stołu. Odczekuje jeszcze chwilę i mówi "Pies już śpi"...
Kobieta szlochając obejmuje jedną ręką szyję męża, drugą kurczowo trzyma martwą Punię za głowę. Mężczyznę nagle opuszcza opanowanie, z oczu zaczynają płynąć łzy. Chce coś powiedzieć, ale przez ściśnięte gardło nie jest w stanie wydobyć ni dźwięku.
Zapada straszna cisza. Mężczyzna odchodzi od stołu. Staje tyłem do obecnych. Dłonią zakrywa oczy. Podchodzi do niego żona, obejmuje go i całuje w czoło. Teraz ona jest mocniejsza. Weterynarz taktownie nie przerywa małżonkom. Potrzebują chwili na uspokojenie się.
Lekarz siada przy biurku. Zaczyna mówić powoli:
- Nie lubię tego robić. Musicie państwo wiedzieć, że możecie mieć spokojne sumienie. Psinka dożyła bardzo zaawansowanego wieku, zadbana, w bardzo dobrym na jej wiek zdrowiu. Naprawdę uważam, że nie powinniście mieć sobie nic do zarzucenia. Teraz piesek się naprawdę bardzo męczył, także państwo byliście już zmęczeni. Uważam, że w takiej sytuacji jest to najlepsze wyjście.
Małżonkowie milczą. a lekarz dalej dodaje im otuchy:
- Jakieś dwa, trzy lata temu, gdy pełno Polaków wyjeżdżało na wyspy, to mieliśmy plagę takich, którzy mieli psa dwu, trzyletniego i chcieli go uśpić, bo za tydzień mieli wylot do Irlandii. Oczywiście odmawialiśmy, ale co dalej działo się z tymi psami...
- Przywiązywali do drzewa albo coś innego okropnego - wtrąca kobieta.
- No, cóż... - lekarz nie potwierdza i nie zaprzecza.
Nieruchoma Punieczka zostaje owinięta w koc, na którym wcześniej tak często lubiła zasypiać. Mężczyzna bierze zawiniątko na ręce, przyciska do piersi i cicho mówi, że chcą już zakończyć wizytę.
- Panie doktorze, ile płacimy? - pyta kobieta.
- Jak się piesek nazywa?
- Punia Kraska - odpowiada mężczyzna łamiącym się głosem.
- Pięćdziesiąt złotych - informuje weterynarz, przed odpowiedzią zastanawiając się chwilę i sprawdzając coś w komputerowej bazie.
- Teraz najstarszym naszym pacjentem jest piesek urodzony w osiemdziesiątym ósmym roku, dwudziestolatek - informuje ot tak weterynarz.
Mężczyzna wyjmuje należność. Za chwilę wsiadają do samochodu. Kobieta na tylnym siedzeniu, przytula Punię, płacze. Mężczyzna jedzie przez miasto wolniej niż zwykle. Stara się zachować zimną krew, jednak i jemu łzy wzbierają. Jadą po mamę, potem na działkę. Tam mężczyzna kopie dół. "Już mi Punieczko nie zaszczekasz" - wzdycha. Mija kilkanaście minut. Powstały kopczyk otrzymuje miano "Puniowego Pagórka". Będzie to uroczy skalniaczek.