Teraz jest 22 listopada 2024, o 19:52

Domowy zwierzyniec

Dom i okolice: nasi domownicy, kulinarne opowieści, dekorowanie, ciuchy, szycie i dzierganie, domowe ogrody
Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 30 sierpnia 2008, o 14:14

dlaczego musieliście to zrobić? była chora?

Avatar użytkownika
 
Posty: 28667
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 30 sierpnia 2008, o 17:36

współczuję też... co się stało?

 

Post przez Kelnereczka » 30 sierpnia 2008, o 18:47

Dzięki Obrazek

Ciężko mi się o tym pisze, bo to bardzo boli. Ale ok opowiem, pomijając co niece.

Cóż to było tak:



W nocy z 20/21 czerwca moja ukochana psica dostała paaczki - bardzo silnej. To był pierwszy raz. To było straszne, więc nie będę rozwijać co się działo. W pewnym momęcie stracilismy rachubę ataków. Raz były lekkie, raz bardzo silne. Było ich ponad 10. Anie wiem ile było takich niezauważalnych dla ludzkiego oka. Moja psinka miała prawie 18 lat. Nie wiadomo czy to była padaczka starcza. Ale lekaż mówił iż to pod wpływem zmian w mózgu. Nastąpiły bardzo widoczn zmiany w zachowaniu. Na początku była bardzo niespokojna, nie potrafiła już wskoczyć na kanapę czy fotel, ani do naszego łóżka w sypialni - trzeba jej było pomagać, poruszała się coraz wolniej, miała problemy z błędnikiem - znosiło ją na lewą stronę, mieliśmy wrażenie, iż od pewnego momentu nie widzi i nie słyszy - choć lekaż powiedział iż widzi, ale to zmiany w mózgu powodują takie zachowanie. Wchodziła na ścianę i zachowywała się tak ja taran - pchała ją głową, jakby chciała dalej iść nie zdając sobie sprawy że ma przed sobą przeszkodę - piszcząc przy tym,wchodziła na różne przedmioty - trzeba było cały czas przy niej być i czuwać. W nocy spaliśmy po 2 godziny. Pod koniec trzeba było ją już karmić z ręki bo nie wiedziała gdzie ma jedzenie, zachowywała się tak jakby nas nie zauważała, nie miała świadomości, że jesteśmy przy niej. I to wszystko i jeszcze wiele w ciągu zaledwie jednego miesiąca.

Decyzja aby ją uśpić była chyba najtrudniejsza w moim życiu. Ja właściwie z Punieczką się wychowałam. Była, że tak powiem moim powiernikiem i najwierniejszym przyjacielem.

Uspać musialam ją sama. Mój ojciec powiedział iż nie ma serca. Na szczęście był przy mnie Paweł - mój mąż. Byliśmy z nią od początku do końca. Powiem tylko tyle, że jest to straszne gdy koś bliski zasypia na twych oczach. Nie chciałabym tego więcej przeżyć.

Mój mąż na blogu ten dzień opisał tak:

Wtorek, 22 lipca 2008. Godzina około 18:35. Gabinet zabiegowy w lecznicy weterynaryjnej.

- Są państwo zdecydowani? - pyta weterynarz.

- Tak - cicho potwierdza kobieta. Mężczyzna stojący u jej boku zamyka na dłuższy moment powieki.

- Będzie to wyglądało następująco. Piesek dostanie najpierw "głupiego Jasia". Uspokoi się na tyle, że będę w stanie założyć mu wenflon. Wtedy dostanie zastrzyk właściwy - weterynarz powoli przedstawia przebieg psiej eutanazji - Będzie to w praktyce tak, jak przedawkowanie narkozy.

Kobieta i mężczyzna milczą. Mają nadzieję, że to najlepszy wybór.

Suczka robii ostatnie kroki. Drepcze w miejscu, napierając głową na ścianę. Mężczyzna ją podnosi i kładzie na stół operacyjny. Zauważa na stole włosy po jakimś wcześniejszym zwierzęciu. Dyskretnie przesuwa nieznacznie swojego zwierzaka.

"Biedna..." - słyszy swe myśli. Kobieta ma już łzy w oczach, jednak dzielnie asystuje pomagając mężowi. Lekarz wprawnym ruchem wbija suczce pierwszy zastrzyk. Pieseczka zdała się nie odczuć ukłucia. Dalej chce iść. Przed siebie, napierając na oślep na przeszkody. Właściciele głaszczą ją głowie, brzuchu, karku. Piękna, zdrowa, lśniąca płowa sierść jest taka przyjemna w dotyku, taka jeszcze ciepła.

Mija minuta, dwie. W oczach kobiety szklą się łzy, mężczyzna zdaje się być opanowany. Weterynarz coś mówi przeciągle, uspokajająco. Do uszu mężczyzny dochodzą słowa o pięknym wieku pieseczki, słowa "przychodzi czas, gdy nie przeskoczymy natury", "osiemnasty rok życia to naprawdę bardzo rzadki wiek dla psa". Mężczyzna pyta lekarza:

- Czy pan, doktorze, zrobiłby na naszym miejscu to samo?

- Ja tak zrobiłem. Miałem szesnastoletniego psa. Miał wielkiego guza na mózgu. Nie potrafiłem tego zrobić osobiście, poprosiłem kolegę po fachu - odpowiada lekarz jednocześnie przyklejając paski z plastrami do krawędzi stołu. Za chwilę się przydadzą.

Weterynarz ujmuje lewą tylna łapkę leżącej już spokojnie psinki i zaczyna za pomocą żyletki przymocowanej do specjalnych nożyczek golić skrawek łapy. Kiedy skończył zwraca się do mężczyzny, by przycisnął opaskę na jego znak. Gdy mężczyzna jest przygotowany do zaciśnięcia, weterynarz wbija igłę. Obciera psią krew i zakłada wenflon. Psinka leży spokojnie, z nieobecnym jakby wzrokiem patrząc w nieokreślone miejsce. Z lekko otwartego pyszczka nieznacznie wystaje różowy języczek. Z trudnością można dostrzec, że wciąż oddycha. Kobieta jest cały czas pochylona nad nią, pieszcząc i szepcząc do jej gasnącej świadomości ostatnie słowa. Mężczyzna czuje, że jego żona płacze. Weterynarz mocuje wenflon do psiej łapy obwiązując ją plastrem.

Właściciele psa wiedzą, że zaraz nastąpi ostatni zastrzyk. Przykładają głowy do starej, wiernej suczki. Kobieta zaczyna głośniej szlochać, mężczyzna głaszcząc psa, jednocześnie z zesztywniałą jakby twarzą obserwuje ruchy weterynarza. Powolny, stały docisk kciuka na strzykawce. Usypiająca na zawsze substancja wlewa się w żyły Punieczki. Kobieta z mężczyzną przytulają się do kończącej żywot wiernej przyjaciółki.

Lekarz nasłuchuje pracy serca. Odsuwa się od stołu. Odczekuje jeszcze chwilę i mówi "Pies już śpi"...

Kobieta szlochając obejmuje jedną ręką szyję męża, drugą kurczowo trzyma martwą Punię za głowę. Mężczyznę nagle opuszcza opanowanie, z oczu zaczynają płynąć łzy. Chce coś powiedzieć, ale przez ściśnięte gardło nie jest w stanie wydobyć ni dźwięku.

Zapada straszna cisza. Mężczyzna odchodzi od stołu. Staje tyłem do obecnych. Dłonią zakrywa oczy. Podchodzi do niego żona, obejmuje go i całuje w czoło. Teraz ona jest mocniejsza. Weterynarz taktownie nie przerywa małżonkom. Potrzebują chwili na uspokojenie się.

Lekarz siada przy biurku. Zaczyna mówić powoli:

- Nie lubię tego robić. Musicie państwo wiedzieć, że możecie mieć spokojne sumienie. Psinka dożyła bardzo zaawansowanego wieku, zadbana, w bardzo dobrym na jej wiek zdrowiu. Naprawdę uważam, że nie powinniście mieć sobie nic do zarzucenia. Teraz piesek się naprawdę bardzo męczył, także państwo byliście już zmęczeni. Uważam, że w takiej sytuacji jest to najlepsze wyjście.

Małżonkowie milczą. a lekarz dalej dodaje im otuchy:

- Jakieś dwa, trzy lata temu, gdy pełno Polaków wyjeżdżało na wyspy, to mieliśmy plagę takich, którzy mieli psa dwu, trzyletniego i chcieli go uśpić, bo za tydzień mieli wylot do Irlandii. Oczywiście odmawialiśmy, ale co dalej działo się z tymi psami...

- Przywiązywali do drzewa albo coś innego okropnego - wtrąca kobieta.

- No, cóż... - lekarz nie potwierdza i nie zaprzecza.

Nieruchoma Punieczka zostaje owinięta w koc, na którym wcześniej tak często lubiła zasypiać. Mężczyzna bierze zawiniątko na ręce, przyciska do piersi i cicho mówi, że chcą już zakończyć wizytę.

- Panie doktorze, ile płacimy? - pyta kobieta.

- Jak się piesek nazywa?

- Punia Kraska - odpowiada mężczyzna łamiącym się głosem.

- Pięćdziesiąt złotych - informuje weterynarz, przed odpowiedzią zastanawiając się chwilę i sprawdzając coś w komputerowej bazie.

- Teraz najstarszym naszym pacjentem jest piesek urodzony w osiemdziesiątym ósmym roku, dwudziestolatek - informuje ot tak weterynarz.

Mężczyzna wyjmuje należność. Za chwilę wsiadają do samochodu. Kobieta na tylnym siedzeniu, przytula Punię, płacze. Mężczyzna jedzie przez miasto wolniej niż zwykle. Stara się zachować zimną krew, jednak i jemu łzy wzbierają. Jadą po mamę, potem na działkę. Tam mężczyzna kopie dół. "Już mi Punieczko nie zaszczekasz" - wzdycha. Mija kilkanaście minut. Powstały kopczyk otrzymuje miano "Puniowego Pagórka". Będzie to uroczy skalniaczek.

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 30 sierpnia 2008, o 19:09

jakie to smutneObrazek

bardzo mi przykro, kelnereczkoObrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 13118
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Dorotka » 30 sierpnia 2008, o 19:41

Bardzo smutna historia. Przykro, że musieliście przez to przejść. Ale dobrze, że byliście z Nią aż do końca, bo w takiej chwili nie wolno zostawić zwierzaka samego. Weterynarze twierdzą, że zwierzęta doskonale czują zbliżający się koniec i bardzo się tego boją. Dlatego trzeba z nimi być do samego końca, trzeba je głaskać, przemawiać do nich uspokajająco i absolutnie nie można wyjść i zostawić ich samych. I chociaż to wyjątkowo trudne, to trzeba pomóc im przejść za tęczowy most. Możesz być pewna, że Waszej Puni z pewnością łatwiej było dostać się za tęczowy most.

 

Post przez Kelnereczka » 30 sierpnia 2008, o 21:04

Dziękuję Lilia, Dorotko. Choć tak naprawdę zastanawiam się czy słowo "dziękuję" jest w takich sytuacjach na miejscu.

Avatar użytkownika
 
Posty: 11887
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Hellfire

Post przez Kat » 30 sierpnia 2008, o 21:12

nie moglam doczytac do konca... bardzo Ci wspolczuje :* trzymaj sie cieplo.

Avatar użytkownika
 
Posty: 1089
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Kraków

Post przez Madeleinee » 30 sierpnia 2008, o 21:20

ohh tez się dołączam do słów innych....pobuczałam się strasznie jak to czytałam....Byliście tacy dzielni...podziwiam, ja nie wiem czy byłabym w stanie wytrwac do końca...

Avatar użytkownika
 
Posty: 28667
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 30 sierpnia 2008, o 22:01

Kelnereczko - wasza Punia miała w was prawdziwych przyjaciół. Szacunek.

Avatar użytkownika
 
Posty: 335
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Siedlce

Post przez paulinaz » 31 sierpnia 2008, o 15:02

Kelnereczko bardzo współczuję.

Ja zawsze jak słyszę podobne historię to zawsze myślę o tym jak przeżyję śmierć mojego kochanego pieska.

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 31 sierpnia 2008, o 16:35

Kelnereczko, współczuję Obrazek Ale Punia naprawdę bardzo dobrze trafiła.

 

Post przez Kelnereczka » 3 września 2008, o 20:50

Obrazek, diękuję za dobre słowa pociechy Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 9 września 2008, o 13:30

<span style="font-size: 18px; line-height: normal">Niezwykle uroczy kłębek futra</span>



Obrazek

Ciężko przejść obojętnie koło filmu wideo, który u większości oglądających wywołuje dość przeciągłe "Och!". Takie kłębuszki futra można oglądać po stokroć.

<object type="application/x-shockwave-flash" data="http://www.collegehumor.com/moogaloop/moogaloop.swf?clip_id=1810571&fullscreen=1" width="480" height="360"><param name="allowfullscreen" value="true"><param name="AllowScriptAccess" value="true"><param name="movie" quality="best" value="http://www.collegehumor.com/moogaloop/moogaloop.swf?clip_id=1810571&fullscreen=1"></object>

Avatar użytkownika
 
Posty: 3014
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: T.A. White

Post przez nana_rlbi » 26 września 2008, o 01:35

Obrazek

Obrazek

Przytulnie Obrazek

Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 3014
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: T.A. White

Post przez nana_rlbi » 4 października 2008, o 18:18


 

Post przez Kelnereczka » 5 października 2008, o 21:02

nana_rlbi - az się ze smiechu popłakałam Obrazek, Lilia, a ten kłębek jest przeuroczy Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 15209
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez kasiek » 12 października 2008, o 22:57

widziałam jak kot złapał mysz, pobawił się nią a potem zjadł



teraz moje pytanie



po czymś takim wziełybyście rzeczonego kota na ręce Obrazek, słodziutkia właściwie słodziutka jest, strasznie garnie się do ludzi

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 12 października 2008, o 23:01

Ja osobiście zwierząt z reguły nie biorę na ręce, ale jakbym brała to chyba by mi coś takiego nie przeszkadzało, oczywiście na pewno nie tego samego dnia Obrazek Zwierzęta tak mają, że polują - mój pies ostatnio zamordował wróbla...

Avatar użytkownika
 
Posty: 15209
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez kasiek » 12 października 2008, o 23:06

a mój krecika, a na ręce go raczej nie biorę, bo bestia waży 12 kilo Obrazek



a kotkę wzięłam i sie nasłuchałam Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 12 października 2008, o 23:12

e, tam, takie gadanie... Obrazek Bo w sumie to co to przeszkadza?

Avatar użytkownika
 
Posty: 13118
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Dorotka » 13 października 2008, o 00:04

Kotka moich znajomych byla niezwykle łowna i zawsze po udanym polowaniu przynosiła im swoją zdobyć, żeby się pochwalić. Raz to była mysz polna, innym razem wróbel, kawka a nawet wrona - często jeszcze żywe [aczkolwiek mocno naruszone]. Próbowali ją tego oduczyć, ale bez skutku. No i kochali ją bardzo, więc często ja głaskali i brali na ręce. Aż w końcu ktoś zapolował na nią i kot zniknął bez śladu. Niestety.

Avatar użytkownika
 
Posty: 11887
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Hellfire

Post przez Kat » 13 października 2008, o 00:45

przeciez to natura kotow, ze poluja na zwierzaki Obrazek jak to im wychodzi, tym lepiej dla nich. ja bym ja wziela na rece i jeszcze pochwalila Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 13 października 2008, o 01:01

odezwała się kocica Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 15209
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez kasiek » 13 października 2008, o 01:06

oczywisćie, że wyściskałam, od całowania się powstrzymałam Obrazek , koniec końców to moja kocica jest, w jej przypadku robiłam za kocią mamę

Avatar użytkownika
 
Posty: 28667
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 13 października 2008, o 01:47

wiecie co? ja nie bardzo zrozumiałam pytanie... Obrazek widać mózgownica szwankuje...

znaczy: czy bym wzięła pomimo? ponieważ? bez powodu? znaczy:jaki związek przyczynowo-skutkowy jest między konsumpcją myszy a braniem na ręce?

kasiek - możesz jaśniej? bardzo proszę, bo mnie to zaintrygowało...

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Pani Domu to Ja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości