Wydaje mi się, że moim pierwszym historycznym romansem było
"Małżeństwo po szkocku" Lynn Karen, przynajmniej tak pamiętam. Na początku sięgałam po romanse bez zastanowienia, o czym w ogóle to ma być – wystarczył pierwszy lepszy. Czytam historyczne nadal, ale czasem irytuje mnie swoboda, z jaką są pomijane różne rzeczy – przede wszystkim ówczesne konwenanse, szczególnie kiedy historia jest kiepsko napisana. Niby one tak bardzo troszczą się o tę reputację, a potem przez większość książki robią, co im żywnie się podoba i uchodzi im to na sucho. No chyba, że jakoś trzeba przyśpieszyć nieszczęsny ślub albo na tym się opiera fabuła… Najmniej zazwyczaj to bywa widoczne u Balogh, dlatego tak ją lubię. Tak jakby z reguły wiedziała, o czym pisze. Na ogół dla mnie nie ma znaczenia, czy romans jest współczesny, czy też historyczny, a także o czym jest – najważniejsze jest, aby historia była w miarę logiczna i trzymała się kupy, a postacie powinny być konsekwentnie poprowadzone i nie znoszę jakiejkolwiek przesady, np. jak oni przez cały czas sobą zachwycają się, obrażają się o byle co, bezmyślności itp. Po prostu wciąż poszukuję czegoś niebanalnego, coś, co mnie zaskoczy.
Ponadto wydaje mi się, że z historycznych co nieco można się nauczyć, np. kiedy była bitwa pod Waterloo itp.
A kojarzy ktoś takie nazwisko, jak
Joan Smith? Bo jak przeglądałam forum (oczywiście dopiero zaledwie fragment), to jeszcze ani razu na nie nie trafiłam. Czytałam trzy tej autorki, bo tyle mają w bibliotece. Co nieco pamiętam książkę "Nie ta siostra", nawet miałam drugi raz wziąć, aby sobie przypomnieć, ale póki co, nic z tego nie wyszło...