Teraz jest 23 listopada 2024, o 14:02

Irytuje nas...

...o wszystkim: co nas irytuje, a co zachęca do lektury, co czytamy teraz, a co mamy w planach

2024: WŁAŚNIE CZYTAM...

Ulubieńcy roku!Ulubieńcy miesiąca!
Bonus: Nasze Liczniki Lektur w Kanonie Romansoholicznym!


Ostrzegamy! Kiepskie książki!Koszmar. Ale można przeczytaćWarto przeczytać?
Regulamin działu
Rozmowy o naszych aktualnych lekturach i książkowych inspiracjach.
Szerzej o gatunkach: dział ROMANS+ oraz dział 18+
Konkretniej o naszych listach czytelniczych: dział STATYSTYKI
Lektury wg pór roku i świąt: dział SEZON NA KSIĄŻKĘ
Avatar użytkownika
 
Posty: 21223
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15

Post przez Agrest » 29 listopada 2012, o 23:35

Jak dla mnie większość epilogów jest zbędna. Na pewno znajdzie się taki, który mi się bardzo podobał, ale musiałabym przemyśleć sprawę ;)

Jednak z epilogami jest tak, jak z wieloma innym rzeczami w romansach (i nie tylko). Wiele osób je lubi, a więc wszystkie je dostają. Wiele osób lubi regencję, więc regencja rządzi żelazną ręką. Wiele osób lubi dużo seksu w romansie, więc do szukania takiego bez trzeba się przyłożyć. Itd itp. Ja trochę przeinaczę to, co Janka napisała: tak, często nie jest to "wina" autorek, ale nie dlatego, że redaktorki olewają redakcję, ale że mają zapędy unifikacyjne :] Wiem, że autorki bywają proszone o dopisanie epilogu. Bywają też proszone o dopisanie scen erotycznych (np Balogh pisała, że w Niebezpiecznym kroku poproszono ją o dopisanie tej pierwszej sceny seksu między Wulfem i Christine, bo w pierwszej wersji nastąpiło to dużo później).
"I read a story to-night. It ended unhappily. I was wretched until I had invented a happy ending for it. I shall always end my stories happily. I don't care whether it's 'true to life' or not. It's true to life as it should be and that's a better truth than the other."

Emily Byrd Starr

Avatar użytkownika
 
Posty: 28668
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 30 listopada 2012, o 00:29

Księżycowa Kawa napisał(a):Poza tym coraz bardziej mnie denerwuje, gdy on się oświadcza, to nie zgadza się, bo nie powiedział: „kocham cię” (kretynka z kontekstu się nie może domyślić)

im jestem starsza, tym bardziej rozumiem ten romansowy aspekt i uważam za coraz bardziej realistyczny :heh:

Księżycowa Kawa napisał(a):ani tego, że widzą się po raz pierwszy i od razu do łóżka (ewentualnie w krzaczki/ na podłodze itp.), a może nie idą/ lądują, to znaczy nie są razem, bo trzeba zapełnić czymś pozostałe strony. Szczególnie mnie to denerwuje w historycznych. Często tego rodzaju romansowanie przed małżeńskie jest bez sensu, czyli nie ma dobrego uzasadnienia, co stanowi kompletny brak poczucia moralności głównie ze strony bohaterki, która przy tym udaje cnotliwą. No i to jest nierealistycznie opisane, co mnie przede wszystkim wkurza. Przecież można to opisać jakoś sensowniej.

hm... problem z "cnotliwością" bohaterek... a gdyby założyć, że gatunek romansowy nie ma na celu pokazanie bohaterek cnotliwych tylko bohaterki właśnie z tą "cnotą" nawiązujące dyskusję? "czymże jest cnota"... nawet u Cartland...

właśnie powtarzam sobie Balogh w starych wydaniach i bardzo do kontekstu tego postu mi pasują jej dzieła :hyhy:

A co do epilogów i scen dopisywanych: kurcze, a może to sztuka redaktorskiej dyskusji nad tekstem zastępowanej "dodaj, bo badania wykazują, że scena potrzebna w 1/3, a nie 2/3 ksiązki" ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 21223
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15

Post przez Agrest » 30 listopada 2012, o 11:20

A tak dla odmiany, jeden harlekin utkwił mi w pamięci właśnie przez brak epilogu (tzn być może to co było na końcu zwało się epilogiem, jednak chodzi mi o treść, na ile zamyka historię). To było The Miracle Baby Janice Kay Johnson, Superromance z 1997. Wydaje mi się, że rodzaj dramatyzmu dość charakterystyczny dla tamtych czasów, tej serii. Bohaterka jest wdową i ma córkę, która to córka choruje na białaczkę. Potrzebny jest przeszczep szpiku, ale nie mogą znaleźć odpowiedniego dawcy. Nie pamiętam kto podsuwa jej ten pomysł, ale w końcu ona postanawia poprosić brata bliźniaka zmarłego męża (geny) o to, by spłodził z nią dziecko, potencjalnego dawcę (inseminacją, nie seksem ;) ). A więc taka wariacja w temacie Picoult :P Oczywiście skrót fabuły brzmi szaleńczo, ale Johnson jest nawet niezła w te klocki.

No i właśnie na końcu nie ma ostatecznego długo i szczęśliwie. Dziecko się rodzi i jest odpowiednim dawcą, ale książka kończy się rano w dniu, kiedy mają odstawić tę dziewczynkę do szpitala przed przeszczepem, więc koniec książki jest też początkiem innej, niepewnej przecież drogi. Nie dostajemy obrazka z rodzinnego Święta Dziękczynienia 20 lat później, żeby się przekonać, że na pewno wszystko dobrze się skończyło.
"I read a story to-night. It ended unhappily. I was wretched until I had invented a happy ending for it. I shall always end my stories happily. I don't care whether it's 'true to life' or not. It's true to life as it should be and that's a better truth than the other."

Emily Byrd Starr

Avatar użytkownika
 
Posty: 28668
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 30 listopada 2012, o 11:37

ha, czytałam i pamiętam. i wiem, o czym piszesz... pokusiłabym się o stwierdzenie, że cudne lata 90te (od końca 80tych) może nie obfitowały niesamowicie w takie rozwiązaniach, ale jednak zdarzało się wcale często... ba, harlekiny w stylu haeśżetów z lat 70tych nie miały tak radosnych epilogów jak dziś...
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 33018
Dołączył(a): 18 maja 2011, o 15:02
Ulubiona autorka/autor: Janet Evanovich

Post przez Janka » 30 listopada 2012, o 18:37

Z tego wynika, że normy harlequinowe przechodzą ewolucję. A to jest optymistyczna wiadomość, bo jest szansa, że może znowu coś się zmieni.
Od dłuższego czasu wszystkie są spod jednego szablonu, jak te pieczątki, co Reksio tłucze.
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 31295
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 30 listopada 2012, o 22:44

Fringilla napisał(a):A co do epilogów i scen dopisywanych: kurcze, a może to sztuka redaktorskiej dyskusji nad tekstem zastępowanej "dodaj, bo badania wykazują, że scena potrzebna w 1/3, a nie 2/3 ksiązki" ;)

Też coś takiego przyszło na myśl i dlatego to mi się nie podoba, bo cała rzecz z reguły nie wynika z potrzeby fabuły, lecz panujących trendów, oczekiwań redakcji, bo oni zakładają ma być tak a tak, ponieważ w ten sposób więcej kupi, ale przy tym wychodzi mniej ciekawa książka.
Po prostu najczęściej brakuje mi tej odrobiny realności. i denerwuje mnie to, że książka mogłaby być ciekawsza, a nie jest.

Fringilla napisał(a):właśnie powtarzam sobie Balogh w starych wydaniach i bardzo do kontekstu tego postu mi pasują jej dzieła

Chyba będę musiała ją sobie odświeżyć, bo ona jakoś mi nie pasuje w tym kontekście. Zazwyczaj u Balogh znajduję tę odrobinę potrzebnej mi realności.

A epilogi występują w nie tylko w harlequinach i zresztą tu mnie najmniej irytują. I w epilogach romansów zwykle najgorsze - przynajmniej dla mnie - jest to, gdy on przez większość książki zachowywał się złośliwie, cynicznie, wrednie itp., na końcu kończy jako misiaczek; jakoś mnie to irytuje.

Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że o czymś zapomnę i zapomniałam o najważniejszym: niezmiernie mnie wkurza, kiedy w tzw. thrillerach romantycznych psychopata polujący na główną bohaterkę jest pisany w pierwszej osobie. Jak to jeszcze występowało rzadziej, omijałam wzrokiem, lecz w końcu miałam dość i przez długi czas omijałam tego typu lekturę. Teraz już tak bardzo alergicznie na to nie reaguję, ale nadal to mi się nie podoba. Coś takiego znacząco obniża jakość książki.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 11157
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Nibylandia
Ulubiona autorka/autor: nie posiadam

Post przez Agaton » 1 grudnia 2012, o 19:21

Trendy... Trendy panujące :] Potrafią dużo zepsuć. Ogółowi może się podobać, a co z resztą? ;) Dlatego miłe byłoby większe zróżnicowanie, aby każdy mógł wybrać to, na co ma ochotę.
Ile razy w życiu człowiek musi się powstrzymywać.

Występek i cnota są takimi samymi produktami jak cukier i kwas siarkowy - Hipolit Taine

**************************************************************************

Life is tough, but it's tougher when you're stupid - John Wayne

"You're so freaking romantic. I don't know how I keep my pants on." - Abigail Roux, "Fish & Chips"

Avatar użytkownika
 
Posty: 31295
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 1 grudnia 2012, o 21:22

Agaton napisał(a):Trendy... Trendy panujące :] Potrafią dużo zepsuć. Ogółowi może się podobać, a co z resztą? ;) Dlatego miłe byłoby większe zróżnicowanie, aby każdy mógł wybrać to, na co ma ochotę.

Wydaje mi się, że z tym będzie coraz trudniej, bo coraz częściej wszystko przelicza się przede wszystkim pod kątem zysków, no chyba, że czasem zdarzy się jakiś wypadek przy pracy... Albo to zostanie odpowiednio wykorzystane. Po prostu niektóre książki będą czytane raz lub porzucane w trakcie czytania.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 39
Dołączył(a): 10 listopada 2012, o 01:32
Ulubiona autorka/autor: ja sama

Post przez Esperanza » 8 grudnia 2012, o 19:49

Wyjątkowo mnie irytuje, gdy autorzy tworzą zbyt dziecinnych albo wręcz zbyt dojrzałych bohaterów. Dziecko zachowujące się jak trzydziestolatek lub dwudziestolatka wysławiająca się, jakby ją ktoś o 10 lat odmłodził. Nieprzyjemnie czyta się takie rzeczy.

Avatar użytkownika
 
Posty: 31295
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 8 grudnia 2012, o 22:28

Esperanza napisał(a):Wyjątkowo mnie irytuje, gdy autorzy tworzą zbyt dziecinnych albo wręcz zbyt dojrzałych bohaterów. Dziecko zachowujące się jak trzydziestolatek lub dwudziestolatka wysławiająca się, jakby ją ktoś o 10 lat odmłodził. Nieprzyjemnie czyta się takie rzeczy.

Zgadza się.
Poza tym czytałam kiedyś nieśmiertelnej, która zachowywała się, jak nastolatka i jakoś nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że żyła przez kilkaset lat.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 17 grudnia 2012, o 18:11

Od czasu do czasu podczytuję sobie coś z gatunku new adult w nadziei, że znajdę coś ciekawego, coś innego niż klon 50 shades. Jak na razie idzie mi kiepsko, ale nie to mnie irytuje; w końcu romanse są mniej lub bardziej schematyczne. W kurza mnie to, że w przedziwny sposób terapia u psychoterapeuty stała się leitmotivem. Wszyscy są tak popaprani, że potrzebują pomocy specjalisty. Wokół terapii organizowana jest cała fabuła, wręcz uromantycznia się odwiedzanie psychologa. Rozumiem motyw "miłość to choroba", ale chyba autorki wzięły sobie to za bardzo do serca :]
I denerwuje mnie przytaczanie treści SMS-ów. SMS to nie list, więc o renesansie powieści epistolarnej nie może być mowy :disgust:

Avatar użytkownika
 
Posty: 21223
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15

Post przez Agrest » 17 grudnia 2012, o 19:05

Cóż, Medeiros napisała powieść złożoną z wiadomości na twitterze, a one są jeszcze krótsze niż smsy ;)
"I read a story to-night. It ended unhappily. I was wretched until I had invented a happy ending for it. I shall always end my stories happily. I don't care whether it's 'true to life' or not. It's true to life as it should be and that's a better truth than the other."

Emily Byrd Starr

Avatar użytkownika
 
Posty: 11157
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Nibylandia
Ulubiona autorka/autor: nie posiadam

Post przez Agaton » 17 grudnia 2012, o 19:14

Zdarzyło mi się przeczytać krótki tekst, który składał się z sms-ów. Cały ;) A ponoć jest takich więcej.
Ile razy w życiu człowiek musi się powstrzymywać.

Występek i cnota są takimi samymi produktami jak cukier i kwas siarkowy - Hipolit Taine

**************************************************************************

Life is tough, but it's tougher when you're stupid - John Wayne

"You're so freaking romantic. I don't know how I keep my pants on." - Abigail Roux, "Fish & Chips"

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 17 grudnia 2012, o 20:10

Nie twierdzę, że nie da się napisać dobrego tekstu używając twittera czy SMS-ów. Ale trzeba mieć talent i mieć o czym pisać. W wielu recenzjach książek EL James chwalono właśnie SMS-y, jako najmocniejszy punkt jej twórczości, czego ja kompletnie nie rozumiem. Dla mnie były nudne, o niczym, pozbawione humoru, silące się na błyskotliwość i pikantność. I to samo mogę powiedzieć o każdej innej książce z SMS-ami.

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 17 grudnia 2012, o 21:06

A mnie się ich e-maile podobały. Przyjemnie urozmaiciły czytanie.
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 11157
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Nibylandia
Ulubiona autorka/autor: nie posiadam

Post przez Agaton » 17 grudnia 2012, o 21:36

Liberty napisał(a):Nie twierdzę, że nie da się napisać dobrego tekstu używając twittera czy SMS-ów. Ale trzeba mieć talent i mieć o czym pisać...

A ja nie twierdzę, że Ty twierdzisz... Czy cokolwiek ;) Po prostu napisałam, że miałam z tym do czynienia. To chyba nowy trend, wykorzystujący technologiczny wymiar kontaktów międzyludzkich. A czy wychodzi? To już inna rzecz :)
Ile razy w życiu człowiek musi się powstrzymywać.

Występek i cnota są takimi samymi produktami jak cukier i kwas siarkowy - Hipolit Taine

**************************************************************************

Life is tough, but it's tougher when you're stupid - John Wayne

"You're so freaking romantic. I don't know how I keep my pants on." - Abigail Roux, "Fish & Chips"

Avatar użytkownika
 
Posty: 21223
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15

Post przez Agrest » 17 grudnia 2012, o 21:41

Wychodzi tak, jak go autor wykorzysta, nie ma chyba w smsie nic "wrodzonego", co by nie pozwalało na dobre wykonanie. Czy sms nie jest częścią współczesnego flirtu? ;) Napisać? Nie napisać? Co napisać, żeby nie napisać za mało, żeby nie napisać za dużo...
"I read a story to-night. It ended unhappily. I was wretched until I had invented a happy ending for it. I shall always end my stories happily. I don't care whether it's 'true to life' or not. It's true to life as it should be and that's a better truth than the other."

Emily Byrd Starr

Avatar użytkownika
 
Posty: 11157
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Nibylandia
Ulubiona autorka/autor: nie posiadam

Post przez Agaton » 17 grudnia 2012, o 21:52

Tak, właśnie :)
I już zmykam.
Ile razy w życiu człowiek musi się powstrzymywać.

Występek i cnota są takimi samymi produktami jak cukier i kwas siarkowy - Hipolit Taine

**************************************************************************

Life is tough, but it's tougher when you're stupid - John Wayne

"You're so freaking romantic. I don't know how I keep my pants on." - Abigail Roux, "Fish & Chips"

Avatar użytkownika
 
Posty: 6439
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez Liberty » 17 grudnia 2012, o 22:38

SMS byłby odpowiednikiem dawnych liścików. I żeby miał sens w literaturze trzeba odrobinę wysilić się nie tylko przy temacie, ale i stylistycznie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 6645
Dołączył(a): 27 grudnia 2010, o 18:13

Post przez Wiedźma Ple Ple » 24 grudnia 2012, o 00:25

Fringilla napisał(a):ha, czytałam i pamiętam. i wiem, o czym piszesz... pokusiłabym się o stwierdzenie, że cudne lata 90te (od końca 80tych) może nie obfitowały niesamowicie w takie rozwiązaniach, ale jednak zdarzało się wcale często... ba, harlekiny w stylu haeśżetów z lat 70tych nie miały tak radosnych epilogów jak dziś...
czytelniczki były ciut zdrowsze psychicznie?

Najlepsza jest jednak McNaught, ta jak przywali szmaragdowy trawnik ...

Avatar użytkownika
 
Posty: 17841
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Jayne Ann Krentz

Post przez Berenika » 26 grudnia 2012, o 22:47

A mnie irytuje, kiedy bohaterowi w 3 części zmienia się imię i to najzupełniej z czapy, bo wydawnictwo to samo, tłumaczka ta sama, ekipa redaktorska ta sama poza jednym innym nazwiskiem, a faceta przerobili z Ty'a na Tima. Może i drobnostka, ale jakoś poczułam się tym zirytowana.

Epilogi mnie nie irytują ;)
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 6645
Dołączył(a): 27 grudnia 2010, o 18:13

Post przez Wiedźma Ple Ple » 26 grudnia 2012, o 22:57

Zapomniałaś sobie chyba co zrobili z Kompanią Hultajów u Beverley ... I nie trzeba było zmieniać wydawnictwa :evillaugh:

Avatar użytkownika
 
Posty: 17841
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Jayne Ann Krentz

Post przez Berenika » 26 grudnia 2012, o 23:11

Hultaje są mi bliżej niedostępni, żebym mogła dogłębnie sprawdzić, kto maczał w tym palce. Poza tym akurat nie ich czytałam. A Howell miałam pod ręką, więc sobie sprawdziłam. I się dziwię, że tłumaczka dała się tak przerobić.
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 6645
Dołączył(a): 27 grudnia 2010, o 18:13

Post przez Wiedźma Ple Ple » 26 grudnia 2012, o 23:15

Jak przerobić? Oni wcale nie zaglądają do poprzednich części przy TEJ literaturze ...

Avatar użytkownika
 
Posty: 17841
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Jayne Ann Krentz

Post przez Berenika » 26 grudnia 2012, o 23:23

Można nie zaglądać, ale żeby mieć totalną sklerozę? Napisałam przecież, że od początku cyklu zajmują się nim ci sami ludzie. Wystarczy pamiętać, co się robiło, a nie zmieniać dla jakiegoś widzimisię imię.
Obrazek

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Czytamy i rozmawiamy

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości