"Śmiertelny przypływ" Iris Johansen przeczytałam.
Uwaga poniżej będą
SPOILERY!Ogólne wrażenie - niezła, ale bez przesady. Bohaterowie mogą być, głównie męska część bohaterów. Z drugiej strony jakoś się nimi nie przejęłam, gdyby zarobili kulkę w głowę, skwitowałabym to lekkim wzruszeniem ramion. Więc to chyba nie jest dobrze. Dobrze nakreśleni bohaterowie wzbudzają jednak jakieś emocje, nawet jak są draniami.
Razi dużo przemocy - na 300 stronach jest co najmniej kilka trupów i wielka trauma bohaterki. O ile traumę bohaterki jestem w stanie przełknąć, bo jest to logicznie i sensownie wytłumaczone, to reszta dramatycznych wydarzeń mi w ogóle nie podeszła. Rozumiem, że to książka pełna akcji, ale nie lubię kiedy autor/ka przegina i robi coś na kształt filmów Seagala (trup na trupie trupem pogania, obrazowe opisy obrażeń, złamań karku itp.), a do tego kretynizm niektórych scen powala. Na przykład - bohaterowie robią wielkie i efektowne "bum" na morzu, wysadzają w powietrze łódź, a sprawą nie interesuje się policja ani żadne służby. To znaczy, jest wyjaśnione, że pomogła spora łapówka. Nie kupuję tego, żadna łapówka nie jest w stanie zatrzeć takiej akcji. Poza tym bohaterowie ganiają uzbrojeni po zęby i też nie ma na to żadnego logicznego wyjaśnienia. Według tej ksiażki wyrzutnię rakiet zdobywa się w dwa dni, z dostawą w wyznaczone miejsce i bez kłopotów na granicy - fajnie, też tak chcę.
Lubię bajki, czasem nieprawdopodobne wydarzenia w książkach, bo to tylko fikcja, ale w tym konkretnym przypadku jest za dużo tego kitu, a autorka nie potrafi go wcisnąć w sposób dla mnie przyjmowalny. Wychodzi z tej książki jakiś pastisz powieści sensacyjnej, w stylu MagGyvera. Dużo akcji, nawet ciekawej, sporo się dzieje i to jest plus. Nie wiem tylko dlaczego niemal od razu aurotka podaje kto jest głównym złym. Chyba byłoby lepiej, dyby czytelnik mógł chwilę nad tym pogłówkować.
Zawartość romansu znikoma - oni się parzą jak króliki, bezrefleksyjnie, a tego wyjątkowo nie lubię w książkach. Zero emocji głębszych, choćby tylko z jej strony, zero opisów, budzących się wzajemnych relacji, po prostu - jej się chciało, jemu też, to poszli do łóżka. Najgorsze, że na końcu są nie przystające do tego w ogóle - wyznania miłosne. Bohaterka płytka jak kałuża w czasie suszy - ona nie myśli. Odnosi się wrażnenie, że bardziej się przejmuje delfinami niż ludźmi. Poza tym ktoś po takiej traumie, jaką ona ma na koncie, nie idzie do łóżka z prawie obcym facetem. Wiem, leczyła się i pokonała wspomnienia, ale jednak to mało prawdopodobne, że osoba po gwałcie jest w stanie tak szybko i bezstresowo czerpać radość z seksu i nie ma żadnych zachamowań, nie jest nawet nieufna w stosunku do ludzi, których poznała kilka dni temu. Nie kupuję tego. Poza tym, ona zabija człowieka, pierwszy raz w życiu. Takie wydarzenie zazwyczaj zostawia ślad w psychice, tym bardziej u osoby z jej przeżyciami. Powinna mieć jakiekolwiek uczucia po tym, przemyślenia, lęki, cokolwiek. A ona nic. Jak ameba. Zero reakcji, zero refleksji.
Bohaterowi się nie dziwię, zabijanie kiedyś było dla niego chlebem powszednim, więc mógł się do tego w jakimś stopniu przyzwyczaić.
Najlepszy wątek to delfiny dokuczające ludziom, wspomniane wcześniej ściaganie majtek wyszło fajnie. Dobry wątek. Poza tym sceneria - Karaiby, ale to chyba jedyne plusy, oprócz tego, że książkę się czyta naprawdę szybko.
Podsumowując całość - książka nie sprawdza się ani jako romans, ani tym bardziej jako sensacja, ale mimo to czyta się ją szybko. Dobra na jeden wieczór, ale na pewno do niej nie wrócę, bo po prostu nie warto.