- Przyjechał szeryf, pani Ello. Obiecuję, że się nie rozkleję.
Odłożyła słuchawkę, zanim Ella zdążyła jej podać wypróbowany przepis swojej matki na skołatane nerwy. Ale ona się nie rozklei, bo już przy piątym psie pani Elli, terierze, który wabił się Butch, nie miała łez w oczach i nie wzbierał w niej suchy, nerwowy śmiech.
Szeryf Gaffney widywał tę pannę Powell w mieście, ale nigdy z nią nie rozmawiał. Wyglądało na to, że dzisiaj nie będzie sprawiać kłopotów, pomyślał, przypominając sobie jej nerwowe zachowanie w Twierdzy Artykułów Spożywczych, gdzie po raz pierwszy ją zobaczył. Była całkiem ładna, chociaż twarz miała tak białą jak koszula, którą miał na sobie wczoraj wieczór, zanim zabrał się do jedzenia
spaghetti. Otworzyła frontowe drzwi domu starego Marleya i stała w nich, przyglądając mu się.
- To ja reprezentuję prawo - powiedział, zdejmując swój kapelusz szeryfa.
Zauważył w niej coś dziwnego, coś było nie w porządku, coś, co nie miało nic wspólnego z jej śmiertelnie bladą twarzą. No cóż, jak się znajdzie szkielet, to różne rzeczy mogą się dziać z człowiekiem. Wolałby, żeby się tak w niego nie wpatrywała, jakby była pozbawiona rozumu albo, nie daj Boże, jakby wpadła w histerię. Obawiał się, że ona wybuchnie płaczem i gotów był zrobić wszystko, żeby temu zapobiec.
Wyprostował się i wyciągnął do niej swoją wielką dłoń.
- Szeryf Gaffney, proszę pani. O co chodzi z tym szkieletem w pani suterenie?
- To kobieta, szeryfie.
Uścisnął jej dłoń, oddychając z ulgą, że wydała mu się teraz bardziej opanowana i dolna warga już jej nie drżała. Oczy miała suche, na ile mógł to stwierdzić, zważywszy na to, że nosiła okulary.
- Proszę mi pokazać ten szkielet, który pani niewyszkolone oko uznało za kobietę - powiedział. - Zobaczymy wtedy, czy dobrze pani to odgadła.
Znalazłam się w świecie baśni, pomyślała Becky, prowadząc szeryfa do sutereny Jacoba Marleya.
Szła za nim. Szeryf zbliżał się do sześćdziesiątki i miał co najmniej piętnaście kilo nadwagi, koszula rozchodziła mu się na brzuchu. Szeroki czarny pas z kaburą rewolweru i pałką był ledwie widoczny z przodu, bo zasłaniał go jego wielki brzuch. Gaffney miał wianuszek siwych włosów wokół głowy i jasnoszare oczy. Omal na niego nie wpadła, kiedy zatrzymał się nagle na najniższym stopniu i pociągnął
nosem.
- Dobrze jest, panno Powell. Nic nie śmierdzi. Musi być stara.
O mało nie zwymiotowała.
Trzymała się z daleka, kiedy ukląkł, żeby obejrzeć kości.
- Pomyślałam, że to kobieta, a może nawet młoda dziewczyna, ponieważ ma na sobie różowy top.
- Dobry wniosek, proszę pani. Te szczątki wyglądają na stare, ale to nic pewnego. Czytałem, że z nieboszczyka może zostać szkielet już po dwóch tygodniach, jak również po dziesięciu latach, zależnie od tego, gdzie złożono ciało. Szkoda, że za tą ścianą nie wytworzyła się próżnia. Gdyby tak było, to może jeszcze coś by z niej zostało. Popatrzcie no! Ten, kto ją tu pogrzebał, zabił ją ciosem w głowę.
Podniósł wzrok, oczekując, że Becky popatrzy na jego odkrycie. Zmusiła się, żeby spojrzeć na oderwaną od tułowia czaszkę. Szeryf Gaffney podniósł czaszkę i obracał ją w ręku.
- Niech pani spojrzy. Ktoś nieźle jej dowalił, nie z tyłu głowy, tylko z przodu. To był cios z piekła rodem. Silny, bardzo silny. Ten, kto to zrobił, był wściekły jak wszyscy diabli, uderzył ją z całej siły, prosto w twarz. Ciekaw jestem, kim ta biedaczka była. Najpierw trzeba sprawdzić, czy nie zaginął ktoś z naszej młodzieży. Co prawda mieszkam tu prawie całe życie i nie pamiętam, żeby jakiś dzieciak zaginął, ale popytam w okolicy. Ludzie takich spraw nie zapominają. Dojdziemy do tego. Ta dziewczyna pewnie uciekła z domu. Stary Jacob nie lubił obcych - ani kobiet, ani mężczyzn. Prawdopodobnie zobaczył, że buszuje w garażu, a może nawet usiłuje się włamać do domu i o nic nie pytając, walnął ją w głowę. W gruncie rzeczy nie lubił też ludzi, którzy nie byli obcy.
- Powiedział pan, że to był silny cios, zadany z przodu. Dlaczego Jacob Marley miałby wpaść we wściekłość, jeśli ta dziewczyna była uciekinierką, albo jakiś miejscowy dzieciak plątał się po jego posiadłości?
- Nie wiem. Może mu odpyskowała. Stary Jacob tego nie lubił.
- Te białe dżinsy to Calvin Klein, szeryfie.
- Teraz pani mówi, że to facet?
- Nie, to projektant mody. To są drogie dżinsy. Chyba nie pasują do dziewczyny, która uciekła z domu.
- Wielu uciekinierów pochodzi z klasy średniej, proszę pani. - Szeryf Gaffney podniósł się na nogi. - To dziwne, ale masa ludzi o tym nie wie. Niewielu jest ubogich uciekinierów. Taaa... ta burza coś tu obruszyła. - Pochylił się, żeby obejrzeć ścianę. - Wygląda na to, że stary Jacob dobrzeją tam schował, tylko kiepsko zamurował ścianę. Nie powinna była się obsunąć. Inne ściany są nienaruszone.
- Stary Jacob był maniakalnym zabójcą?
- Hę? - Obrócił się do niej. - Och, nie, panno Powell. On tylko nie lubił, żeby mu się tu ktoś kręcił. Od czasu, kiedy stracił Mirandę, stał się samotnikiem.
- Kim była Miranda? Jego żoną?
- Och, nie, złotym retrieverem. On tak dawno pochował swoją żonę, że nawet jej nie pamiętam. Taaa... ona dożyła do trzynastu lat i nagle wyciągnęła nogi.
- Jego żona miała tylko trzynaście lat?
- Nie, jego złoty retriever, Miranda. Po jej śmierci stary Jacob już nigdy nie doszedł do siebie. Mówią, że ciężko jest przeżyć utratę kogoś, kogo się kocha. Moja Maude już dawno mi obiecała, że mnie przeżyje, więc może nie będę musiał sprawdzać, jak to jest. - Szeryf Gaffney ułożył czaszkę na klatce piersiowej szkieletu, i ruszył schodami w górę.
Becky poszła za nim. Obejrzała się tylko raz na upiorne białe kości w dżinsach od Calvin Kleina i seksownym różowym topie. Biedna dziewczyna. Przypomniało się jej opowiadanie Allana Edgara Poe... miała nadzieję, że ta dziewczyna była już martwa, kiedy zamurowywano ją w ścianie.
Nauczyłeś mnie,że wszyscy jesteśmy potrzebni innym, nawet ci, którzy niekiedy uważają się za bezwartościowych, brzydkich i głupich. Jeśli kochamy i pozwalamy, by ktoś nas kochał... no cóż, osoba, która kocha, jest kimś najcenniejszym na świecie, wartym największych skarbów. Właśnie tego mnie nauczyłeś, kudłata mordo. Dzięki tobie nigdy już nie stanę się taką jak byłam.
POCHWAŁA PSA
Jedynym całkowicie pozbawionym egoizmu przyjacielem, na jakiego człowiek może liczyć w
tym samolubnym świecie, takim, który go nigdy nie opuści, nigdy nie okaże niewdzięczności bądź
zdrady, jest jego pies. Pies trwać będzie u jego boku w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i ubóstwie. Spać
będzie na chłodnej ziemi, gdzie dmą zimowe wiatry i wściekle zacina śnieg, byleby tylko być blisko
swego pana. Całować będzie dłoń, która nie zdoła zapewnić mu pożywienia; lizać będzie rany i sińce
powstałe w zetknięciu z brutalnością świata. Strzeże snu swego ubogiego pana tak czujnie, jak gdyby
był on udzielnym księciem. Gdy odejdą wszyscy inni przyjaciele, on pozostanie. Bogactwo przemija, a
reputacja rozsypuje w gruzy, ale on jest i będzie stały w swej miłości niczym słońce w swej wędrówce po
nieboskłonie.
Senator George Vest, 1870
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości