Przede wszystkim czytanie tego wątku znacznie poprawia samopoczucie. Przekonałam się o tym osobiście.
Za dużo jakoś ich nie czytałam. W starych Harlequinach odrzucały mnie okładki, choć od czasu do czasu biorę jakiś do ręki, dopóki nie trafi się jakiś tragiczny, co na pewien czas mnie zniechęca. W nowych blurby bywają nieraz wyjątkowo zniechęcające, za to okładki znacząco im się poprawiły (chociaż najczęściej niewiele mają wspólnego z rzeczywistością), że czasem aż świerzbią ręce, aby je brać. No i kilka mam, zwłaszcza że bywały po dwa, trzy złote.
Niedawno przez przypadek (na półce w antykwariacie) odnalazłam swój pierwszy Harlequin
"Pożegnanie przeszłości" Robyn Donald (naprawdę nie pamiętam, jak mogłam zapomnieć o Nowej Zelandii!)
Jeśli chodzi o Światowe Życie, to pierwszy będzie
"Biznesmen i sekretarka" Kendrick. Miałam przy tym pewien ubaw, chociaż było niedokładnie to, czego się spodziewałam. On miał dać jej czerwoną sukienkę, przez co miała stać się wyjątkowo piękna, bo tak nikt na nią nie zwracał uwagi i gdy ją w końcu w niej zobaczyli, wszyscy mieli na nią się rzucić, a w rzeczywistości był tylko jej szef, który zachowywał się jak niedorozwinięty nastolatek, później bla, bla, bla, biedak tak był zdesperowany, że nie ma żadnego poważnego rywala, iż robił awanturę z powodu zazdrości o sprzedawcę, bo naprawdę nie miał komu…
Tak w skrócie, Harlequiny podsumowałabym tym, że zazwyczaj są o praktycznie wszystkim, tylko nie o miłości. I chyba z tym wiąże się moje największe zaskoczenie, gdyż kiedyś były reklamowane jako ogrody miłości (tak, wiem, że reklamy bezwstydnie kłamią) i może dlatego właśnie po dzień dzisiejszy one mnie zdumiewają, bo przecież tutaj najłatwiej znaleźć patologię, kaleki emocjonalne, kuriozalne zachowania oraz pełno idiotycznych skrajności.
Jeszcze tak ostatnio sobie pomyślałam, że chciałabym znaleźć z jeden Harlequin, który naprawdę byłby romantyczną opowieścią i może gdzieś istnieje ten rodzynek.