Czytam właśnie
"Alibi na szczęście" Anny Ficner-Ogonowskiej. Całkiem niezła, choć przeraźliwie gruba, co zawsze mnie niesamowicie przeraża, bo nie lubię takich opasłych tomisk. Historia ciekawa, tylko niesamowicie rozciągnięta, momentami mam wrażenie, że ciągnie się jak flaki z olejem, za to zawiera mało opisów, a dużo dialogów [chwilami bardzo zabawnych], co lubię. Właściwie to na tych dialogach opiera się konstrukcja tej książki, ale czy można powiedzieć, że jest to książka przegadana? Nie, raczej nie....
A co mi w niej nie pasuje .... hmm.... zero seksu, dotarłam do 350 strony [czyli przekroczyłam połowę], a tu nawet głupiego pocałunku nie było, o wspólnej nocy nie wspominając. Jest też gdzieś w tle jakiś dramat, który rozegrał się w jej przeszłości - śmierć rodziców, którzy zginęli w katastrofie lotniczej, ale jakoś dziwnie mało się o tym mówi, choć to wywarło ogromny wpływ na życie bohaterki. Para romansująca na drugim planie jest zdecydowanie bardziej żywiolowa od tej głównej - pierwszoplanowej, bo oni chociaż ze sobą sypiają [ o czym dowiadujemy się tylko i wyłącznie z ich opowieści, ale opisów tych ich łóżkowych igraszek nie ma - czyli same przechwałki
].
Póki co nie jest źle, a mam nadzieję, że z każdą przeczytaną stroną będzie coraz lepiej. Bo jak nie, to się chyba własną pięścią zatłukę.