Nie snobek, nie snobek, jedynie (prawie)ślepa wielbicielka
The Lost Duke of Wyndham. Cóż mogę powiedzieć na temat tej książki...
Na początek pokrótce fabuła. On napada na powóz, którym do domu wraca po zabawie księżna wdowa Wyndham ze swoją damą do towarzystwa, Grace. Jest czarujący dowcipny i kradnie buziaka Grace (jej się oczywiście niemalże ziemia usuwa spod stóp, ale pomińmy). Księżna wdowa, mimo słabego oświetlenia (noc w końcu jest) oraz faktu, że Jack nosi maskę rozpoznaje w nim niemalże sobowtóra swego kochanego starszego syna, który swego czasu pojechał do Irlandii i zginął w drodze powrotnej. Nie zawiadomił jednak swojej rodziny, że przed śmiercią zdążył się ożenić i spłodzić potomka. Jack nie kradnie prawie nic, bo jest zbyt zaszokowany (jedynie sygnet wdowy - dzięki niemu jest pewien, że miała rację). Potem księżna wdowa porywa go (dosłownie) i przetrzymuje w zamku, a potem jadą do Irlandii po akt ślubu jego rodziców. Nie żeby Jack tego chciał, ale nie ma wyjścia. Przejdźmy do recenzji jako takiej.
Po pierwsze, chyba pierwszy raz w książce JQ spotkałam się z postacią, która nie jest "tą złą" jak np. kuzyn Charlesa w Urodzinowym prezencie, a jednak nie jest pozytywna. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że księżna wdowa będzie tutaj kimś takim jak Lady Danbury w Bridgertonach i Jak poślubić markiza. Ale nie. Jak dowiadujemy się na początku, pod szorstką powłoką, na pewno nie bije szczerozłote serce. I potem mamy ciągle tego dowody, nad którymi rozwodzić się nie będę. W każdym razie, chociaż w pewnym momencie pokazuje się ona jako samotna kobieta, nie wzbudziła mojego współczucia, bo doszłam do wniosku, że sama jest sobie winna. Tyle o księżnej wdowie.
Teraz Jack. Jest świetny - uwodzicielski, zabawny, przystojny. I do szaleństwa zakochany, prawie od pierwszego wejrzenia. I prawidłowo. W sumie w nim akurat znaleźć jakichś gorszych stron nie mogę, bo go naprawdę naprawdę polubiłam.
Za to Grace. Jej nie jestem do końca pewna. Znaczy nie jestem do końca pewna tego, czy ją lubię, czy nie. Bo jest tak, że oczywiście jest szlachetnie urodzona, ale nie wysoko, więc znając Towarzystwo wie, że gdyby Jack okazał się prawdziwym księciem (a raczej kiedy zdobędą oficjalne potwierdzenie tego, że jest prawdziwym księciem) ich małżeństwo nie mogłoby zostać zaakceptowane. Oczywiście kocha go, nawet się za bardzo nie wypiera, ale jest właściwie zdeterminowana odrzucić go, gdy okaże się księciem. On powtarza jej prawie do znudzenia, że gwiżdże na to, co będą gadać, ale ona się upiera, bo uważa, że nie może mu tego zrobić bla bla bla, ona zna towarzystwo (cóż, 5 lat jako dama do towarzystwa...), więc wie jak to będzie bla bla bla itd.
Nie zapominajmy o Thomasie (aktualny księciu) i Amelii, której ojciec podpisał umowę, że poślubi ona księcia Wyndham i jest zdeterminowany sfinalizować umowę. A Thomas nie jest wcale szczęśliwy porzucając swoją dotychczasową tożsamość i wieloletnią narzeczoną (nie żeby się jej zbytnio narzucał, ale zawsze...). Ale o tym będzie książka następna, która mi się chyba bardziej spodoba.
Ogólnie rzecz biorąc, jest miło, fajnie, spokojnie, niekiedy gorzko, głównie słodko, książka dobra, ale nie tego oczekiwałabym po JQ. Nie jestem tak w pełni zawiedziona, ale pozostał we mnie pewien niedosyt. Może nasyci mnie Mr. Cavenish, I Presume.