Jutro? To był w tym trudnym tygodniu najbardziej zapchany terminami, wariacki dzień. Zatchnęła się z wrażenia. Po chwili zarejestrowała, że jej usta poruszają się i usłyszała, jak mówi:
- Posłuchaj, ty szpotawy ogierze. Albo mnie aresztuj, albo zostaw w spokoju!
- Jak pani mnie nazwała? - spytał przez zęby.
Jaclyn zasłoniła usta. Powiedziała to na głos! To musi być senny koszmar, z którego zbudzi się za parę minut w swoim łóżku, wtulona w miękką pościel. Niemożliwe, żeby stała twarzą w twarz z Erikiem Wilderem na prawic pustym parkingu, oświetlonym jedynie przez upiorne sodowe lampy służące ochronie terenu.
- Szpotawym ogierem? - przypomniał.
Bardzo żałowała, że ziemia nie chce się pod nią rozstąpić. Dlaczego nie odebrało jej głosu, zanim otworzyła usta? Dlaczego Erie Wilder nie może trzymać się z dala od niej, o sto kilometrów albo i więcej? I dlaczego wpadła na niego w ratuszu?
- Można panią aresztować za obrazę funkcjonariusza policji na służbie - wycedził, jakby trudno mu było mówić.
- To dlaczego mnie pan nie aresztuje? - Była tak zła, że wyciągnęła przed siebie ramiona i podsunęła mu nadgarstki. - Może mnie pan skuć i zawieźć prosto do aresztu, prawda? No, dalej! Niech mnie pan oskarży o ponurą zbrodnię nazwania go złamasem i sprawdźmy, czy w sądzie nie zostanie pan wyśmiany, wielki panie funkcjonariuszu wymiaru sprawiedliwości!
Miała wrażenie, że jej ciałem i mową owładnęła jakaś nieznana jej kretynka. Ta sama kretynka z całej siły pchnęła detektywa.
- No, dalej! Niech mnie pan aresztuje!
Pchnęła go jeszcze raz, żeby nie pozostawić cienia wątpliwości, co należy zrobić.
Jaclyn - powiedział takim tonem, jakby się dusił. Na tym jednak poprzestał, bo zaczął wyć. Może nie jak wilk do księżyca, może nie było to szczekanie kibiców Georgia Bulldogs, ale aż zatoczył się ze śmiechu, cały czerwony na twarzy
- Niech pan sobie idzie! - krzyknęła. - Żałuję, że kiedykolwiek pana spotkałam. Mam nadzieję, że dostanie pan krzywicy! I beri-beri!
- Przecież pani nawet nie wie, co to jest beri-beri - zdołał wyjąkać, zanim znów ryknął śmiechem.
- To straszna choroba, która zamienia człowieka w dupka żołędnego!
Jaclyn nie pamiętała, by kiedykolwiek tak się wściekła, a co najgorsze była przy tym bezsilna. Nie mogła dla własnej satysfakcji poderwać go z ziemi i wrzucić do sklepu przez wystawę. Ani zastrzelić czy dźgnąć, bo nie miała przy sobie broni. Nie mogła go kopnąć, bo jej pantofle miały odkryte palce, lub trzasnąć go w głowę papierami, które trzymała w dłoni, bo prawie by nie poczuł. Mogła jedynie wydrzeć się na niego, tym bardziej że wciąż była we władzy nieznanej jej kretynki.
- Pani Wilde? - odezwał się z pewnym wahaniem pastor, który właśnie wyszedł z kościoła bocznymi drzwiami i był świadkiem wybuchu Jaclyn. - Czy dobrze się pani czuje?
- Nie, wcale nie!
Tupnęła z całej siły, cisnęła kluczyki na ziemię i właśnie zamierzała wykonać na nich serię podskoków, ale w ostatniej chwili zreflektowała się, że niszcząc pilota do samochodu, działałaby na własną szkodę, więc tylko napięła wszystkie mięśnie i wydała okrzyk furii.
Czy mogę w czymś pomóc? - nalegał pastor.
Widać było, że jest zakłopotany Być może sądził, że Jaclyn grozi niebezpieczeństwo, bardziej prawdopodobne jednak, że zdumiała go przemiana eleganckiej Jaclyn Wilde w szalejącą wariatkę.
- Tak! - wrzasnęła i wskazała Erica. - Proszę dać mu w dziób! Najmocniej, jak się da! Wtedy poczuję się lepiej.
- Tego nie mogę zrobić - powiedział skonsternowany duchowny
- To niech pan nie zgłasza się do pomocy!
- Dziw nad dziwami. - Przysunął bliżej ostro rzeźbioną twarz. - Zgrzana jesteś, dziewczyno. - Przytknął chudą dłoń
do czoła Kahlan. - Nie masz gorączki. Dlaczego jesteś spocona?
- Tam było... gorąco, na tamtym innym świecie. Naprawdę gorąco. Spojrzał na jej włosy.
- Całe splątane. Co za czarodziej przywrócił ci takie skołtunione włosy? Ja sprawiłbym, żeby odrosły ładnie
i równo. Ten chłopak musi się jeszcze sporo nauczyć. Nie bardzo sobie poradził.
- O, świetnie sobie poradził. - Kahlan zamgliły się oczy. Czarodziej przekrzywił głowę, spojrzał na nią jednym okiem.
- Co robiłaś przez całą noc? Zniknęłaś na całą noc. Co tam we dwoje robiliście?
Kahlan czuła, jak palą ją uszy. Dobrze, że znów miała długie włosy.
- Hmm, bo ja wiem? A co ty i Adie robicie, kiedy zostajecie sami na całą noc?
Zedd zesztywniał.
- Hmm - odchrząknął. - Hmm, my... - Zadarł dumnie brodę i wyciągnął palec ku niebu. - Rozmawiamy. Tak, to
właśnie robimy. Rozmawiamy.
Kahlan wzruszyła ramionami.
- My robiliśmy to samo. Tak jak ty i Adie przez całą noc. Rozmawialiśmy.
- Chcę cię o coś spytać, Matko Spowiedniczko. Nie pytałbym cię, gdybym mógł spytać kogoś innego.
- O co chodzi, Chandalenie?
- Jak w twoim języku mówi się „piersi”?
- Co takiego?
- Jakim słowem określacie piersi? Chcę powiedzieć Jebrze, że ma piękne piersi.
Kahlan bezwiednie poruszyła ramionami.
- Przepraszam, Chandalenie, ale muszę z tobą o tym porozmawiać. Nigdy nie miałam na to czasu przez to wszystko,
co się działo.
- Więc mów teraz. Chcę powiedzieć Jebrze, że bardzo podobają się mi jej piękne piersi.
- U Błotnych Ludzi uchodzi mówić takie rzeczy kobietom, Chandalenie. To komplement. Lecz wśród innych nie
byłby to komplement, a zdrożna, nieprzyzwoita uwaga. Bardzo nieprzyzwoita, chyba że te osoby dobrze się znają.
- Dobrze ją znam.
- Raczej nie. Zaufasz mi w tej sprawie? Jeśli ją naprawdę lubisz, to nie mów jej tego, bo przestanie cię lubić.
- Czy tutejsze kobiety nie lubią słuchać prawdy?
- To nie takie proste. Czy powiedziałbyś kobiecie ze swojej wioski, że chciałbyś ją widzieć z włosami umytymi
z błota, nawet gdyby to była prawda?
- Rozumiem, o co ci chodzi.
- No to powiedz jej, że podoba ci się jej uśmiech, włosy lub oczy.
- Skąd mam wiedzieć, czy to można komplementować? Kahlan westchnęła.
- Hmm, na razie ogranicz się do tego, co nie jest zakryte ubraniem, i wszystko będzie dobrze.
Przytaknął w zadumie.
- Jesteś mądra, Matko Spowiedniczko. Cieszę się, że znów masz Richarda, bo inaczej na pewno wybrałabyś Chandalena
Berdine machnęła gruszką.
- Lord Rahl ma bardzo duże dłonie. Wspaniale pasują do moich piersi.
- Czyżby? - Brew uniosła się nad zielonym okiem.
- Tak - stwierdziła Berdine. - Pewnego dnia kazał nam wszystkim pokazać
sobie piersi.
- Czy to prawda? Wszystkim?
Cara i Raina miały twarze bez wyrazu, a Berdine potaknęła. Richard zakrył
twarz dłonią.
Berdine odgryzła kolejny kęs gruszki.
- Ale jego wielkie dłonie najlepiej pasowały do moich piersi. Kahlan ruszyła ku
drzwiom.
- Cóż, moje piersi nie są tak duże jak twoje, Berdine. - Zwolniła, mijając Rainę.
- Myślę, że do moich bardziej pasowałyby dłonie Rainy.
Berdine zakrztusiła się gruszką, a Kahlan wymaszerowała z komnaty. Na usta
Rainy wypłynął uśmiech.
Cara zaśmiała się serdecznie i klepnęła Richarda w plecy, gdy ją mijał.
- Lubię ją, lordzie Rahlu. Możesz ją zatrzymać. Richard przystanął.
- Dziękuję, Caro. Mam szczęście, że pochwalasz mój wybór.
- O tak, masz - przytaknęła energicznie.
Zedd spojrzał na nią gniewnie.
- Co ta obroża robi na mojej szyi? Kobieta rozłożyła ręce.
- Przykro mi, ale na razie jest to konieczne.
- Zdejmij ją.
Uśmiech trwał na ustach kobiety jak przyklejony.
- Pojmuję twoje zaniepokojenie, ale na razie obroża musi pozostać tam,
gdzie jest. - Założyła ręce na wysokości talii. - Wydaje mi się, że nas sobie nie
przedstawiono.
[...]
Zedd napawał się kęsem pieczeni, robiąc teatralne pauzy na pełne zachwytu
westchnienia, a mężczyźni obserwowali go jak urzeczeni.
- Strasznie dziwaczny naszyjnik nosisz. Zedd, zajadając, poklepał obrożę.
- Dzisiaj już takich nie robią - rzucił.
Tamten przymrużył oczy i wskazał cybuchem na Rada’Han.
- Jakby nie miała zapięcia. Zupełnie jakby była z jednego kawałka. Jakeś to
włożył przez głowę?
Zedd rozpiął obrożę i pokazał im, poruszając obiema połówkami na małym
zawiasie.
- Owszem, ma zapięcie. Widzicie? Wspaniała robota, nieprawdaż?
Zapięcie jest takie delikatne, że wcale go nie widać. Mistrzowska robota. Dzisiaj już
się takiej nie widuje.
- Zawsze to mówię - potwierdził człowiek z fajką. - Już nie spotyka się
delikatnej, mistrzowskiej roboty.
Zedd na powrót zatrzasnął obrożę na szyi.
wiedzmaSol napisał(a):Cat do Bonesa:
„Poczułam na brzuchu coś twardego. Objęłam to dłońmi i wyprostowałam się. - Bones, to jest kołek czy po prostu ogarnęło cię szczęście na widok tej sukienki?”
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości