przez aku » 20 lutego 2012, o 23:30
Czy ja mam jakiś czas na marudzenie, czy "Miłosny odwet" Basso wcale nie jest udany?
Zaletą książki jest świetnie (naprawdę świetnie) oddany stan zakochania bohaterki, te pierwsze chwile szczęścia, motyle w brzuchu, rodząca się namiętność, godziny do spotkania wlekące się, jak lata - głupia przy tym była straszliwie, ale wszystkie wtedy wpadamy w lekuchny "ogłup", bardzo prawdziwie to. Dosyć wiarygodnie wypadła także fiksacja bohatera na tle zemsty - wierzę w każdym razie w taką "śfiniowatość" i otrzeźwienie. Reszta jest nudnawa, a część irytująca. Nie wiem czy to wina tłumaczki, czy oryginał też jest pełen "serc targanych bólem" i innych takich - nieznośna maniera w książce na tyle śmiałej obyczajowo, żeby radośnie prezentować sceny uniesień. Splot niezwykłych okoliczności można sobie było darować, naprawdę nie trzeba okulałego zwierza w romansie, żeby miało się wydać to, co się wydało. On jakiś taki pierdołowaty i nie do końca inteligentny, gdzieś mu się ta hultajska przeszłość i obecny urok krył głęboko, ona z całym bagażem wątpliwości, tylko diabli wiedzą skąd jej się wzięły i dlaczego potem zniknęły, jak sen złoty. Przeczytałam, ale bez zachwytu.