Na koniec świataWcale nie postrzegam tej śfinskości, czy jak to zwał...
Tak to się w życiu układa, a im ułożyło się na pierwszym etapie cholernie kiepsko, później nie było lepiej. A kiedy poznali się było jeszcze gorzej. Masa niespełnionych oczekiwań, żalu, bólu i niedomówień.
Śfińskość była, a i owszem, ale jestem najdalej od tego aby potępiać kogokolwiek. Głównie przez Lowell po potrafiła to napisać tak, że śfiństwem byłoby przyczepiać się do bohatera że był taki, jak nie mógł być inny. Sfinia, a i owszem, ale zrozumiał, zmądrzał, wydoroślał i zaufał. A potem walczył. Ja nie mam nic przeciwko. A, że całkiem nieźle wyważona całość, to tylko mogę pochwalić.