No to przytocze fragmęt z tego opowiadania. Swoją drogą, też je lubie, ale ten facet, to...brak mi słów - bo to co opisuje ten fragmęt jest jakimś absurdem.
- Jeszcze jedno... - Tate podszedł za przyja¬cielem. - Przed wyjazdem z Waszyngtonu roz¬mawiałem z Maureen.
- Ona mnie już nie interesuje.
- Wiem, ale muszę ci o czymś powiedzieć. - Zamknąwszy drzwi, Tate wyjął z kieszeni grubą kopertę i położył ją na komodzie. - To dla ciebie. Od niej.
Colby sięgnął po kopertę lekko zirytowany.
- Co to? Dokument stwierdzający unieważnie¬nie małżeństwa? Podpisany przez Sarinę, ale...
- Nagle wytrzeszczył oczy. - Ale brakuje mojego podpisu! - zawołał, patrząc na puste miejsce.
- Myślałem, że stary Carrington wszystko załatwił. Nie było mnie wtedy w kraju, a Maureen powie¬działa, że podpisała się za mnie... Skłamała...
- Nie zastanawiałeś się nigdy nad swoim drugim ślubem? Z tego, co wiem, nie musiałeś pokazywać żadnego dowodu tożsamości, a po¬tem nie dostałeś do ręki aktu małżeństwa...
Colby poczuł dziwne ukłucie w sercu.
- Wyrzuć to wreszcie z siebie.
- Maureen przyznała, że wasz ślub był niele¬galny. Fikcyjny. Testament jej pierwszego męża zawierał klauzulę stwierdzającą, że w wypadku powtórnego zamążpójścia Maureen niczego nie dziedziczy.
- Firma ubezpieczeniowa nigdy nie wypłaca pieniędzy, jeśli delikwent popełnia samobójstwo - zauważył przytomnie Colby.
- Zgoda. Ale ja mówię o testamencie. Facet zostawił trochę forsy na koncie, miał też papiery wartościowe. Maureen nie zamierzała z nich zrezygnować.
Colby zamyślił się.
- To znaczy... że nadal jestem mężem Sariny?
Bez obrazy, ale jak inteligetny facet bierze ślub poraz 2 - gi to już chyba wie, iż do zawarcia związku małżeńskiego potrzebne są dokumęty tozsamości, a po ceremoni otrzymuje się akt małżeństwa.
Jak dla mnie to troche absurdalne
I za bardzo naciągane.