Wyobraziłam sobie, że pewien chłopak patrzy na mnie w szczególny sposób. Okazało się jednak, że był krótkowidzem. Kupił sobie okulary i ożenił się z zupełnie inną dziewczyną.
Ma tak ładnie owłosiony tors, pomyślała.
- Masz pewnie dużo wspomnień nadających się na fabuły – mruknęła powątpiewająco.
- Mam - zgodził się Henry, zastanawiając się w duchu, czemu niektórzy łatwiej akceptowali istnienie wampirów niż piszących romanse mężczyzn.
-I pewnie możesz teraz w ten sposób wyrównać każdy rachunek z przeszłości. - Ze wszystkich dziwnych scenariuszy przebiegu tego spotkania, jakie Vicki stworzyła w swojej głowie, żaden nie zakładał, ze ten liczący ponad czterysta lat zwampiryzowany bękart Henryka VIII okaże się autorem - "jak to się nazywa?" - harlequinów.
- Dzień dobry, Hern - pozdrowił stojącego
w drzwiach lokaja.
- Dzień dobry, panie Throckmorton.
Ton, jakim Hern wypowiedział te słowa, nie pozostawiał
cienia złudzeń co do uczuć, jakie żywił do swego
chlebodawcy. Przeważała wśród nich pogarda.
Stało się to, czego Throckmorton się obawiał: służba go
znienawidziła.
- Przecież się oświadczyłem - mruknął pod nosem,
wchodząc do pokoju śniadaniowego.
[...]
- Dodałam do jajek trochę ałunu - powiedziała Esther,
wsuwając dłonie do kieszeni fartucha, jakby z trudem
powstrzymywała się, by go nie uderzyć.
- Odkryłam, że dodaje im smaku. Nie sądzi pan, panie
Throckmorton?
Spojrzał na nią zaskoczony. Jajka były okropne. Lord
Longshaw, niepomny tego, co się przed chwilą stało,
zapytał:
- O czym ty, do licha, gadasz, Throckmorton?
Throckmorton chwycił filiżankę i upił ust solidny
łyk kawy. O mało jej nie wypluł. Słodka! Przecież nie słodzi
kawy!
- I dobrze posłodziłam kawę - Esther uśmiechnęła się,
obnażając groźnie zęby. - Smacznego - dodała i wyszła.
Przesłanie było jasne: jak długo Celeste pozostanie na
wygnaniu, będzie głodował, gdyż Esther nie poda mu
niczego, co nadawałoby się do jedzenia.
- Przecież się oświadczyłem - mruknął.
[...]
- Powiedziałeś, że będziesz czekał na mnie przez
wieczność, czyż nie?
- Będę czekał na ciebie aż po kres czasu - zapewnił ją
Ellery uroczyście.
Throckmorton siedział jak skamieniały. Dziewczynie udało
się złapać Ellery'ego na haczyk. Wisiał teraz jak ryba na
wędce - i najwidoczniej był z tego zadowolony! To nie
mogło stać się na skutek rad Celeste. Te bzdury na temat
droczenia się z mężczyzną i kuszenia go przecież nie
skutkują... A może jednak?
Lady Longshaw zwróciła szczerą twarz ku lady Philbercie:
- Czyż to nie słodkie?
- Kawa jest słodka - mruknął Throckmorton.
- Jak zamierzasz mnie zniszczyć?
- Zacznę wymyślać na twój temat różne historie. Nieważne, czy prawdziwe, czy nie. Tak - ciągnęła z zapałem Cecille. - Będę opowiadała, że spałaś z wieloma mężczyznami. Zszargam ci
reputację. Daj sobie spokój z Lyonem, Christino. I tak szybko by się tobą znudził. Jestem bardziej
pociągająca. Lyon zawsze będzie do mnie wracał. Jest zauroczony moją urodą. Masz natychmiast dać mu do zrozumienia, że nie jesteś nim zainteresowana. A potem go ignoruj. Inaczej...
- Możesz mówić, co ci się podoba. Nie dbam o to, co mówią o mnie ludzie.
Słysząc rozbawienie w głosie Christiny, Cecille wpadła w furię.
- Jesteś głupia! - wrzasnęła.
- Proszę, nie denerwuj się tak, lady Cecille. To źle wpływa na cerę. Popatrz, na całej twarzy porobiły ci się czerwone plamy.
- Ty... ty... - Cecille zamilkła, by nabrać tchu. - Kłamiesz. Musisz się przejmować tym, co o tobie mówią. A już z pewnością obchodzi to twoją ciotkę, jestem o tym przekonana. Ona nie jest taką ignorantką jak ty. Och, widzę, że wreszcie cię czymś zainteresowałam. Tak, księżna nie przeżyje skandalu, który wywołam. Christina wyprostowała się. Zmarszczyła brwi i uważnie popatrzyła na
Cecille.
- Twierdzisz, że wymyślone przez ciebie historie przygnębią moją ciotkę?
- Boże, ty naprawdę jesteś prostaczką. Oczywiście. Nie będzie śmiała pokazać się publicznie. Poczekaj, a sama się przekonasz. Cecille czuła już wygraną. Przechadzała się, wyliczając kłamstwa, które rozpowie o Christinie. Lyon usłyszał wystarczająco dużo. Wyciągnął dłoń w stronę drzwi z zamiarem pchnięcia ich, zdecydowany wkroczyć do biblioteki. Najwyższy czas obronić anioła przed podstępnym wężem. To, co się wydarzyło, zajęło ułamki sekund. Wzrok Lyona tylko na chwilę opuścił postać Christiny, ale gdy znowu do niej powrócił, nie było jej na dotychczasowym miejscu. Scena, którą zobaczył, zaparła mu dech w piersiach. Wręcz nie mógł uwierzyć w to, co widział. Christina trzymała Cecille przyszpiloną do ściany. Była kochanka
markiza nawet nie jęknęła na znak protestu. Nie mogła. Lewą ręką Christina przyduszała szyję przeciwniczki. Widząc wybałuszone oczy Cecille, Lyon przestraszył się, że Christina rzeczywiście ją udusi. Cecille wyglądała na cięższą od Christiny przynajmniej o dwadzieścia funtów. Była także od niej wyższa. A mimo to wydawało się, że księżniczka nie używa więcej siły, niż gdyby trzymała w dłoni puchar. Mały anioł, którego Lyon zamierzał bronić, użył tylko jednej ręki, żeby poskromić rywalkę. W drugiej Christina trzymała nóż. Jego czubek opierał się o policzek Cecille.
Zwycieżczyni stała się ofiarą, Christina powoli wzmacniała ucisk na szyi Cecille, potem potrząsnęła przed jej oczami ostrzem noża.
- Czy wiesz, Cecille, co robią moi ludzie z kobietami tak zarozumiałymi? — zapytała słodkim szeptem. — Wycinają im znaki na całej twarzy. Cecille zaczęła drżeć. Christina dotknęła nożem jej policzka. Pojawiła się na nim kropla krwi. Księżniczka z satysfakcją pokiwała głową. Lady Cecille wreszcie uważnie jej słuchała i wyglądała na przerażoną.
- Jeśli powiesz o mnie choć jedno kłamstwo, dowiem się o tym. A wtedy zacznę cię ścigać, Cecille. Nie istnieje kamień na tyle duży, byś mogła się pod nim skryć. W całej Anglii nie ma mężczyzny, który by cię przede mną ochronił. Przyjdę do ciebie nocą. A kiedy otworzysz
oczy, zobaczysz ten nóż. O tak, dotrę do ciebie, przyrzekam ci. A wtedy - dodała Christina, milknąc na chwilę, by teatralnie przesunąć czubkiem noża wzdłuż twarzy ofiary - potnę ci twarz w kawałki. Zrozumiałaś mnie? Christina puściła gardło rywalki na tyle, by ta zdołała nabrać łyk
powietrza. Potem ponownie przyszpiliła ją do ściany.
- Księżna jest moją ciotką. Nikt nie ma prawa jej denerwować. I nie skarż się, że cie straszyłam, bo i tak nikt ci nie uwierzy. A teraz wyjdź stąd i idź do domu. Choć nie wypada mi tego mówić, wyglądasz na prawdziwie przestraszoną. Przy tych słowach Christina odsunęła się od swojej ofiary. Lady Cecille nie miała teraz nawet odrobiny godności. Cała zalewała się łzami. Oczywiste było, że uwierzyła w każde słowo wypowiedziane przez Christinę. Boże, jaka to głupia kobieta. Księżniczka z trudem zachowywała srogi wyraz twarzy. Chciało jej się śmiać, choć naturalnie nie wolno jej było tego uczynić. Jeszcze przez chwilę patrzyła groźnie na rywalkę, po czym zlitowała się nad nią. Lady Cecille stała jak skamieniała.
- Możesz już iść - przynagliła ją księżniczka. Cecille skinęła głową. Powoli wycofywała się do drzwi.
Roztrzęsionymi dłońmi ujęła dół sukni, potem pchnęła drzwi i wybiegła na zewnątrz, jakby goniły za nią demony. Christina odetchnęła głośno. Schowała nóż za pasek nad kostką, poprawiła suknię i z gracją przygładziła włosy.
- Cóż za niemądra istota - szepnęła i ruszyła do wyjścia. Lyon musiał usiąść. Odczekał, aż Christina zniknie mu z oczu, po czym podszedł do biurka i oparł się o nie. Chciał nalać sobie porcję whisky, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Na Boga, cały się trząsł od powstrzymywanego śmiechu. I na tym koniec z mrzonkami, że Christina jest taka jak inne kobiety.
Z pewnością nie wychowała się we Francji. Lyon potrząsnął głową. Wydawała się taka bezbronna... a może po prostu wolał tak myśleć. Łatwo było się pomylić. Christina miała w sobie tyle kobiecości, gracji, godności, tyle niewinności... a pod ręką zawsze miała nóż. Identyczny jak ten, który trzymał w dłoni na przyjęciu u Bakera, nóż, którym ugodzono Rhone'a. Mała kłamczucha. Przecież doskonale pamiętał, jak się odwróciła, żeby sprawdzić, czy ktoś za nią nie stoi. Miała taką przestraszoną minę. Do diabła, odwróciła się za siebie, jakby podzielała jego
podejrzenie, że ktoś mógł się skryć na balkonie. Potem skorzystała z tego, że odszedł i zabrała nóż. Lyon zaczął wszystko rozumieć. Czuł, jak wściekłość rozsadza mu głowę. Przecież wtedy po balu powiedziała, że. omal nie zemdlała ze strachu. Dobre sobie. Nic dziwnego, że chciała opatrzeć ranę Rhone'a. Gnębiły ją wyrzuty sumienia.
Markiz już się nie śmiał. Marzył tylko o tym, żeby udusić księżniczkę.
- Nie potrafi kłamać, tak? - mruknął do siebie pod nosem. Mówiła to patrząc mu prosto w oczy.
Udusi ją. Ale najpierw z nią porozmawia... Ta mała wojowniczka musi mu wiele wyjaśnić.
Z hukiem odstawił pustą szklankę na tacę i wyszedł na poszukiwanie Christiny.
- Dobrze się bawisz?
Christina podskoczyła. Okręciła się dokoła i spojrzała na intruza.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytała podejrzliwie i zerknęła na drzwi
biblioteki.
Lyon doskonale wiedział, o czym myśli. Wyglądała na przestraszoną.
Zmusił się do zachowania spokojnego wyrazu twarzy.
- Byłem w bibliotece.
- Nie, właśnie z niej wracam, Lyonie. Nie mogłeś tam być - oświadczyła, potrząsając przecząco głową. Omal mu się nie wyrwało, że w przeciwieństwie do niektórych nie jest
kłamcą, ale ugryzł się w język.
- Ależ owszem, kochanie, byłem w bibliotece.
Christina drgnęła.
- Czy był tam z tobą ktoś jeszcze? - zapytała, starając się nie okazywać ciekawości. Z pełnym zadowoleniem twierdząco pokiwał głową. Christina uznała, że wygląda jak złośliwy trol. Zresztą i jego ubiór zmuszał do podobnego skojarzenia. Ubrany był na czarno, nie licząc białego kołnierzyka. Ten strój wspaniale na nim leżał. Markiz byl zbyt przystojny, by mogła w jego obecności zachować spokój umysłu. Doszła do wniosku, że Lyon nic nie widział ani nie słyszał. Patrzył na nią z taką czułością. Poczuła się bezpieczna. Nie wyglądał na wzburzonego. Ale dlaczego kłamał? Pewnie zauważył, jak wraz lady Cecille wchodziła do biblioteki.
Biedaczysko, obawia się, że Cecille powiedziała o nim coś niestosownego. W ten sposób próbuje się dowiedzieć, o czym rozmawiały. Christina odetchnęła, choć wiedziała, że nigdy nie należy
być niczego pewnym do końca. Opuściła wzrok i zmusiła się do niedbałego tonu.
- Czy przypadkiem nie podsłyszałeś mojej rozmowy z lady Cecille?
- Mówi się podsłuchałeś", Christino, nie „podsłyszałeś".
Księżniczka odniosła wrażenie, że ton głosu markiza uległ zmianie - był bardziej napięty. Może starał się pohamować śmiech. Może też zirytowało go samo pytanie. Nie wiadomo.
- Dziękuję, Lyonie, za podpowiedz. Tak, teraz sobie przypominam, to słowo rzeczywiście brzmi „podsłuchiwać".
Lyon nie zdziwiłby się, gdyby zaczęła wykręcać dłonie ze zdenerwowania. Musiała być nieźle przerażona, skoro zaczęła do niego mówić po francusku i zdaje się, że wcale tego nie zauważyła.
Postanowił zachować uprzejmy ton.
- Zawsze do usług, kochanie.
- Dziękuję jeszcze raz. Więc nie podsłuchiwałeś?
- Och, Christino, jak możesz o to pytać? Oczywiście, że nie.
Księżniczka starała się nie pokazać po sobie, jak wielką sprawiło jej to ulgę.
- Zresztą wiesz, najsłodsza, że nie śmiałbym cię okłamać. Nie mógłbym oszukać kogoś tak otwartego i uczciwego.
- Cieszę się, Lyonie, bo bardzo sobie cenię uczciwość.
Markiz zacisnął dłonie za plecami, ostatkiem sił powstrzymując się,
by nie pochwycić Christiny za gardło.
Najwyraźniej poczuła się już pewniej i zachowywała się bardziej swobodnie.
- Czy nauczyli cię tego Summertonowie? - zapytał.
- Kto?
Markiz mocniej zacisnął dłonie.
- Summertonowie - powtórzył skrywając gniew. - Pamiętasz, kochanie, to ludzie, którzy cię wychowali.
Christina jakoś nie mogła spojrzeć rozmówcy w oczy. Męczyło ją, że musi oszukiwać tak dobrego i szlachetnego człowieka.
- Tak, to Summertonowie nauczyli mnie starać się o uczciwość we wszystkich poczynaniach - przyznała. - Nie umiem oszukiwać.
Zaraz naprawdę ją uduszę, pomyślał Lyon.
- Czy dobrze usłyszałem? Rozmawiałaś w bibliotece z lady Cecille?
A więc słusznie podejrzewała. Markiz bał się o to, co mogła usłyszeć. Widział, że wchodziła do biblioteki z lady Cecille. Christina postanowiła uspokoić towarzysza.
- Lady Cecille sprawiła na rmnie przemiłe wrażenie. Mówiła mi też o tobie. Bardzo pochlebnie.
Nie, nie udusi jej. Najpierw spuści jej porządne lanie.
- Miło mi to słyszeć - udał, że jest zadowolony. Jego głos przypominał letnią bryzę. Aż go gardło zabolało. – Cóż takiego dokładnie
powiedziała?
- Och, różne rzeczy.
- Jakie? - nalegał markiz. Jego dłonie spoczęły na ramionach rozmówczyni.
- Och, mówiła, że z nas piękna para - odparła Christina. Wbiła wzrok w pierś Lyona. Choć z jednej strony cieszyła się, że Anglicy zdawali się być nieco naiwni, z drugiej naprawdę źle się czuła
okłamując markiza.
- Czy może wspominała coś na temat przeznaczenia? Christina nie
usłyszała w jego głosie ostrzejszej nuty.
- Nie, nic takiego sobie nie przypominam. Ale to znowu przywodzi mi
na myśl moją propozycję. Czy się nad nią zastanowiłeś?
- Owszem.
- Lyonie, dlaczego mówisz do mnie po francusku? Jesteśmy w Anglii i powinieneś używać języka swojego narodu.
- Wydało mi się to odpowiednie - mruknął.
- Och - westchnęła Christina. Chciała strząsnąć dłonie Lyona ze swoich ramion. Nadal znajdowali się w holu sami, ale w każdej chwili ktoś mógł nadejść. - Tak więc, czy zostaniesz moim... chciałam zapytać, czy ożenisz się ze mną?
- Tak, zostanę twoim kochankiem. Jeśli chodzi o małżeństwo, obawiam się, że muszę odrzucić twoją propozycję. Christina nie miała czasu nic powiedzieć. Usłyszała okrzyk sir
Reynoldsa. Lyon zdjął ręce z jej ramion, ale zaraz pochwycił ją w pasie, by przytrzymać ją przy sobie.
- Lyonie, wszędzie cię szukałem. Czy zgadzasz się, żebym zabrał
twoją siostrę do Kimblejów? Oczywiście dopiero po obiedzie.
- Naturalnie - zgodził się markiz. -I dziękuję, że wziąłeś Dianę pod opiekę.
- To sama przyjemność - odparł Reynolds. – Dobry wieczór, księżniczko Christino. Jak się pani ma?
- Dziękuję, dobrze - odparła Christina. Chciała się ukłonić, ale Lyon jej na to nie pozwolił, więc tylko się uśmiechnęła. Jednak jej uśmiech nie był najradośniejszy, bowiem myślami cały czas wracała do odpowiedzi markiza. Choć powtarzała sobie, źe nie ma to znaczenia, że z pewnością znajdzie kogoś innego, kto zechce się z nią ożenić, wiedziała, że się okłamuje. Boże, miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
- Moja droga - ponownie zwrócił się do niej sir Reynolds. - Zgodziłem się, że odprowadzę panią do domu. Pani ciotka poczuła się zmęczona i zabrała powóz. Mówiła, że jutro wyjeżdża na wieś, Jeśli dobrze zrozumiałem, pani się z nią nie wybiera.
- Tak, to prawda - przyznała Christina. - Ciotka jedzie odwiedzić chorą przyjaciółkę. Woli, żebym ja została w Londynie. Będę musiała jeszcze poczekać, zanim zobaczę waszą piękną wieś.
- Zapomniałem, że jest pani u nas tak krótko – powiedział sir Reynlods. - Ale chyba nie zostanie pani sama przez cały tydzień? Czy zechce pani, bym jej towarzyszył w sobotni wieczór? Zamierzamy wybrać się na bal do Crestonów. A może jest już pani umówiona?
- Nie pójdę do Crestonów - stanowczo oświadczyła Christina.
- Owszem, pójdziesz - wtrącił się Lyon i mocniej uścisnął ją w pasie. - Przyrzekłaś.
- Zmieniłam zdanie. Sir Reynoldsie, ja także poczułam się zmęczona.
Byłabym wdzięczna, gdyby pan... - Ja cię odwiozę. - W głosie markiza słychać było wściekłość.
Sir Reynolds domyślił się, ze Lyon i Christina nie są do siebie najlepiej usposobieni. Najwyraźniej przerwał im kłótnię. Było to oczywiste, zważywszy, że księżniczka cały czas starała się wyrwać z
objęć markiza, a on jej na to nie pozwalał. Postanowił pomóc Lyonowi.
- Jesteś pewien, że chcesz odwieźć księżniczkę? - zapytał.
- Tak - odwarknął markiz. - Czy księżna mówiła, o której Christina ma być z powrotem w domu?
- Nie. Sądziła, że księżniczka uda się ze mną i Dianą do Kimblejów. Macie co najmniej dwie godziny - z uśmiechem wyjaśnił Reynolds.
- Proszę, nie mówcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było - upomniała się Christina. - Jestem zmęczona i wolałabym...
- Natychmiast stąd wychodzimy - przerwał Lyon księżniczce i tak mocno ścisnął ją w pasie, że z trudem łapała oddech.
- Może wyjdziecie bocznymi drzwiami – konspiracyjnym tonem zasugerował sir Reynolds. - Powiem gościom, że wyszła pani razem z ciotką i oczywiście pożegnam od pani gospodarzy.
- Wspaniale - rzucił Lyon i uśmiechnął się kwaśno.
- Reynolds, naturalnie, zachowasz wszystko w tajemnicy. Christina wprawdzie nie potrafi kłamać, ale skoro nie będzie musiała wymyślać specjalnej historyjki na użytek ciotki, jej honor pozostanie nie splamiony. Mam rację, kochanie?
Christina zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Miała już dosyć uwag na temat jej uczciwości. I tak męczyły ją wyrzuty sumienia, że jest zmuszona bez przerwy oszukiwać Lyona. Po drodze do wyjścia postanowiła, że więcej nie będzie o nim myślała ani przejmowała się jego zdaniem. Nie zgodził się przecież na małżeństwo. Nigdy więcej już się z nim nie spotka. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Właśnie znowu złamałeś zwyczaj - mruknęła. Miała nadzieję, że w jej głosie słychać gniew, a nie przygnębienie.
- Moja ciotka będzie oburzona, kiedy się dowie o tym oszustwie.
- Mów po angielsku, kochanie.
- Słucham?
Lyon nie odezwał się więcej jednym słowem, zanim nie posadził Christiny w powozie.
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości