Odwiedził mnie wczoraj znajomy, który znany jest z tego, że ma dobrą rękę do kwiatów, więc od razu podetknęłam mu pod nos moje storczyki z pytaniem dlaczego tak marnie kwitną. A on popatrzył, podotykał i orzekł, że te zdrewniałe łodygi mam zupełnie poobcinać i koniecznie zmienić im podłoże [bo wciąż mają to, w którym je kupiłam]. I kazał mi też poobcinać te wystające zeschnięte korzenie. No, to będę przesadzać i ciąć.
Natomiast moje balkonowe roślinki nie za dobrze przetrwały te dwa i pół tygodnia, kiedy mnie nie było. Lobelie szlag mi trafił zupełnie [jedna się ino ostała, ale marnie wygląda. Spróbuję ją podratować odżywką, ale nie wiem czy to coś da]. Mini surfinie uschły na amen [choć tu u nas deszcze dość obficie padały, a i nawadnianie im zostawiłam]. Tak samo ziola - wszystkie mi padły. I dalia, i dwie werbeny, i bakopa.
Lwie paszcze za to mają się świetnie i właśnie zaczęły ponownie kwitnąć. Pelargonie też przetrzymały, na szczęście.
Ale przywiozłam sobie kilka nowych roslinek: krotona dostałam od koleżanki na imieniny, mini różyczkę kupiłam w koszalińskim Kauflandzie podczas robienia zakupów, tam też wypatrzyłam miniaturowego storczyka i też go nabyłam [za całe 8 zł po przecenie, bo jakoś chętnych na nie nie było, gdy kosztowały 20zł], a w ogrodzie botanicznym mój M. wypatrzył kwiatka, który nazywa się Dorotka i uparł się, że muszę go mieć.