no dobra... w sumie ja tez przebrnęłam przez co najmniej jedną książkę wymienionych autorek... a także stricte harlequiny wszelkich serii...
i zdecydowanie mam wiekszy z nimi problem niż z historycznymi...
w sumie najlepiej się bawię przy rzeczach "przegiętych", skręcających bardziej w strony róznych parodii i przerysowań... od Palmer do Cabot... paradoksalnie zastrzezenia, jakie zwykle mam są podobne do tych wymienionych przez Liberty w przypadku Palmer [w temacie o Dianie]...
co do harlequinów... od samej lektury i emocjonalnego odbioru bardziej interesuje i bawi mnie sledzenie jakie problemy są w jakich seriach/rocznikach poruszane, jak sie zmienia podejście, jakie słowa/zjawiska się pojawiają, a jakie znikają... jacy bohaterowie, jakie ich typy...
nie przepadam za większością chick lit... ale przykładowo keyes do tego gatunku nie zalicze.
Nora Roberts - tak, ale zdecydowanie w wydaniu "magicznym"
Lowell i McNaught - nie napiszę, że lubię... ale kobiety dobrze i interesująco piszą po prostu w wiekszości
Linda Howard - bardzo interesujące było dla mnie prześledzenie jej rozwoju - praktycznie przeczytałam chronologicznie...
Krentz... bardzo interesująca we wszystkich odsłonach [mimo powtarzalności]
Penny Jordan... dobry warsztat w większości przypadków, ale niekiedy na maksa harlequinowy mechanizm kalki...
Sandra Brown... przyznaję, czytałam rzeczy z lat 80tych i prawie musiałam sie poddać terapii... mnie przeraziła parę razy. czytając ją nie wiem do końca czy czytam romans czy obyczajówkę...
Phillips - lubię. większość... pisze ok bardzo...
współczesne świetnie pokazują, że poprawność polityczna jest przydatna: jest jak cenzura - ograniczenia sprzyjają zmotywowaniu do inteligentnego pisania i pokazuje kto ma faktyczny talent... i które wydawnictwo inteligentnie dobiera autorów
w sumie dla rozrywki zdecydowanie czytam jeszcze Anne Stuart, ale ona ma niewiele rzeczy "niezakręconych" - jej książki to w większości zabawa totalna z konwencjami [jestem gorącą zwolenniczką cyklu Ice - u nas dotąd tylko Czarny lód]