przez Jadzia » 16 kwietnia 2011, o 18:59
Myślałam, że się skręcę ze śmiechu, jak słuchałam tego kawałka ze Scandal in Spring Lisy Kleypas (najpierw wklejam oryginał, potem szybkie tłumaczenie:
“Why are you frowning, sweeting?” Llandrindon asked, watching her face.
Sweeting? He had never used an endearment with her before. Daisy glanced at him over the edge of the sketchbook. He was staring at her in a way that made her uneasy. “Be quiet, please,” she said primly. “I’m sketching your chin.”
Concentrating on her drawing, Daisy thought it was not half-bad, but…was his head really that egg-shaped? Were his eyes that close-set? How strange that a person could be quite attractive, but when one examined them feature by feature, much of their charm faded. She decided sketching people was not her forte. From now on she would stick to plants and fruit.
“This week has had a strange effect on me,” Llandrindon ruminated aloud. “I feel…different.”
“Are you ill?” Daisy asked in concern, closing the sketchbook. “I’m sorry, I’ve made you sit out in the sun too long.”
“No, not that kind of different. What I meant to say is that I feel…wonderful.” Llandrindon was staring at her in that odd way again. “Better than I ever have before.”
“It’s the country air, I expect.” Daisy stood and brushed her skirts off, and went to him. “It’s quite invigorating.”
“It’s not the country air I find invigorating,” Llandrindon said in a low voice. “It’s you, Miss Bowman.”
Daisy’s mouth fell open. “Me?”
“You.” He stood and took her shoulders in his hands.
Daisy could only stutter in surprise. “I—I—my lord—”
“These past few days in your company have given me cause for deep reflection.”
Daisy twisted to glance at their surroundings, taking in the neatly trimmed hedges covered with bursts of pink climbing roses. “Is Mr. Swift nearby?” she whispered. “Is that why you’re talking this way?”
“No, I’m speaking for myself.” Ardently Llandrindon pulled her closer, until the sketchbook was nearly crushed between them. “You’ve opened my eyes, Miss Bowman. You’ve made me see everything a different way. I want to find shapes in clouds, and do something worth writing a poem about. I want to read novels. I want to make life an adventure—”
“How nice,” Daisy said, wriggling in his tightening grasp.
“—with you.”
Oh no.
“You’re joking,” she said weakly.
“I’m besotted,” he declared.
“I’m unavailable.”
“I’m determined.”
“I’m…surprised.”
“You dear little thing,” he exclaimed. “You’re everything he said you were. Magic. Thunderstorms wrapped up with rainbows. Clever and lovely and desirable—”
“Wait.” Daisy stared at him in astonishment. “Matth—that is, Mr. Swift said that?”
“Yes, yes, yes…” And before she could move, speak or breathe, Llandrindon lowered his head and kissed her.
The sketchbook dropped from Daisy’s hands. She remained passive in his embrace, wondering if she was going to feel something.
Objectively speaking, there was nothing wrong with his kiss. It wasn’t too dry or slobbery, not too hard or soft. It was…
Boring.
Drat. Daisy pulled back with a frown. She felt guilty that she had enjoyed the kiss so little. And it made her feel even worse when it appeared Llandrindon had enjoyed it quite a lot.
“My dear Miss Bowman,” Llandrindon murmured flirtatiously. “You didn’t tell me you tasted so sweet.”
He reached for her again, and Daisy danced backward with a little yelp. “My lord, control yourself!”
“I cannot.” He pursued her slowly around the fountain until they resembled a pair of circling cats. Suddenly he made a dash for her, catching at the sleeve of her gown. Daisy pushed hard at him and twisted away, feeling the soft white muslin rip an inch or two at the shoulder seam.
There was a loud splash and a splatter of water drops.
Daisy stood blinking at the empty spot where Llandrindon had been, and then covered her eyes with her hands as if that would somehow make the entire situation go away.
“My lord?” she asked gingerly. “Did you…did you just fall into the fountain?”
“No,” came his sour reply. “You pushed me into the fountain.”
“It was entirely unintentional, I assure you.” Daisy forced herself to look at him.
Llandrindon rose to his feet, water streaming from his hair and clothes, his coat pockets filled to the brim. It appeared the dip in the fountain had cooled his passions considerably.
He glowered at her in affronted silence. Suddenly his eyes widened, and he reached into one of his water-laden coat pockets. A tiny frog leaped from the pocket and returned to the fountain with a quiet plunk.
- Czemu marszczysz brwi, słodziutka? – spytał Llandrindon, patrząc na jej twarz.
Słodziutka? Nigdy wcześniej nie używał tego słówka zwracając się do niej. Daisy zerknęła na niego ponad brzegiem szkicownika. Patrzył na nią w sposób, który sprawiał, że czuła się nieswojo.
- Proszę nic nie mówić – powiedziała sztywno. – Szkicuję pańską brodę.
Skupiając się na szkicu Daisy pomyślała, że nie był taki zły, ale… czy jego głowa naprawdę była taka jajowata? Czy jego oczy były tak wąsko osadzone? Dziwne, że osoba mogła wydawać się atrakcyjna, ale kiedy studiowało się jej rysy jeden po drugim, ich czar blaknął. Zdecydowała, że szkicowanie ludzi nie było jej mocną stroną. Od tej pory będzie się trzymała kwiatków i owoców.
- Ten tydzień miał na mnie dziwny wpływ. – Llandrindon rozmyślał na głos. – Czuję się… inaczej.
- Czy jest pan chory? – spytała Daisy zmartwiona, odkładając szkicownik. – Przepraszam, trzymałam pana za dużo czasu na słońcu.
- Nie, nie inaczej w tym sensie. Chciałem powiedzieć, że czuję się… wspaniale. – Llandrindon znowu patrzył na nią w ten dziwny sposób. – Lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Przypuszczam, że to przez wiejskie powietrze. – Daisy wstała i otrzepała spódnice, po czym podeszła do niego. – Jest dość ożywiające.
- To nie wiejskie powietrze uważam za ożywiające – powiedział Llandrindon niskim głosem. – Tylko panią, panno Bowman.
- Mnie? – Podbródek Daisy opadł.
- Panią. – Wstał i chwycił jej ramiona.
Daisy mogła się tylko jąkać z zaskoczenia.
- Ja… ja… milordzie…
- Tych parę ostatnich dni w pani towarzystwie dało mi powód do głębokich przemyśleń.
Daisy przekręciła się, żeby spojrzeć na ich otoczenie i siadła w schludnie przyciętym żywopłocie pokrytym kępkami różowych pnących róż.
- Czy pan Swift jest w pobliżu? – szepnęła. – Czy to dlatego mówi pan w ten sposób?
- Nie, mówię to, co myślę. – Llandrindon żarliwie przyciągnął ją bliżej, aż szkicownik był niemalże zmiażdżony między nimi. – Otworzyła pani moje oczy, panno Bowman. Sprawiła pani, że widzę wszystko w inny sposób. Chcę szukać kształtów w chmurach i zrobić coś, o czym warto by napisać wiersz. Chcę czytać powieści. Chcę zmienić życie w przygodę…
- Jak miło – powiedziała Daisy, wywijając się z jego coraz mocniejszego uścisku.
- Z panią.
Och, nie.
- Żartuje pan – powiedziała słabo.
- Jestem zadurzony.
- Jestem niedostępna.
- Jestem zdecydowany.
- Jestem… zaskoczona.
- Moja droga – wykrzyknął. – Jesteś wszystkim, czym on mówił, że jesteś. Magią. Błyskawicami okręconymi przez tęcze. Bystra i rozkoszna i godna pożadania…
- Chwila. – Daisy patrzyła na niego zdumiona. – Matth… to znaczy, pan Swift tak powiedział?
- Tak, tak, tak… - i zanim mogła się poruszyć, powiedzieć coś albo odetchnąć, Llandrindon pochylił głowę i pocałował ją.
Szkicownik wypadł z jej rąk. Pozostał bierna w jego uścisku i zastanawiała się, czy zacznie coś czuć.
Obiektywnie mówiąc, nie było nic złego w jego pocałunku. Nie był za suchy ani mokry, za mocny albo lekki. Był…
Nudny.
Do licha. Daisy odsunęła się marszcząc czoło. Czuła się winna, że ten pocałunek tak mało się jej podobał. I poczuła się jeszcze gorzej, że wszystko wskazywało na to, że Llandrindonowi bardzo się podobał.
- Moja droga panno Bowman – Llandrindon wymamrotał zalotnie. – Nie powiedziała mi pani, że smakuje tak słodko.
Znów po nią sięgnął i Daisy odskoczyła z okrzykiem.
- Milordzie, proszę się opanować!
- Nie mogę. – Podążał za nią powoli naokoło fontanny, aż przypominali parę okrążających się kotów. Nagle rzucił się w jej stronę, łapiąc ją za rękaw sukienki. Daisy mocno go popchnęła i wykręciła się, czując, jak miękki muślin rozrywa się na szwie.
Słychać było głośny plusk i naokoło pojawiły się krople wody.
Daisy stała patrząc na puste miejsce, gdzie stał Llandrindon, po czym przykryła oczy dłonią, jakby to miało sprawić, że cała ta sytuacja zniknie.
- Milordzie? – powiedziała niepewnie. – Czy właśnie… czy właśnie wpadł pan do fontanny?
- Nie – padła jego kwaśna odpowiedź. – Pani mnie pchnęła do fontanny.
- To było zupełnie przypadkiem, zapewniam. – Daisy zmusiła się, żeby znów na niego spojrzeć.
Llandrindon wstał, woda ociekała z jego ubrania i włosów, kieszenie jego surduta napełnione po brzegi. Wydawało się, że kąpiel w fontannie znacznie ochłodziła jego pasję.
Patrzył na nią ponuro w urażonym milczeniu. Nagle jego oczy rozszerzyły się i sięgnął do jednej z wypełnionych wodą kieszeni. Mała żaba wyskoczyła z niej i wróciła do fontanny z cichym plum.
Czytam romanse - mój blog z recenzjami. Recenzjami romansów, oczywiście.
Smoki były idealnym środkiem antykoncepcyjnym, ponieważ raz skonsumowana dziewica już nigdy nie była płodna.
by Agrest