Można by wymieniać bez końca rzeczy które są w romansach nieznośne, choćby ich przewidywalność, lub gdy autorka użyje jakiegoś zawiłego sformułowania lub metafory w dialogu bohaterów, to później przez pół str. tłumaczy o co jej chodziło, na wypadek gdyby któraś z czytelniczek nie wpadła sama na to.
Jednak jak dla mnie rzeczą, której nie mogę zdzierżyć, znieść, wytrzymać i po takiej scenie mam ochotę wyrzucić książkę przez okno lub spalić, to sytuacja, gdy bohaterka nie jest konsekwentna w swoich postanowieniach. Rozumiem, są chwile pełne namiętności, chwile słabości, że pożądanie, że impuls, czar jego urok, oczy, dłonie itp po których ulega bohaterowi, ale jeśli żałuje tego przez tydzień (10 kolejnych kartek) opisuje jaka była nierozważna, głupia, naiwna, słaba kretynka że tak mu się (szybko) oddała i postanawia nigdy więcej się do niego nie zbliżać, to jakim cudem przy kolejnej scenie z nim robi to samo!!! Bo gdy jego usta spoczną na jej wargach to nogi się uginają dech zapiera i znów nie potrafi mu się oprzeć, uprzytomnić sobie to co robi, wtedy mam taką ochotę wskoczyć do tej książki i tak nią potrząsnąć aby się opamiętała ufff A jak ma mu się zamiar oddawać za każdym razem, to niech później nie biadoli i żyje dalej z tym piętnem
Dlatego do moich ulubionych bohaterek należą te które same wszystko inicjują i dzieje się wszystko z ich nie przymuszonej woli