mnie przerażają
ogólnie dyskusja mi niefajnie zgrzyta dziewietnastowiecznymi wynurzeniami pań okołokulturalnych, kóre to <span style="font-style: italic">wreszcie</span> dopuszczono w niewielkim stopniu do głosu na publicznych łamach, a te, przejęte swą nobilitacją, zapomniały, że nazywanie konkretnych treści i form tandetą nijak się ma do oceny, jak tandeta i jej obecność wpływa na stan zniewolonego narodu... to smutne...
ilościowe rozpatrywanie "ile romansu w romansie i trupa w trupie nie zaszkodzi pacjentowi"? to żart, nie?
ja rozumiem, że epoka nie ta, ale ewentualne wakaty w Urzędzie Cenzury i Promowania Pozytywnego Czytelnictwa w mig dyskutantkami by się zapełniły. i to rozptrywanie kto jest zły: książka czy człowiek, to mi dymem zalatuje... ehm, książki płonęły najpierw.
a w ogóle to przepraszam: jak mówię, że czytam romanse <span style="font-style: italic">bądź</span> harlequiny, to mam komukolwiek udowadniać, jakie mam wykształcenie/status finansowy i społeczny/stan zdrowia (wszelakiego rodzaju)? zaświadczeniem jakimś może machać?
ja przepraszam, ale czy pani bibliotekarka śledzi także, przykładowo, czy aby osobnik czytelniczy o wyglądzie człowieka z depresją nie nadużywa literatury, w której dominują motywy samobójcze?
hej, dyskusja w Klubie jest o harlequinowych historykach: świetne miejsce do prównań czym się różni <span style="font-style: italic">harlequinowy</span> historyk od... <span style="font-style: italic">nieharlequinowego</span> historyka