przez Jane » 24 sierpnia 2010, o 03:19
Nie trawię we współczesnych wdów/wdowców/rozwodników/rozwódek/narzeczonych, którzy mają wielkie traumy po związkach (albo wielkie miłości, albo beznadziejni współmałżonkowie), a jak przy tych "pomałżeńskich" dochodzi jeszcze grupka dzieciaczków to już mną rzuca wybitnie. Czy już dwoje ludzi, bez wielkich traum, nie może się spotkać i zakochać? Żeby im wzajemnie zawody nie pasowały, bardzo silne charaktery mieli, rodziny się nie lubiły, cokolwiek nie-bardzo-traumatycznego...
Autorki ostatnio idą po najmniejszej linii oporu: walną bogatego wdowca/ubogą wdowę+dziecko lub dwoje (czasami nie, ale wtedy trauma bo dzidzi nie ma)+wyrzuty sumienia+małżeństwo z rozsądku i jedziemy z koksem, romans jak malowany... wrrr... A jak nie tak, to walną do książki dziewicę! No litości! A już połączenie wdowiec+dziewica... ech... Rzadko trafia się romans zwykłych ludzi, no choćby prostego prawnika np. obrońcy z urzędu czy mechanika/hydraulika i no nie wiem, kelnerki/fryzjerki/urzędniczki. Choć kto by takie prawdopodobne romanse czytał?