Poniosła mnie inspiracja i napisałam recenzję przeczytanej ostatnio książki
Co prawda nietłumaczone na polski, ale pojawiają się wciąż nowe osoby czytające też po angielsku, więc może akurat komuś się przyda.
Starałam się streszczać, przysięgam
Catch of the Day, Kristan HigginsMaggie Beaumont, mieszkanka małego miasteczka w Maine, ma trzydzieści jeden lat i jest posiadaczką baru, labradora i złamanego serca. Miała bowiem pecha zakochać się w księdzu - nie pastorze, a właśnie katolickim księdzu, młodym i przystojnym. Ksiądz Tim, choć darzy swoją parafiankę sympatią, zdaje się jednak nie pałać do niej gwałtowną miłością i mimo, że uczucia Maggie nie są dla niego tajemnicą (ani dla jej rodziny i znajomych), nie kwapi się do zrzucenia sutanny. Postanawia jej pomóc bawiąc się w swata i umawiając ją na randki z „odpowiednimi mężczyznami”.
Maggie nie odrzuca tej propozycji. To miła odmiana po wielu bohaterkach romansów i chick-litów – nie powtarza jak mantrę, że nie potrzebuje do życia mężczyzny, że najważniejsza jest niezależność. Ona to wie, wie też, że potrafi żyć sama, ale pragnie życia w parze i nie kryje tego ani przed sobą, ani przed najbliższymi. Zastanawia się jak to możliwe, że coś tak prostego i uważanego za normalne jak założenie własnej rodziny jest czasem – w pewnym wieku, pewnej życiowej sytuacji – tak trudne do wykonania.
Ten aspekt książki ujął mnie najbardziej – pewna szczerość i prostota marzeń Maggie, która rozmyśla:
Choć oglądanie horroru z panią K. ma swój urok, nie tego naprawdę chcę. Chcę oglądać film z mężem, podczas gdy nasze dzieci śpią na piętrze. Zapyta mnie, czy mam ochotę na lody, kiedy będę szła na górę sprawdzić, czy maleństwo się nie odkryło. Potem powie: "Hej, przesuń się", żeby usiąść koło mnie i bawić się moimi włosami. "Kocham cię" - powiem, a on odpowie: "Dzięki Bogu za to".Niestety, zaaranżowane przez Tima randki okazują się niewypałem. Jest to zresztą związane z moim głównym zarzutem co do
Catch of the Day: zarówno uczuciowa przeszłość Maggie, jak i seria nieudanych spotkań są niemal bez wyjątku narysowane zbyt grubą kreską. To mężczyźni są winni porażek, Maggie zaś pozostaje ofiarą. Większa niejednoznaczność wyszłaby książce na dobre.
Kiedy nic się nie układa, z listy skreślani są kolejni odpowiedni mężczyźni, a do miasteczka przyjeżdża były chłopak Maggie z piękną żoną i udanymi dziećmi, pociechą jest Colonel, starzejący się labrador, który od lat trwa wiernie przy swojej pani.
Nie mówił mi nigdy, że marnuję sobie życie - uważał, że moje życie to najlepsza rzecz, jaka mu się kiedykolwiek przytrafiła. – mówi Maggie, która z oskarżeniem o marnowanie życia spotyka się często ze strony matki.
Tymczasem na drodze Maggie staje lokalny poławiacz homarów o nazwisku Malone, który do odpowiednich mężczyzn na pierwszych rzut oka się nie zalicza. Powinien podbić serca miłośniczek niesympatycznych z pozoru mruków – Malone jest tak skryty, że nikt nawet nie zna jego imienia; krążą też o nim nieprzyjemne plotki. Ma za to inną zaletę, o czym Maggie dość szybko się przekonuje – jest zadziwiająco dobry w łóżku. Ale co myśleć o takiej fizycznej znajomości z zamkniętym w sobie milczkiem, jeśli do tej pory szukało się miłego, bezpiecznego i otwartego mężczyzny? Takiego jak – gdyby tylko był protestantem! – ksiądz Tim? I co robić, kiedy tenże zdystansowany dotychczas Tim zaczyna dziwnie się zachowywać?
Pisana w pierwszej osobie opowieść o poszukiwaniu miłości płynie powoli i nieco melancholijnie, do czego przyczynia się jeszcze prowincjonalny klimat małej rybackiej miejscowości, gdzie Maggie mieszka i prowadzi swój bar. Towarzyszą nam deszcz i wiatr, można niemal poczuć smak morskiej soli na języku. Sama Maggie wydała mi się prawdziwa, a niekoniecznie przystająca do obowiązującego wykroju romansowej protagonistki. Jest to zresztą książka przede wszystkim o niej, bo chociaż Maggie dostaje swoje szczęśliwe zakończenie, jej wybranek do końca pozostaje bohaterem drugiego planu, co wynika też częściowo ze wspomnianej narracji pierwszoosobowej.
Być może
Catch of the Day nie porwie czytelniczek, które od romansu oczekują nieustającej akcji lub dowcipu w co drugim zdaniu, ale jest sympatyczną, dającą do myślenia lekturą na jesienną słotę.