Jeśli Montgomery, to liczy się dla mnie tylko trylogia o Emilce i <span style="font-style: italic">Błękitny Zamek</span>. Do Ani i jej męskich popłuczyn ( czytaj: Gibiego ) mam wstręt od wczesnych lat dziecięcych - już wówczas Rudzielec wydał mi się neurotyczną, infantylną, egzaltowaną pannicą ( oczywiście, gdybym w wieku ośmiu lat umiała tak to cudnie określić
). Na plus tej sagi działa na pewno postać rodzeństwa Cuthbertów - Maryli i Mateusza.Emila była całkiem z innej bajki - mroczna, niepokorna indywidualistka. Jedno mnie tylko irytowało - tłumaczka, pani M. Rafałowicz - Radwan uparcie tłumaczyła imię Teda jako Tadzio, co mi skutecznie przesłaniało znakomity odbiór lektury