A więc oczywiście daję głos
Prawda jest taka:najlepsze książki Quinn to były (według mnie) pierwsze 4 części Bridgertonów, <span style="font-style: italic">Jak poślubić markiza</span>, <span style="font-style: italic">Urodzinowy prezent</span> i opowiadanka, których w Polsce nie ma i jeszcze 7 część Bridgertonów, o Hiacyncie, ale na mnie krzyczą, że to o niczym
Te właśnie książki zostały wydane przez Pol-Nordicę (oprócz Hiacynty), więc można powiedzieć, że poniekąd Amberowi zostały okrawki. Ale, ale, ale... Okrawki, nie okrawki, Mirandy się po polsku czytać nie dało, po angielsku było o klasę lepsze, bo przynajmniej humor był gdzieniegdzie i scenki nie ocenzurowane (bo ocenzurowali po polsku, nie?). ALe ogólnie to akurat takie popłuczyny z szuflady. Z kolei <span style="font-style: italic">Magię pocałunku</span> to po polsku tylko przejrzałam i odłożyłam w empiku na półkę, kiedy zobaczyłam, co zrobili z co lepszymi scenami
i nie mam tu na myśli seksu, tylko humor po prostu
A co do <span style="font-style: italic">Zaginionego księcia</span> i tego drugiego - tu już tylko polskie okładki obglądnęłam a czytałam tylko pierwszą część i to już nie jest ta sama Quinn ogólnie
Ale Pol-Nordica też nie najlepiej się sprawiła (na którejś z pierwszych stron tematu zdaje się znęcałam się nad <span style="font-style: italic">Kuszącą propozycją</span>
- o
http://www.harlequin.fora.pl/cafe-czytelnia,1/tlumaczenia-perelki-i-porazki,273-25.html#25922). Tak że po tej scenie, a była ona gdzieś tam przy początku, zrezygnowałam z polskich tłumaczeń Quinn.
Podsumowując - po raz kolejny stwierdzam - Amber powinno wymienić większość swoich tłumaczy romansów...