przez Dorotka » 17 stycznia 2008, o 21:18
To teraz coś z "mojego ogródka":
<span style="text-decoration: underline"><span style="font-weight: bold">- Z pamiętnika chirurga - </span></span>
Sobota.
Jestem trochę niespokojny. Wczoraj zacząłem dość zawiłą operację na panu Łukaszu spod siódemki. Nie zauważyliśmy, jak czas zleciał i zrobiła się szesnasta i koniec roboty. Pan Łukasz został na stole do poniedziałku.
Martwię się, że będzie próbował sam się zaszyć.
Poniedziałek.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. W czasie weekendu była przerwa w dostawie prądu. Urządzenia przestały działać i pan Łukasz też. Dzisiaj
miałem tylko dwa wyrostki. Dziwne, że u jednego pacjenta. No, ale
poniedziałek jakoś zleciał, tym bardziej, że siostra Kulanka znalazła
między protezami podręcznik anatomii. Bardzo ciekawy. Nigdy bym nie
przypuszczał, że aż z tylu części składa się człowiek.
Wtorek.
Od rana pech. Podczas operacji plastycznej znów zabrakło skóry. Pożyczyłem co prawda kawałek ceraty od ajenta bufetu, no ale jak długo można nadużywać dobrej woli człowieka nie związanego przecież ze służbą zdrowia?
Środa.
W dalszym ciągu pechowa passa. Siostra Narcyza potrąciła mnie podczas
operacji, kiedy akurat zerkałem na siostrę Honoratkę. Wszystko stało się
bardzo szybko. Rodzina pana Korytko, który był na stole chce mnie skarżyć o to, że mu przyszyłem butlę z tlenem do pleców. Kiedy już ochłonąłem, to zrobiłem sobie na próbę zastrzyk nową jednorazówką z tego transportu, który dopiero co nadszedł. Bardzo bolesny, dwa razy zemdlałem, zanim wprowadziłem wszystko dożylnie. Siostra Jola powiedziała, że niepotrzebnie się męczyłem, bo igły do tych strzykawek przyjdą w przyszłym tygodniu i
iniekcje mają być ponoć łatwiejsze. Eee, pożyjemy zobaczymy.
Czwartek.
Dzisiejszy dyżur na oddziale reanimacji minął nadspodziewanie spokojnie.
Praktycznie przez cały czas nie było prądu, więc aparatura nie hałasowała.
Na szczęście włączyli fazę i zdążyłem jeszcze wypełnić wypiski. Natomiast
mocno zastanawiająca historia przytrafiła mi się podczas porannego
obchodu. Otóż spotkałem mojego sąsiada z bloku, inżyniera Bazydło.
Powiedział, że przyszedł do naszej kliniki do Rentgena. Ciekawe to o tyle,
że nikt z pracowników naszej placówki, ani też żaden, żaden z jej
pacjentów nie nosi takiego nazwiska. No i kto mi teraz wytłumaczy,
dlaczego inżynier Bazydło ukrył przede mną prawdziwy cel swojej wizyty?
Piątek.
Obchodzę mały jubileusz. Właśnie dziś wykonałem moją setną operację.
Radość tym większa, że dzisiejszy zabieg był pierwszym udanym. Coraz
częściej, szczególnie podczas trepanacji czaszki, odzywa się moje
najskrytsze marzenie: chciałbym kiedyś rozpocząć studia medyczne. I może nawet je skończyć.
Sobota.
To był naprawdę ciężki tydzień. Jestem już bardzo zmęczony. Dosłownie
przewracam się o każdego leżącego.
Wtorek.
Bardzo silnie uderzyłem się w twarz butlą tlenową. Nigdy by do tego nie
doszło, gdybym nie zrobił sobie omyłkowo zastrzyku ze spirytusu.
Przypuszczam, że spirytus podrzucił mi pielęgniarz Gniady z zemsty za to,
że zamiast od bólu głowy, dałem mu na przeczyszczenie. Kiedy go czyściło, zrobiłem mu trepanację i napchałem do głowy gazet. Myślę, że bredzę.
Dobranoc, kochany dzienniczku. Chyba już w tym tygodniu nic nie napiszę.
Środa. Po południu.
Dzisiaj rano otworzyłem pana Bielinka, tego spod czternastki. Już od
tygodnia skarżył mi się, biedaczek, że mu coś leży na wątrobie. A jednak
niczego nie znalazłem. Ciekawe, dlaczego chciał mnie wprowadzić w błąd.
Podobnie zresztą, jak pan Paprotka, który usiłował mi wmówić, że ma zimną krew. A kiedy przetoczyłem mu ją do butli, to się okazało, że jej
temperatura wynosi grubo powyżej zera. A ściślej mówiąc, 36 i 6, czyli
razem 42. A ten Paprotka, widocznie ze wstydu, już się więcej do mnie nie odezwał.
Czwartek.
Popadłem w konflikt z naszym anestezjologiem, doktorem Zegrzyńskim.
Zegrzyński uważa, że przekraczam swoje kompetencje usypiając bardziej
kłopotliwych pacjentów bez jego wiedzy i na dłużej. A ja pytam co to
znaczy dłużej? Te dwa, trzy miesiące zdrowego snu tylko wzmocnią organizm chorego i obsługi.
Piątek.
Konflikt trwa. Nie miałem innego wyjścia. Uśpiłem doktora Zegrzyńskiego.
Sobota.
Dzisiaj przywieziono czterech pacjentów z wypadków. Po ich uśpieniu i
długotrwałej operacji wyszło mi dwóch. Zdecydowałem się ich uśpić.
Niedziela.
Zbudzili Zegrzyńskiego, żeby mnie uśpił.
Wtorek.
Salowy Wiśniewski powiedział dzisiaj do mnie podczas obchodu Doktorze,
dzisiaj nie wtorek, zapnij rozporek. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że
dzisiaj właśnie jest wtorek. Nie wiem, dlaczego ten cham tak się śmiał.
Siostra Kulanka też. Nienormalni.
Środa.
Myślałem długo nad wczorajszym incydentem z Wiśniewskim. Sprawdziłem
dokładnie w kalendarzyku, potem jeszcze specjalnie włączyłem dziennik.
Wczoraj na pewno był wtorek.
Czwartek.
Wiem, że dorosły człowiek, i do tego lekarz nie powinien zaprzątać sobie
głowy drobiazgami, ale nie mogę zapomnieć o wtorkowym obchodzie. Dziś
przezornie przed wyjściem z toalety zapiąłem sobie rozporek. W końcu
dzisiaj nie wtorek, tylko czwartek. Jutro piątek. Może się położę na kilka
dni