przez Agrest » 21 kwietnia 2010, o 13:13
Łatwizna nie łatwizna, był okres, kiedy było tego mnóstwo i na pewno nikt się nie musiał z gwałcicielskimi pomysłami przebijać przez cenzurę. A wręcz, jeśli wierzyć niektórym autorkom, o to się redakcje dopominały (na ile to prawda, a na ile kryją teraz swoje autorskie tyłeczki - nie wiem), w każdym razie absolutnie żadnym dziwem to nie było. Nas taka skala ominęła, bo po prostu nie było u nas wtedy amerykańskich romansów - do dziś jak widać nadganiają, ale przecież u nich było tego dużo więcej. Może gdyby polskie czytelniczki przeszły przez lata zalewu takich romansów, to też by ich potem nie traktowały jako oryginalne i interesujące rodzynki?
Dla mnie fabuły, gdzie jeden gwałciciel jest lepszy niż drugi, bo kocha i używa wazelinki, a problem wynikający z tego ' i tak jest bardziej ekscytująco. Ktoś wklejał link do rozważań Mrs Giggles na temat gwałtów w romansach i tym razem zgadzałam się z nią w zupełności.
Przegięcie w żadną stronę nie jest dobre, wkurzają mnie wywody wyzwoleńcze w ostatnich książkach Balogh, ale to nie znaczy, że marzy mi się powrót gwałcicieli na salony - zdecydowanie nie.