Ale i tak, jak dla mnie, więcej w tym życia niż w tych Neville 'ach. Poza tym na plus, że:
- bohaterka poharatana, ale nie taka rozedrgana jak ta księżna na murach (Antonia?), nie rzuca się jak karp na stoisku w Tesco
- oszczędzono nam motywu pojednania u łoża śmierci z wyjawianiem sekretów, skrywanych listów i innych dupereli
- ogólnie nie ma za dużo grzebania się w przeszłości i traum rozpracowywania, bohaterowie do łózka, bądź co bądź, ze sobą idą, a nie kładą się na kozetkę u psychoanalityka
- polityka tradycyjnie dobra, jak u Carlyle, nie tylko wkoło Wojtek o tym, jak to Wellington gra w berka z Napoleonem i Waterloo odmieniania przez wszystkie przypadki
- takie ludzkie rozwiązanie z matkę tej małej, ani z niej nie zrobili demona, ani anioła, ot, dziewczę takie, z taką sobie wizją życia
- bohaterowie nieco wtórni w stosunku do poprzednich, ale Zoe nadal mi się podoba (wyrasta na wujka-dobrą-radę u carlyle, więc zobaczymy, jak sobie poradzi we własnej historii
)