przez limonka » 7 marca 2010, o 18:31
Mnie zaskoczyło, że tak łups, cups, finalna scena, odpowiednie czynniki dostają po pysku, z drugiej strony nadbiegają inne czynniki... I cięcie. A potem to już epilog z zakonnikami w tle. Z drugiej strony, może Brockway chciała upchnąć w tle rozbieżność: bo jak to,najpierw tyle gadania było o utraconej raz na zawsze reputacji, i że to żadnego odwrotu nie będzie, nikt nie zrozumie i na podwieczorek nie zaprosi, a nikt pod koniec rąk nie załamuje i gromów nie sypie. Ale i tak bardzo lubię tę część, chyba najbardziej z całego cyklu.