Aha, właśnie chciałam dopisać o co dokładnie mi chodziło, bo zdaje się, że nie "dookreśliłam". To, że bohater nie miał podstaw do autodestrukcyjnego zachowania to jedna rzecz. Można to podpiąć pod zwykłą głupotę i umiłowanie przyjemnego życia ponad miarę. Jako że głupoty chronicznie nie znoszę, automatycznie nie spodobał mi się zatem Freddie pod tym kątem.
Najbardziej jednak odrzucało mnie właśnie to, o czym wspomina Agrest, tylko nie zdążyłam tego napisać
Jego zachowanie po ślubie, i to nawet nie na początku przecież, tylko już po jakimś czasie. Chciałoby się rzec, że to wieprz jakiś i tyle. Nawet totalnie beznadziejni rodzice nie wybieliliby go w tej chwili. Jak tylko coś mu nie wyszło i nie udało się udawać, iż wszystko jest w porządku, oddał się czynnościom, w których był najlepszy. Chlanie, chodzenie do burdeli, przegrywanie, najczęściej, ogromnych sum w grze w karty. Zachowanie niegodne nikogo. Dzieciuch totalny i na dodatek głupi jak but. Szkoda, że jego poczynania miały poważniejsze skutki niż dziecięce wybryki
Przecież małżeństwo to w końcu nie stawianie babek z piasku.
Wiem, że to książka tylko, ale jakoś tak trudno było mi czytać książkę z takim bohaterem bez skrytykowania go
To chyba tyle. Chyba...
Jeszcze jedno. To nie była tylko niechęć, Agrest. W pewnym momencie to było obrzydzenie w moim przypadku. Tak mi się zdaje.