Skończyłam czytać "Księgę smoków" i po lekturze nie wiem, gdzie mam ją umieścić: czy w polecam czy w niepolecam. Właściwie nie polecam, chociaż 4 opowiadania (bo to antologia) przypadły mi do serca. Zwłaszcza Białołęcka i jej opowiadanie o kapralu Ciapku, hehe. Ciapek był rewelacyjny, ale cóż tu się dziwić? O niej jednej w całej Polsce można powiedzieć, że specjalizuje się w smokach. Co prawda są to smoki kudłate, ale zawsze smoki
. Druga pisarka, która też niby się specjalizuje w moich gadach, Surmik, jak zwykle zmaściła sprawę. Mogłam się tego spodziewać po "Talizmanie złotego smoka" i "Smoczym pakcie". Totalna porażka. Opowiadanie oderwane od rzeczywistości, abstrakcyjne i nudne, że odrzucało mnie na samą myśl o czytaniu tego dalej. Ale zmusiłam się jako wierna smokomanka. Dwa ostatnie opowiadania też były paskudne, surrealistyczne, abstrakcyjne... Autorzy chyba próbowali grać na emocjach i im nie wyszło, bo zamiast strachu czy chociażby zaciekawienia wyszła im mętna szara papka. Podsumowując, polecam Białołęcką, Brzezińską, Kołodziejczaka i Mordkę. Od biedy możecie jeszcze poczytać Piekarę (nie popisał się, opowiadanie jak z przedszkola, ale można ostatecznie przeczytać) i Kossakowską (brak smoka, ale przynajmniej dobrze się czyta). Resztę sobie odpuśćcie. Szkoda czasu i nerwów.