przez Lilia ❀ » 30 listopada 2007, o 00:12
jak już wspomniałam czytam Listek figowy Christiny Dodd. postanowiłam wkleić fragment, dla udowodnienia, że kapitalna książka
Nie zatrzymując się, lady Goodridge odezwała się tubalnym głosem: - Panno Higgenbothem, rozumiem, że to pani zawdzięczam ten najazd.
Śmiałość, która na chwilę opuściła Jane, szybko powróciła. Jane odwróciła się, żeby powitać panią tego majątku. Ktoś powinien dać nauczkę tej przywykłej do dominacji rodzinie, a ona poczuła się właściwą osobą. Dygając uprzejmie, odrzekła: - Nie mnie powinnaś, pani, obwiniać, ale swojego brata.
- Ba! On zupełnie traci rozum, kiedy jest z tobą. Miło was zobaczyć, Tarlinie, Violet. Panno Morant, jak zawsze wygląda pani prześlicznie.
- Dziękuję, milady - odparła Adorna łagodnym, dźwięcznym głosem. - Moja ciocia przypomina mi jednak stale, że uroda to tylko powierzchowne piękno.
Lady Goodridge żachnęła się. - A co byś chciała? Mieć piękną wątrobę?
Oczy Adorny zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. -Wydawało mi się, że mam ładną.
Lady Goodridge z trudem stłumiła śmiech. - Jestem pewna, że masz, kochanie. - Koncentrując się z powrotem na Jane, rzekła: - A pani... pani jest inteligentna.
Jane słyszała to już wiele razy i przestała uważać za komplement. - Z pewnością lepiej, kiedy dziewczyna ma urodę niż rozum.
- Owszem, mężczyźni lepiej widzą, niż myślą. - Lady Goodridge zerknęła na pana Fitzgeralda, po czym dodała: - Szczęśliwie dla pani, panno Higgenbothem, Ransomowi wzrok popsuł się na skutek zranienia.
- Nie jestem na tyle nieczuła, żeby to nazywać szczęściem, czy też cieszyć się z nieszczęścia innych, milady - powiedziała Jane.
Naturalnie, że nie. Gdybyś, poza swoją inteligencją, nie była wrażliwa i czuła, nie zainteresowałabym się tobą. - Lady Goodridge żywo gestykulowała. - Blackburn kręci się gdzieś w pobliżu. Posunął się do tego, że rozmawia nawet z mieszczanami, którzy odważyli się przyjechać. Panno Higgenbothem, do-prowadziła go pani do szaleństwa z miłości.
- Zawsze był szalony - zimno odparła Jane.
Pan Fitzgerald odchylił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem. - Świetnie powiedziane.
- Przestań! - Lady Goodridge uderzyła go w ramię złożonym wachlarzem. - To twoja wina, że dzisiaj zostałam w to wszystko wmieszana.
Z uśmiechem na ustach pan Fitzgerald uchylał się, mówiąc jednocześnie: - Przyznaję się do winy i w ramach kary będę ci dziś asystował.
Lady Goodridge zaniechała ataku i coś - w przypadku innej kobiety Jane nazwałaby to bólem - zabłysło w jej oczach. - Nieznośny chłopcze, nazywasz karą towarzystwo pani domu?
- Tylko wówczas, gdy pomyślę, że w tym czasie mógłbym puszczać na plaży latawce.
- Mówiłam ci, żebyś poszedł.
- A ja powiedziałem, żebyś poszła ze mną.
Pani Goodridge wbiła w niego wzrok, gniewnie wypinając pierś do przodu. - Kobiety w moim wieku nie puszczają latawców.
- Kobieta w twoim wieku może się przyglądać.
- Kobieta w moim wieku nie chodzi po piachu. Piach dostaje się do butów.
- Możesz zdjąć buty.
- Panie Fitzgerald, jesteś zuchwały i bardzo... bardzo młody. O wiele za młody. - Lady Goodridge patrzyła na swojego rozmówcę, jakby żałowała, że nie jest inaczej.
- Wcale nie taki młody, pani. - Fitz przysunął się bliżej ku niej. - Ale dość młody, żebyś się przy mnie nie nudziła.
Lady Goodridge cofnęła się i formalnym tonem odparła: - Jestem wystarczająco zajęta. - Po czym zwróciła się do Jane. - Uważaj, moja panno, żeby ci muchy nie wleciały do takiej otwartej buzi.
Jane gwałtownie zamknęła usta.
- Jak usiłowałam powiedzieć, panno Higgenbothem, usilnie radziłabym, żebyś poślubiła Ransoma w tym krótkim okresie jego przytomności umysłowej. U mężczyzn - zerknęła na swojego towarzysza - nigdy nie wiadomo, jak długo to potrwa.
- Wszak przed chwilą sama pani powiedziała, że lord Blackburn oszalał. - Lecz Jane mówiła już do pleców lady Goodridge.
Pan Fitzgerald, oddalając się za lady Goodridge, rzucił Jane uśmiech przez ramię. - Nie wygra z nią pani, panno Higgenbothem, tak samo jak z jej bratem. Oboje są uparci jak osły i jeszcze bardziej krnąbrni.
Lady Goodridge zatrzymała się jak wryta. - Panie Fitzgerald!
Obrzucając swoją towarzyszkę złośliwym spojrzeniem, Fitz zawołał do Jane: - Jest tylko jeden sposób, żeby sobie poradzić z tymi arystokratami.
Nie chciała zadawać tego pytania, ale skoro nikt ich nie słyszał, nie potrafiła się powstrzymać. - A mianowicie?
- Cięty dowcip. Szybki unik. - Roześmiał się na widok urażonej miny lady Goodridge i zdumionej twarzy Jane. - I wiele miłości.