Myślałam, że dam radę przeczytać <span style="font-style: italic">Mistyfikację </span>do końca, ale mi się nie udało. Z tego powodu poniższe rozmyślania dotyczą pierwszej części książki, oczywiście zakładam możliwość, że ta nieprzeczytana część wyjaśnia wszystkie moje nieuzasadnione uwagi i pozwala spojrzeć na głęboko przemyślane i uwarunkowane psychologicznie zachowanie bohaterów z innego punktu widzenia. Nieoczytanie więc stanowi moją niepowetowaną stratę. Być może kiedyś indziej zdołam to naprawić
Błędy betareaderskiego oka, których IMHO, jest tutaj jakoś sporo. Nie mnie oceniać czy to Medeiros czy tłumacz, ja tylko patrzę na literki. Kilka dla orientacji:
1. bohaterka otwiera okno, aby po chwili przytknąć rozgrzane czoło do chłodnej szyby – chętnie bym to zobaczyła, a już w szczególności gdyby okno otwierało się na zewnątrz, tak wiem, że w tych obcych krajach oni inaczej to robią, ale jeśli tak jest w tym przypadku to fuszerka na poziomie tłumaczenia woła głośno
2. zawirowania czasowe – dramatyczne sceny na schodach kościoła odbywają się w godzinę po ślubie, i ta sama godzina od ślubu zostaje podana w momencie sceny w pokoju - między jedną a drugą bohaterka zdążyła zemdleć, została pewnie ocucona (niestety tego autorka nie podaje, ale mamy nadzieję, że ktoś jej jednak pomógł), w bliżej nieokreślony sposób pokonała drogę z kościoła do domu, zdążyła zostać zamknięta w pokoju, a jej rodzeństwo szykuje ją do ucieczki
3. bohaterka na dzień przed ślubem, żałuje, że gdyby do takowego nie doszło, jej siostra nie wpięłaby jej we włosy różyczek, które następnego dnia okazują się wiankiem – nie żebym nie wierzyła, że być może młodsza latorośl zmieniła plany ozdobienia ukochanej siostry w przeddzień ślubu, ale tych powodów do żalu pewnie mogłoby być i więcej i może jakiś hmm, bardziej racjonalny by się znalazł
4. bohater siada aby założyć spodnie, i w tym samym czasie czytelnik dowiaduje się, że tym razem rzeczony mężczyzna nie patrzy na siebie podczas tej czynności – ogólnie powiem, że ja bym to chciała zobaczyć to całe zakładanie, a już na pewno chciałabym dowiedzieć się czemu tę czynność należy wykonywać na siedząco przed lustrem
5. bohaterka po upojnej nocy poślubnej w ramionach Kogoś (tak naprawdę nie wiem jak nazwać tego Kogoś, bo uczucia głównej bohaterki są dla mnie zbyt trudne do odczynia, a i pewnie prawnie trudno byłoby jednoznacznie określić ich status tych dwojga), podejrzewa, że osobą pukającą do drzwi jest facet, którego to przez trzy tygodnie oszukiwała i zmusiła do ślubu, a który to właśnie w tym momencie w dowód troski przyniósł jej obfite śniadanie, bo poprzedniego dnia biedaczka nic nie jadła, kiedy jednak okazuje się, że zamiast zakochanego oblubieńca w drzwiach staje zła kuzynka, bohaterka skupia się na porównywaniu swojej skromnej garderoby z piękną sukienką gościa
6. bohaterka myśląc o chwili kiedy stanie przed Bogiem, aby wyznać mu swoje grzechy, ze szczerością przyznaje, że ma - jeden, tuż jakoś później stwierdza, że grzechów to ona ma bardzo dużo, ogólnie jest grzeszna
7. jakieś wyrwane sceny chodzenia, przechodzenia – stanie w galerii obrazów, a za moment cudowne przejście do apartamentu w którym to bohaterka koncentruje się na wielkim mężowskim łóżku
etc.
Mam wrażenie, że gdybym poszukała to byłoby tego więcej. Ogólnie, w porównaniu z innymi pozycjami, tutaj miałam poczuje ich mnogości.
Co jeszcze?
Głównie ONA:
Ogólnie znana jako troskliwa i nobliwa córka pastora, w rzeczywistości jednostka silna i wyrafinowana, stawiająca własne potrzeby ponad innych. Ze wysoko rozwiniętą zdolnością do szybkiego zapominania – również o rodzeństwie, tym szybciej, że odbywa się to w chętnych, silnych ramionach wcześniej oszukanego faceta, którego to przez trzy wcześniejsze tygodnie z wdziękiem i uporem zmieniała na podobieństwo swojego ideału wmawiając mu abstynencje, ciepłe stosunki z młodymi jednostkami, które żadną miarą na takowe nie zasługiwały, znajomości z nieznanymi osobami oraz ogólnie cechy, których rzeczony oszukiwany wcale nie posiadał. Pod płaszczykiem pobożności i troski o przyszłość, postanawia uczynić z oszukiwanego mężczyzny - który to jako amnestyk w myśl człowieczeństwa, empatii i dobrego serca powinien być otoczony szczególna opieką – ni mniej ni więcej pastora, co w pierwszej chwili wywołuje u rzeczonego wiadomy i zgodny ze zdrowym rozsądkiem sprzeciw, ale już po chwili sytuacja zmienia się - może nie drastycznie, ale nagle pastorstwo okazuje się propozycją wartą rozważenia. Ogólnie toczące się wokół kłamstwa i oszustwa wspierane są silnie pobożnością głównej bohaterki, która to klęczy, modli się, wznosi oczy do nieba i pilnie uczestniczy w mszach świętych, że o sprowadzaniu do kościoła nie do końca wierzących nie wspomnę, i od czasu do czasu przeprasza Boga za swoje złe czyny, ale raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca czy wewnętrznych rozterek. Właściwie nie dziwi również stosunek omawianej bohaterki do jej Ofiary. Bohaterka miast wzbudzić w sobie empatię do chorego, osamotnionego we wspomnieniach mężczyzny, z uporem godnym podziwu, postanawia zaspokoić własne pragnienia. A więc - zmienia, oszukuje, dorabia teorie, podporządkowuje sobie innych, przekonuje do swoich pomysłów. Jest w tym na tyle dobra, że nawet facet (zwany Diabłem, bezwzględny ponoć, nieczuły, stanowczy, cyniczny) bez pamięci, na ślepo przyjmuje jej „prawdy” i całkowicie rezygnuje z poszukiwania swojej przeszłości, lub choćby jakichkolwiek innych prób samozachowawczych. Ze spokojem przyjmuje stwierdzenie staruszka spotkanego przypadkiem w kościele, że ten go pamięta, że go zna. No dobrze, ma jakiś tam błysk w oku, ale gaśnie on tak szybko, że czytelnik może mieć podejrzenie, że to złudzenie optyczne. Rozumiem, że osobność jego ukochanej szybko bierze górę i facet bez słowa, godzi się z jej wersją wydarzeń, ale na Boga, kto pozbawił tego faceta podstawowych mechanizmów samoobronnych. Kto zabrał mu rozum, siłę i w imię czego został tak brutalnie ubezwłasnowolniony i w jakim imieniu? Rozumiem, że imieniem tym jest wizja głównej bohaterki.
Podobne uczucia budzi we mnie drugi z bohaterów <span style="font-style: italic">Mistyfikacji</span>, ale miało być krótko i w punktach
więc się powstrzymam.
A teraz to już moja czysta gdybologia:
Wyczytane moimi oczami i dla mojej głowy absurdalności charakterologiczne, sytuacyjne i obyczajowe można powielać i mnożyć, ale gdyby ktoś chciał wyciągnąć dla siebie naukę powinien – jak podejrzewam, ale głównie gdybię - zajrzeć do drugiej części książki z której jasno wynika jakie to korzyści niesie za sobą kłamstwo, oszustwo, egoizm i wyrafinowanie. Jeśli mnie mój czytelniczy nos nie myli, to w tym przypadku nie będzie zakończenia bajki w której zło turla się w beczce naszpikowanej gwoździami, tutaj zło zostanie wyniesione na ołtarze i w przepychu miłości uhonorowane i uwielbione.
Ale ja nie smucę się zbytnio tym faktem i nie myślę nad wyraz źle o dziewczęciu spełniającym swoje marzenia. Miast tego z satysfakcją myślę o oblubieńcu, który całym sobą zasłużył sobie na takie szczęście.
I jeszcze jedno – nie mam nic przeciwko tworzeniu złych, niejednoznacznych bohaterów, ale twierdzę, że ich dobre wykreowanie wymaga wiele. Być może tego wiele mi tutaj zabrakło. I to bardzo.
I nie sądzę, że nie można tego zrobić dobrze w tego typu literaturze.
Gdybym potrzebowała jakiś okoliczności łagodzących to powiem, że oka dzisiaj w nocy nie zmrużyłam. Co wcale nie znaczy, że gdybym spała 10 godzin napisałabym coś innego