Teraz jest 24 listopada 2024, o 12:18

Ulubione cytaty, fragmenty, sceny

...o wszystkim: co nas irytuje, a co zachęca do lektury, co czytamy teraz, a co mamy w planach

2024: WŁAŚNIE CZYTAM...

Ulubieńcy roku!Ulubieńcy miesiąca!
Bonus: Nasze Liczniki Lektur w Kanonie Romansoholicznym!


Ostrzegamy! Kiepskie książki!Koszmar. Ale można przeczytaćWarto przeczytać?
Regulamin działu
Rozmowy o naszych aktualnych lekturach i książkowych inspiracjach.
Szerzej o gatunkach: dział ROMANS+ oraz dział 18+
Konkretniej o naszych listach czytelniczych: dział STATYSTYKI
Lektury wg pór roku i świąt: dział SEZON NA KSIĄŻKĘ
Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 29 sierpnia 2009, o 23:59

Czyli nie ma? Szkoooda...

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 9 września 2009, o 20:47

<span style="font-style: italic">Zaginiony książę</span> - Julia Quinn

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 9 września 2009, o 20:49

Kurcze, niemożliwe, wygląda, że nie zarżnęli księcia w tłumaczeniu Obrazek

Chyba żeby to był chlubny wyjątek Obrazek



Jak Ci się w ogóle Lilio podoba?

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 9 września 2009, o 20:53

Takie to zabawne Obrazek



Księżna działa mi na nerwy. Mam nadzieję, że dostanie po nosie. Choć "zaginiony" całkiem sobie z nią poczyna Obrazek



Ej, ej. Jadzia, nie czytałaś tej książki Obrazek Obrazek Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 9 września 2009, o 20:57

Czytałam, czytałam, nawet recenzję machłam byłam Obrazek



Pytałam o Twoje odczucia Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 9 września 2009, o 21:03

Acha.



Na razie takie se, bo wiem, że będzie lepiej Obrazek Tylko niech ona sie za nich wszystkich weźmie Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 9 września 2009, o 21:14

To potem może przeczytaj tą moją recenzję, nie jest długa i powiesz, czy się zgadzasz, czy nie, bo ciekawa jestem Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 9 września 2009, o 21:18

Tak jest !!!

Avatar użytkownika
 
Posty: 15209
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14

Post przez kasiek » 9 września 2009, o 21:18

<span style="font-style: italic">Zaginiony książę</span> dobry jest Obrazek i tłumaczenie wydaje się być w porządku Obrazek , al eja nie jestem tak czepliwa jak Jadzia Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 13 września 2009, o 17:16


Avatar użytkownika
 
Posty: 31016
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Iwona Banach

Post przez Lucy » 2 października 2009, o 01:31

Kiedy trzy godziny później ktoś zadzwonił do drzwi,postanowiliśmy to zignorować. To znaczy ja postanowiłam, zmuszając Jose do zaakceptowania mojej decyzji. Opierał się, ale tylko przez chwilę. Po raz pierwszy mieliśmy dom tylko i wyłącznie dla siebie. Niestety, natręt chyba o tym wiedział, bo uparcie nie odstępował od naszych drzwi. Dzwonił, pukał, dzwonił, pukał, dzwoooooooooniiiiiiiiił... Trafił mnie szlag. Odsunęłam Jose, który już wstawał z łóżka, narzuciłam na siebie szlafrok i w bojowym nastroju ruszyłam do drzwi. Jeśli okażesz się sprzedawcą jaj albo świadkiem Jehowy, to jak mi miły Bóg, pożałujesz tej chwili, mamrotałam wściekle pod nosem i nie spoglądając nawet przez judasz, z rozmachem otworzyłam drzwi. Przede mną, z palcem wyciągniętym w stronę dzwonka, stał zarzygany Adam. Całkowicie, od stóp do głów, zarzygany.

— Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale musicie mi pomóc. Za trzydzieści minut spotykam się z kobietą, której nie mogę pokazać się w takim stanie, a nie zdążę już pojechać do siebie. Muszę się umyć i pożyczyć jakieś ciuchy od Jose.

— Ale... co się stało?! — Wyrzuciłam wreszcie z siebie, wpatrując się z odrazą w mego szwagra.

— Powiem ci, jak to z siebie zmyję. Wpuściliśmy go do łazienki, a Jose wyjął z szafy czarne spodnie i czarną koszulę, a z wieszaka w przedpokoju zdjął ciemnozieloną sztruksową marynarkę. Na widok moich podniesionych brwi wzruszył tylko ramionami i powiedział:

— No przecież ma spotkanie z kobietą. Powinien dobrze wyglądać.

Hm, ciekawe. Skoro to dla niego takie oczywiste, to albo ja nie kwalifikuje się na kobietę, albo ta zasada nie dotyczy Jose, bo jakoś nie zauważyłam, żeby ostatnio dbał specjalnie o oprawę naszych spotkań. Adam wychylił głowę zza drzwi łazienki i poprosił o worek na śmieci. Stwierdził, że jego rzeczy nie nadają się do prania, co specjalnie mnie nie zdziwiło — wystarczył tylko jeden rzut oka, żeby człowiekowi zrobiło się niedobrze, po dwóch sam by dodał coś od siebie. Umytemu i przebranemu w pożyczone

ciuchy Adamowi zaproponowaliśmy kawę i zażądaliśmy wyjaśnień — pierwsze przyjął Z wdzięcznością, a na drugie przystał, choć z wyraźną niechęcią.

— Zaczęło się, jak tylko wyjechaliśmy z Krakowa — zaczął, wdychając zapach kawy. — Pies Juanity siedział z tylu na kolanach Jędrka, a Kastrata trzymała Ola. Między nimi Staś. Zwierzaki zrobiły się lekko nerwowe, zaczęły się kręcić i łazić po samochodzie, a kot w pewnym momencie

znalazł się pod moimi nogami i wcisnął się pod pedały, blokując hamulec. Zjechaliśmy więc na pobocze, usadziliśmy je z powrotem z tylu i ruszyliśmy dalej. Nagle w lusterku wstecznym widzę, jak pies się pochyła nad Stasiem i na niego wymiotuje. Pierwsza zaczęła piszczeć Ola, potem wydarł się Staś, a Jędrek krzyknął, żebyśmy zjechali na pobocze. No to zjechaliśmy. Wypuściliśmy psa na trawę, oczyściliśmy Stasia i znów wsiadamy, ale tym razem Ola usiadła pośrodku z reklamówką w ręku, żeby uprzedzić psa i podsunąć mu torebkę pod pysk, jak znowu zacznie. Nie zdążyła. Pies zrzygał się na nią, przy okazji paskudząc tapicerkę. Znowu postój. Juanita udawała, że nie ma nic wspólnego z tym wszawym kundlem, i nawet nie ruszyła palcem, żeby pomóc Oli oczyścić ubranie. Po

dziesięciu minutach spacerowania ze zwierzakami zdecydowałem, że ruszamy. Wtedy byliśmy już w połowie trasy. Za trzecim razem pies zerzygał się na Jędrka, który nie wytrzymał i puścił pawia na Olę. Zanim znalazłem miejsce, żeby się zatrzymać, rzygali już wszyscy oprócz kota.

Na Kastrata — dodał na widok mojego (dumnego uśmiechu) — zwymiotował Staś. I dostało mu się również trochę od kundla, który rzygał bezustannie. Wtedy uznałem, że nie ma sensu zjeżdżanie na pobocze i lepiej będzie przyspieszyć zakończenie tego ponurego eksperymentu. Wcisnąłem więc pedał gazu i tylko jedną ręką wrzucałem im do tyłu czyste chusteczki. Za którymś razem źle wycelowałem i Ola zwymiotowali mi na rękaw, więc postanowiłem więcej nic ingerować w to, co dzieje się na tylnym siedzeniu. Otworzyliśmy okna, żeby wywietrzyć smród, ale niewiele to dawało, zarzygane były całe siedzenia. Jak jedno dziecko przestawało wymiotować, zaczynało drugie, a jak zbierało się psu, solidarnie rzygała z nim cała trójka. Kiedy dojechaliśmy na miejsce i z samochodu wysypała się kolorowa gromadka, gospodarz próbował wymigać się od umowy, ale wystarczyło tylko, żeby Juanita spojrzała mu głęboko w oczy, a on zaoferował, że z chęcią wypierze ich zabrudzone rzeczy w swojej pralce. Próbowałem

na miejscu wyczyścić trochę samochód, ale poślizgnąłem się w środku i przewróciłem na zarzygane siedzenie. Zrezygnowałem, wypełzłem na zewnątrz, podszedł do mnie Kastrat i mnie obwąchał. Wyciągnąłem rękę, żeby go pogłaskać, ale nie zdążyłem, bo puścił na mnie pawia. W tym

momencie uświadomiłem sobie że jestem umówiony i że najpierw muszę się umyć i przebrać. Dzieci były zarzygane, ja byłem zarzygany — uznaliśmy więc, że nie będziemy się żegnać, tylko machnąłem im ręką na do widzenia i zawróciłem.

Dopił spokojnie kawę i odstawił kubek, a my nie odezwaliśmy się nawet słowem. Jose tylko poklepał go w ciszy po ramieniu i zadzwonił po taksówkę .................




Nie mogłam nie wkleić tego fragmentu , dawno nie uśmiałam się tak przy książce . To był fragment z "Pieskie życie mojego kota" Karoliny Macios Obrazek
Ostatnio edytowano 16 stycznia 2018, o 15:18 przez Lucy, łącznie edytowano 1 raz

Avatar użytkownika
 
Posty: 6172
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:16
Lokalizacja: Babolandia
Ulubiona autorka/autor: wiele ich jest ...

Post przez Renata7 » 2 października 2009, o 20:52

Świetny fragment Lucy !

Avatar użytkownika
 
Posty: 5667
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:16
Lokalizacja: Boulevard of Broken Dreams...
Ulubiona autorka/autor: nie sposób wymienić wszystkich ;)

Post przez Kasiag » 2 października 2009, o 22:08

Genialne Obrazek Obrazek Obrazek

Muszę przeczytać tę książkę Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 31016
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Iwona Banach

Post przez Lucy » 3 października 2009, o 11:33

Tyle rzygowin Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 8026
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: doncaster

Post przez gmosia » 3 października 2009, o 19:40

bleeeeeeeeeee... tez mam taraz ochote sobie <span style="font-style: italic">ulzyc</span> Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 31016
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Iwona Banach

Post przez Lucy » 3 października 2009, o 20:46

No nie krępuj się Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 29 października 2009, o 20:08

O opłakanych skutkach nieodpowiednich lektur Obrazek



<span style="font-style: italic">

“I tell you, Brix, Lady Diana Westover’s like a bloody ghost out to haunt me,” he complained when he was finished. “Every time I turn around, there she is.”



Instead of voicing some sympathy and agreeing that something odd was going on, Brix shook his head mournfully. “I warned you that reading all those novels was going to damage your brain. Next thing you’ll be telling me you see dead people, levitating helmets, walking portraits and maidens running about in nothing but their nightclothes.” Then he grinned, the irrepressible Brix once more. “Which, come to think of it, wouldn’t be half bad.”

</span>

Avatar użytkownika
 
Posty: 3014
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: T.A. White

Post przez nana_rlbi » 18 listopada 2009, o 02:45

sorki, że takie długie, ale nie mogłam się powstrzymać Obrazek



Dziesięć lat później Joe Morelli ciągle mieszkał dwie przecznice ode mnie. Wyrósł na drągala o paskudnym usposobieniu, a jego czarne oczy raz przypominały dwa szkliste węgielki, kiedy indziej zaś okruchy najsmakowitszej czekolady. Na piersi wytatuował sobie orła i paradował w wąskich dżinsach, ciasno opinających mu się na szczupłych pośladkach. Szybko zyskał reputację chłopaka o szybkich rękach i zwinnych palcach.

Moja najlepsza przyjaciółka, Mary Lou Molnar, zdradziła mi kiedyś, iż słyszała, że Morelli ma język niczym jaszczurka.

- Jasny gwint! - syknęłam. - A cóż to niby może znaczyć?

- Tylko tyle, że lepiej się z nim nie zetknąć sam na sam, bo wtedy przekonasz się na własnej skórze. Gdyby cię dopadł gdzieś na uboczu... No, wiesz, byłabyś załatwiona.

Od czasu tej zabawy w pociąg rzadko widywałam Morelliego. Mogłam się jednak domyślać, że znacznie poszerzył swój repertuar metod wyzysku seksualnego. Nic więc dziwnego, że uniosłam wysoko brwi i pochyliłam się ku Mary Lou, mając nadzieję usłyszeć to najgorsze.

- Chyba nie mówisz o prawdziwym gwałcie, prawda? - spytałam szeptem.

- Mówię o prawdziwej żądzy! Jeśli wpadniesz mu w oko, to koniec. Wcześniej czy później cię dopadnie.

Pomijając fakt, że w wieku sześciu lat moje „sklepienie tunelu” zostało niby przypadkiem wybadane palcami „pociągu”, byłam nie tknięta. Postanowiłam zachować czystość do ślubu albo przynajmniej do czasu ukończenia college’u.

- Daj spokój, jestem dziewicą - oznajmiłam takim tonem, jakbym ujawniała jakąś rewelację. - On na pewno nie chce mieć do czynienia z dziewicami.

- Wręcz przeciwnie, gustuje w dziewicach! Podobno dotyk jego paluszków może każdą dziewicę zmienić w ckliwą, zaślinioną idiotkę.

Dwa tygodnie później Joe Morelli wkroczył do cukierni, w której pracowałam codziennie po szkole. Nazywała się „Tasty Pastry” i mieściła przy alei Hamilton. Kupił rurkę z kremem czekoladowym, zaczął opowiadać swoich planach zaciągnięcia się do marynarki, a cztery minuty po zamknięciu sklepu zdarł ze mnie majtki i wziął mnie na zimnej posadzce „Tasty Pastry”, za szklaną gablotą pełną ekierek polewanych czekoladą. „Kiedy spotkałam go następnym razem, byłam już o trzy lata starsza. Jechałam wtedy buickiem ojca do centrum miasta i ze zdumieniem spostrzegłam Morelliego przed bramą zakładów mięsnych Giovichinniego. Wdepnęłam pedał gazu i szarpnęłam kierownicą. Wóz podskoczył na krawężniku, a prawy błotnik trafił dokładnie w tyłek Joego. Zatrzymałam wóz i wysiadłam, żeby ocenić uszkodzenia. - Coś ci się stało?

Leżał jak długi na chodniku i nie mógł oderwać wzroku od moich kolan widocznych spod krótkiej spódniczki.

- Chyba złamałaś mi nogę.

- To dobrze - odparłam.

Odwróciłam się na pięcie, wsiadłam z powrotem do buicka i pojechałam dalej.

Tłumaczę sobie ten incydent jakąś chwilową niepoczytalnością, a na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że od tamtej pory nikogo więcej nie potrąciłam.



* * *



Zaparkowałam przy krawężniku i popatrzyłam z daleka na wąski, piętrowy bliźniak z werandą obudowaną kratownicą z listewek i osłoniętą aluminiowym daszkiem. Przykryta jednospadzistym dachem z brązowej dachówki połówka domu należąca do rodziny Plumów była pomalowana na żółto - nieodmiennie tak samo od czterdziestu lat. Po obu stronach wylanego cementem ganku rosły okazałe krzewy kaliny, a w skrzynkach rozmieszczonych wzdłuż balustradki werandy kwitły pelargonie. Bliźniak miał typowy rozkład: na dole od frontu salon, dalej jadalnia, a kuchnia od tyłu; na piętrze łazienka oraz trzy sypialnie. Cała ta niewielka przestrzeń, choć zawsze wypełniona kuchennymi zapachami i przeładowana meblami, w moich wspomnieniach nieustannie tętniła życiem.

Otworzyły się frontowe drzwi i stanęła w nich mama.

- Stephanie! - zawołała. - Czemu jeszcze siedzisz w samochodzie i nie wchodzisz? Obiad gotowy. Chyba wiesz, jak ojciec się złości, kiedy wszystko stygnie. Odlałam już ziemniaki, a pieczeń wyjęta z pieca wyschnie na wiór.

W „Miasteczku” rodzinne posiłki wydawały się rzeczą świętą. Jak Księżyc krąży wokół Ziemi, a Ziemia wokół Słońca, tak życie każdej rodziny w osiedlu koncentrowało się wokół brytfanki z pieczenią. Od tak dawna, jak tylko sięgam pamięcią, ukoronowaniem dnia powszedniego moich rodziców był ów kilogram pieczonego mięsa, stawianego na stole dokładnie o godzinie szóstej po południu.

Za plecami mojej matki pojawiła się w drzwiach babcia Mazurowa.

- Też muszę sobie kupić parę czegoś takiego - zauważyła, taksując spojrzeniem moje szorty. - Nie muszę się jeszcze wstydzić swoich nóg. - Zakasała spódnicę i popatrzyła krytycznie na chude łydki. - I co o tym myślicie? Jak bym wyglądała w takich gatkach rowerzysty?

Babcia Mazur ma kościste, wypukłe kolana przypominające gałki od drzwi. Może kiedyś jej nogi były zgrabne, ale wiek zrobił swoje: skóra się pomarszczyła, mięśnie zwiotczały. Mimo to mogłaby chodzić w szortach, gdyby tylko zechciała. Według mnie życie w New Jersey ma tę olbrzymią zaletę, że nikogo tu nie dziwią nawet starsze damy w strojach nastolatek.

Ojciec, który w kuchni porcjował pieczeń, głośno parsknął z pogardą.

- Spodenki rowerzysty! - mruknął i z donośnym klaśnięciem uderzył się w dłonią w czoło. - Też mi pomysł!

Dwa lata wcześniej, kiedy zarośnięte tłuszczem arterie zmusiły dziadka Mazura do przeniesienia się na wielką ucztę z pieczeni w niebiosach, babcia zamieszkała razem z moimi rodzicami i wyglądało na to, że zostanie tu już do końca. Ojciec znosił jej obecność z zadziwiającą mieszaniną klasycznego stoicyzmu i mało taktownych pomruków.

Pamiętam, jak kiedyś opowiadał mi o psie, którego miał w dzieciństwie. Wynikało z tych opowieści, że był to najbrzydszy i najstarszy pod słońcem kundel o doszczętnie zapchlonej mózgownicy. Całkowicie odporny na wszelkie zakazy, sikał gdzie popadnie. Zęby mu się psuły, dziąsła ropiały, tylne łapy wykręcał artretyzm, a pod skórą na bokach falowały grube zwały tłuszczu. Któregoś dnia dziadek Plum zaciągnął kundla za garaż i tam zastrzelił. Podejrzewałam, że teraz ojcu śniło się po nocach, iż w podobny sposób rozprawia się z babcią Mazurową.

- Powinnaś sobie kupić elegancką garsonkę - powiedziała mama, stawiając na stole miseczki z zielonym groszkiem oraz marynowaną cebulką. - Masz już trzydziestkę, a wciąż się ubierasz jak te smarkate podfruwajki. Myślisz, że w ten sposób znajdziesz sobie porządnego męża?

- Nie szukam męża. Jednego już miałam i na razie mi wystarczy.

- A to dlatego, że wzięłaś sobie za męża taki koński zad - wtrąciła babcia.

Trudno się było z nią nie zgodzić. Mój były mąż faktycznie przypominał koński zad, zwłaszcza wtedy, gdy przyłapałam go in flagrante delicto z Joyce Barnhardt na stole kuchennym.

- Słyszałam, że syn Loretty Buziek wyprowadził się od swojej żony - oznajmiła mama. - Pamiętasz Rolanda Buzicka?

Dobrze wiedziałam, do czego zmierza, dlatego postanowiłam uciąć temat w zarodku.

- Nie zamierzam się umawiać z Rolandem Buzickiem - oznajmiłam stanowczo. - Wybij to sobie z głowy.

- A co ty masz przeciwko niemu?

Buziek prowadził małą firmę drobiarską. Był gruby i łysiejący. Może stanowiło to dowód mojego snobizmu, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić żadnych romantycznych chwil w towarzystwie faceta, który całymi dniami patroszy i porcjuje kurczaki.

Matka nie dawała jednak za wygraną.

.. W porządku. A co powiesz o Berniem Kuntzu? Spotkałam go ostatnio w pralni, rozpytywał mnie, jak ci się powodzi. Odniosłam wrażenie, że jest tobą zainteresowany. Mogłabym go zaprosić na kawę i ciasto.

Wcześniejsze doświadczenia sugerowały, że matka już to uczyniła, a teraz jedynie krążyła wokół boiska, na lewo i prawo rozdając widzom cukierki.



***



Kiedy parkowałam wóz przy krawężniku, zauważyłam, że matka czeka przed drzwiami na werandzie. Wymachiwała rękoma i coś krzyczała. Nie słyszałam jej poprzez ryk silnika, udało mi się jednak odczytać z ruchu warg: „Wyłącz to! Zgaś go!”

- Przepraszam - zawołałam po wyjściu z novej - urwał mi się tłumik.

- Musisz oddać wóz do naprawy. Słychać ten huk z odległości kilkuset metrów. Jeszcze przez ciebie pani Ciak znów dostanie palpitacji. - Mrużąc oczy, matka obrzuciła samochód uważnym spojrzeniem. - Sama go tak wymalowałaś?

- Nie. Dorwali się do niego wandale z ulicy Starka.

Delikatnie popchnęłam ją w głąb domu, żeby nie mogła odczytać napisów na drzwiach novej.

- Rety, jakie ty masz kolana! - przywitała mnie babcia Mazurowa, pochylając się, by dokładniej obejrzeć moje zadrapania. - W ubiegłym tygodniu w jakimś programie telewizyjnym, chyba w wieczornym talk-show, zebrali całą gromadę kobiet z podobnymi siniakami na kolanach. Mówili, że są to typowe odciski dywanowe, ale do dzisiaj nie wiem, co to może oznaczać.

- Matko Boska! - jęknął ojciec, nawet nie unosząc głowy znad gazety. Nie musiał nic więcej mówić, wszyscy doskonale rozumieliśmy, o co mu chodzi.

- To nie są odciski dywanowe - poinformowałam babcię. - Potknęłam się na moim wałku do masowania stóp.

Mogłam sobie pozwolić na takie kłamstewko. Rodzice świetnie pamiętali, że przydarzały mi się całe serie nieszczęśliwych wypadków.

Dostrzegłam nagle, że stół w jadalni jest zastawiony najlepszym porcelanowym serwisem rodziców. A to oznaczało, że kogoś oczekują. Szybko policzyłam nakrycia: było ich pięć. Z oczyma uniesionymi ku niebu odwróciłam się do matki.

- A jednak to zrobiłaś, mamo?

- Co takiego?

W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi, potwierdzając moje najgorsze przeczucia.

- Będziemy mieli gościa - oznajmiła matka. - Znasz go. Zresztą we własnym domu mogę chyba zaprosić na obiad kogo mi się żywnie podoba?

- To Bernie Kuntz. Rozpoznaję przez okno jego sylwetkę.

Mama zadarła nieco głowę i oparła dłonie na biodrach.

- I co z tego? Masz coś przeciwko Berniemu Kuntzowi?

- Zacznijmy od tego, że... jest mężczyzną.

- W porządku. Świetnie wiem, że masz przykre doświadczenia, ale to nie znaczy, iż resztę życia powinnaś spędzić w samotności. Pomyśl o swojej siostrze, Valerie. Od dwunastu lat jest szczęśliwą żoną, ma dwie wspaniałe córeczki.

- Nic z tego. Wychodzę. Przemknę się tylnymi drzwiami na podwórko.

- Upiekłam drożdżową babkę z brzoskwiniami - odparła mama. - Jeśli teraz wyjdziesz, nie będziesz miała okazji jej spróbować, a nie zamierzam zostawiać kawałka dla ciebie.

Mama potrafiła się chwytać każdego argumentu, jeśli tylko uważała, że sprawa jest tego warta. Świetnie wiedziała, iż przepadam zajej drożdżowym ciastem z brzoskwiniami. To cecha rodzinna, wszyscy Plumowie gotowi są cierpieć katusze, byle tylko nie ominął ich wyśmienity deser.

Babcia Mazurowa uchyliła drzwi wejściowe.

- Kto tam?

- To ja, Bernie Kuntz.

- A czego tu chcesz?

Dostrzegłam przez szczelinę Berniego, miał zasępioną minę i nerwowo kołysał się na piętach.

- Zostałem zaproszony na obiad - oznajmił nieśmiało.

Ale babcia Mazurowa ciągle nie wpuszczała go do środka.

- Helen! - zawołała przez ramię. - Przyszedł jakiś młodzieniec i twierdzi, że jest zaproszony na obiad. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Ubrałabym się lepiej. Przecież nie mogę przyjmować mężczyzn w takim stroju.

Poznałam Berniego, kiedy mieliśmy po pięć lat. Chodziliśmy razem do szkoły. W trzech pierwszych klasach siadaliśmy przy jednym stole w szkolnej stołówce, toteż zawsze będzie mi się kojarzył z kanapkami z razowego chleba z masłem orzechowym i dżemem. Straciliśmy kontakt po ukończeniu podstawówki. Słyszałam, że zrobił maturę, ale zrezygnował ze studiów i teraz pomagał ojcu prowadzić sklep z artykułami gospodarstwa domowego.

Był średniego wzrostu i średniej budowy ciała, o lekko zaokrąglonych, jakby dziecięcych rysach. Odniosłam wrażenie, że ani trochę się nie zmienił od ostatniej klasy podstawówki. Był ubrany nienagannie, poczynając od Wypucowanych do połysku pantofli, poprzez zaprasowane w kant spodnie PO wyszczotkowaną sportową marynarkę. Mimo to chyba nadal borykał się z różnymi drobnymi elementami garderoby, ponieważ nawet teraz metalowy uchwyt suwaka przy rozporku wystawał spod brzegu materiału, tworząc zgrzytliwy dysonans.

Zajęliśmy miejsca przy stole i zaczęliśmy nakładać sobie porcje.

- Bernie sprzedaje różne urządzenia elektryczne - oznajmiła mama, podając mi salaterkę z surówką z czerwonej kapusty. - Całkiem nieźle mu się powodzi. Jeździ pontiakiem bonneville.

- No, no, bonneville... - mruknęła babcia Mazurowa. - Aż trudno sobie wyobrazić.

Ojciec pochylał się nisko nad swoją porcją pieczonego kurczaka. On przez całe życie dopingował miejscową drużynę Metsów, nosił tanią bawełnianą bieliznę i jeździł buickiem. Miał swoje niewzruszone zasady, nie należał do ludzi, którzy by się podniecali karierą podrzędnego handlarza paradującego ekskluzywnym pontiakiem.

Bernie popatrzył na mnie.

- A czym ty się teraz zajmujesz?

Zaczęłam grzebać widelcem w talerzu. Miałam za sobą niezbyt udany dzień i na tym tle chwalenie się rolą prywatnego agenta dochodzeniowego uznałam za zbędną bufonadę.

- Pracuję na zlecenia firm ubezpieczeniowych - odparłam wymijająco.

- I co robisz? Sprawdzasz zasadność wniosków o odszkodowania?

- Raczej ściągam należności.

- Też coś! Stephanie jest łowcą nagród! - oświadczyła donośnie babcia. - Ściga przestępców! Tak samo, jak na filmach w telewizji. Ma rewolwer i kajdanki. - Odchyliła się w bok i wskazała moją skórzaną torbę leżącą na kanapie. - Widzisz? Nosi przy sobie cały potrzebny sprzęt. - Po chwili namysłu otworzyła torbę, wyjęła z niej kajdanki, przywoływacz i paczkę podpasek, po czym ułożyła to wszystko na stole. Wreszcie powiedziała z dumą: - A oto i rewolwer! Czyż nie jest piękny?

Musiałam przyznać, że faktycznie robi wrażenie. Był błyszczący, z oksydowanej stali, a kolbę miał wykładaną grubo nacinanymi kawałkami drewna - pięciostrzałowy Smith & Wesson, specjalny model 60, kalibru 9,65 mm. Lekki, poręczny i łatwy w użyciu, jak zachwalał go „Leśnik”. W dodatku dużo tańszy od najprostszej broni półautomatycznej, chociaż dla mnie wydatek 400 dolarów i tak był kolosalny.

- Wielkie nieba! - zawołała mama. - Natychmiast go odłóż! Niech ktoś jej zabierze ten rewolwer, zanim zdąży zrobić sobie krzywdę.

Trudno było nie zauważyć, że w otwartym bębenku nie ma ani jednego naboju. Faktycznie mało się znam na broni palnej, wiem jednak, że trudno sobie zrobić krzywdę nie nabitym rewolwerem.

- Nie jest nabity - powiedziałam. - Wyjęłam wszystkie naboje.

Babcia Mazurowa chwyciła kolbę oburącz i położyła palec na spuście. Zmrużyła jedno oko i wymierzyła w szafę stojącą w rogu pokoju.

- Pif! Paf! - zawołała.

Ojciec z namaszczeniem skrapiał sobie sałatę oliwą, jakby w ogóle go nie obchodziło, co się dzieje przy stole.

- Nie baw się rewolwerem przy stole! - rzekła surowo mama. - Poza tym obiad stygnie. Nie chciałabym go odgrzewać specjalnie dla ciebie.

- A po co ci rewolwer, jeśli w bębenku nie ma kul? - zwróciła się do mnie babcia. - Jak chcesz ścigać morderców, nosząc przy sobie nie nabitą broń?

Bernie obserwował całą tę scenę z rozdziawionymi ustami.

- Morderców? - zająknął się nagle.

- Stephanie jest właśnie na tropie Joego Morelliego - oznajmiła z dumą babcia. - To morderca, który wyszedł za kaucją i nie stawił się na wezwanie w sądzie. Strzelił Ziggy’emu Kuleszy prosto między oczy.

- Znałem Ziggy’ego - odparł Bernie. - W ubiegłym roku kupił u rnnie wielki kolorowy telewizor. Takie odbiorniki źle się sprzedają, są zbyt drogie.

- Kupował u ciebie coś jeszcze? - spytałam z zainteresowaniem. - Zaglądał ostatnio do sklepu?

- Nie. Ale widywałem go wychodzącego ze sklepu mięsnego Sala po przeciwnej stronie ulicy. Zazwyczaj był w dobrym nastroju, sprawiał wrażenie człowieka pozbawionego większych zmartwień.

Nikt nie zwracał większej uwagi na babcię Mazurową, która bez przerwy coś majstrowała przy rewolwerze, to opuszczała go na kolana, to znów unosiła i mierzyła do takiego czy innego mebla. Uzmysłowiłam sobie nagle, że miałam w torbie również paczkę nabojów. Ciarki przeszły mi po grzbiecie.

- Babciu, chyba nie naładowałaś broni, prawda?

- Oczywiście, że naładowałam - odparła. - Ale zostawiłam jedno puste miejsce, jak na filmie. Specjalnie po to, żeby nikogo nie postrzelić przez przypadek.

Obróciła rewolwer lufą do dołu i otworzyła bębenek, demonstrując brak jednego naboju. Energicznie zatrzasnęła bębenek z powrotem i w tej samej chwili rozległ się ogłuszający huk, a z lufy bluznął jęzor ognia. Pieczony kurczak na jej talerzu podskoczył wysoko w powietrze.

- Matko Przenajświętsza! - zawołała mama, podrywając się na nogi i przewracając krzesło.

- O rety! - mruknęła babcia. - Chyba zostawiłam puste nie to miejsce, co potrzeba. - Pochyliła się nisko nad stołem, aby ocenić zniszczenia, po czym oznajmiła z dumą: - I tak nieźle, jak na pierwszy kontakt z bronią. Trafiłam tego skubane prosto w kuper.

Ojciec zastygł nad talerzem. Palce tak silnie zaciskał na sztućcach, że aż mu pobielały kostki, a twarz z wolna przybierała kolor czerwonej porzeczki.

Pospiesznie okrążyłam stół i ostrożnie wyjęłam rewolwer z dłoni babci Mazurowej. Otworzyłam bębenek, wysypałam naboje i wrzuciłam je do torebki.

- Tylko popatrz, co narobiłaś! - rzekła karcącym tonem matka. - Stłukłaś talerz od wizytowej zastawy. I czym ja go teraz zastąpię?

Kiedy odsunęła na bok kawałki porcelany, wszyscy w milczeniu zapatrzyliśmy się na idealnie okrągłą dziurę w obrusie oraz pocisk tkwiący głęboko w blacie mahoniowego stołu.

Pierwsza oprzytomniała babcia Mazurowa.

- Jak sobie postrzelałam, to od razu nabrałam apetytu - powiedziała. - Czy ktoś mógłby mi podać ziemniaki?



***



Intruz jednym skokiem dopadł kabiny i szarpnął zasłonkę prysznica z taką silą, że potrzaskane plastikowe kółka mocujące z brzękiem rozsypały się po całej łazience. Wrzasnęłam i na oślep cisnęłam butelką szamponu, zapierając się plecami o ścianę.

Ale nie był to Ramirez, tylko Joe Morelli. W jednej garści trzymał zmiętą zasłonkę prysznica, drugą dłoń kurczowo zaciskał w pięść. Pośrodku czoła szybko nabiegał mu krwią duży siniak, co znaczyło, że mój rzut był jednak celny. Do tego stopnia Joe kipiał wściekłością, że od razu nabrałam podejrzeń, iż moja płeć wcale nie musi mnie uchronić od wylądowania w szpitalu ze złamanym nosem. Ale i we mnie zaczęła wzbierać furia, byłam gotowa stawić mu czoło. No bo za kogo ten łobuz się uważa, skoro śmiertelnie mnie przestraszył we własnym mieszkaniu i w dodatku całkowicie zniszczył zasłonkę od prysznica?

- Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! - wrzasnęłam. - Nikt ci nie wyjaśnił, do czego służy dzwonek przy drzwiach? Jak się tu dostałeś?

- Zostawiłaś otwarte okno w sypialni.

- Przecież siedziała w nim druciana siatka.

- Też mi przeszkoda.

- Jeśli i ją zniszczyłeś, to zażądam pokrycia wszelkich strat. A ta zasłonka do prysznica? Wydaje ci się, że takie zasłonki rosną na drzewach?

Zdołałam się trochę opanować, ale wciąż jeszcze mówiłam głosem co najmniej o oktawę wyższym niż normalnie. W gruncie rzeczy nawet niezbyt zdawałam sobie sprawę z tego, co mówię. Moje myśli bezładnie się szamotały między paniką a wściekłością. Ogarniała mnie furia, że Morelli tak łatwo dostał się do mego mieszkania, a jednocześnie czułam rosnący strach, ponieważ stałam przed nim naga.

Nie wstydzę się zbytnio nagości, w pewnych okolicznościach jest ona całkiem naturalna - podczas kąpieli, w łóżku z mężczyzną czy też u lekarza. Ale ta sytuacja, kiedy stałam naga i ociekająca wodą na wprost kompletnie ubranego Morelliego była dla mnie czymś graniczącym z sennym koszmarem.

Zakręciłam wodę i pospiesznie sięgnęłam po ręcznik, lecz Joe wyrwał mi go z ręki i cisnął na podłogę za sobą.

- Daj mi ten ręcznik! - rozkazałam stanowczo.

- Najpierw wyjaśnimy sobie kilka spraw.

Jako chłopak Joe nie poddawał się żadnej kontroli. Doszłam do wniosku, że teraz panuje nad sobą właśnie poprzez ten agresywny styl bycia. Mimo starań nie potrafił zapanować nad swoim włoskim temperamentem, lecz dokładnie odmierzał ilość okazywanej agresji. Miał na sobie czarną przemoczoną bawełnianą koszulkę i dżinsy. Kiedy zaś się odwrócił, żeby cisnąć w kąt porwaną zasłonkę od prysznica, dostrzegłam, iż zza paska spodni z tyłu wystaje mu kolba pistoletu.

Nietrudno było sobie wyobrazić Morelliego dokonującego zabójstwa z zimną krwią, musiałam się jednak zgodzić z opiniami „Leśnika” i Ediego Gazarry, że Joe na pewno nie był ani głupi, ani też porywczy.

Stał teraz, opierając zaciśnięte pięści na biodrach. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła i uszu. Na lekko zaciśniętych wargach nie było nawet cienia uśmiechu.

- Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza od mojego samochodu? Kiedy nie wiem, jak powinnam postąpić, zwykle przechodzę do ofensywy.

- Jeśli w tej chwili nie wyniesiesz się z mojej łazienki, zacznę krzyczeć.

- Stephanie, jest druga w nocy. Wszyscy sąsiedzi śpią w najlepsze i z pewnością poodkładali swoje aparaty słuchowe. Możesz sobie krzyczeć do woli. Nikt cię nie usłyszy.

Nie przekonał mnie ten argument. Zawyłam jak opętana. Dałam z siebie wszystko, na co mnie było stać. Nie mogłam przecież pozwolić, by odczuwał satysfakcję z tego, że czuję się bezradna i bezbronna.

- Zapytam cię po raz drugi - rzekł spokojnie. - Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Posłuchaj, cipeńko. Przekopię całe mieszkanie do góry nogami, jeśli mnie do tego zmusisz.

- Nie mam tej głowicy. W każdym razie nie mam jej tutaj. Poza tym dla ciebie nie jestem żadną cipeńką.

- Naprawdę? - spytał ironicznie. - A niby cóż takiego zrobiłem, że nie mogłabyś nią dla mnie być?

Uniosłam wysoko brwi ze zdumienia.

- Ach, tak. Rozumiem - mruknął.

Sięgnął po moją torebkę, bezceremonialnie ją odwrócił i wysypał wszystko na podłogę. Po chwili podniósł kajdanki i podszedł do mnie.

- Wyciągnij prawą rękę - nakazał.

- Zboczeniec.

- Sama się o to prosisz.

Błyskawicznie zatrzasnął kajdanki na moim nadgarstku.

Silnie szarpnęłam prawą ręką do tyłu, wymierzając mu jednocześnie kopniaka, lecz o mało nie straciłam równowagi na śliskich kafelkach. Bez większego trudu uchylił się przed ciosem i szybko zamknął drugą obrączkę kajdanek wokół pręta od zasłonki prysznicowej. Aż jęknęłam głośno, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.

Morelli odstąpił krok do tyłu i zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem od stóp do głowy.

- Może teraz mi powiesz, gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza?

Nie umiałam wydobyć z siebie głosu, w jednej chwili opuściły mnie resztki odwagi. Czułam, jak rumieniec wstydu wypełza mi na twarz, a strach coraz silniej ściska za gardło.

- Wspaniale - rzekł Joe. - Jeśli nie chcesz, to nie mów. Możesz tu sobie stać w milczeniu do sądnego dnia.

Pospiesznie zaczął wyrzucać ubrania z kosza na brudną bieliznę, wysypał wszystko z pojemnika na śmieci, zajrzał nawet do zbiornika spłuczki klozetowej. Następnie wypadł z łazienki, zaszczyciwszy mnie tylko przelotnym spojrzeniem. Doskonale słyszałam, jak metodycznie, z wprawą zawodowca przeszukuje kolejne pomieszczenia. Dzwoniły sztućce w szufladzie kuchennego stołu, stukały wysuwane szuflady, skrzypiały otwierane drzwi szafy w sypialni. Od czasu do czasu nastawała cisza, przerywana jedynie jego cichymi pomrukami.

Uwiesiłam się całym ciężarem na drążku, mając nadzieję, że zdołam go wygiąć, ale konstrukcja była solidna, jakby przeznaczona również do takich celów.

Wreszcie Morelli pojawił się z powrotem w drzwiach łazienki.

- Zadowolony? - warknęłam. - I co teraz?

Skrzyżował ręce na piersi i oparł się ramieniem o futrynę.

- Chciałem sobie jeszcze po raz ostatni popatrzeć - rzekł, uśmiechając się złośliwie i wodząc wzrokiem po całym moim ciele. - Nie zimno ci?

Postanowiłam, że gdy tylko się uwolnię, będę go tropić bez wytchnienia. Przestało mnie już obchodzić, czy jest winny, czy nie. Gotowa byłam go ścigać do końca życia. Musiałam mu się jakoś zrewanżować.

- Idź do diabła - syknęłam.

Uśmiechnął się szerzej.

- Masz szczęście, że jestem dżentelmenem. Znam takich, którzy w podobnej sytuacji bez wahania wykorzystaliby swoją przewagę.

- Nie wątpię.

Wyprostował się i położył dłoń na klamce.

- Było mi bardzo miło.

- Zaczekaj! Chyba nie zamierzasz mnie tak zostawić?

- Obawiam się, że muszę.

- A co ze mną? Mam tak stać, przykuta do drążka w łazience?

Przygryzł wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie wyszedł i po chwili wrócił z przenośnym aparatem telefonicznym.

- Będę musiał zamknąć drzwi, wychodząc z mieszkania, więc lepiej zadzwoń do kogoś, kto ma drugi klucz.

- Nikt nie ma kluczy oprócz mnie!

- Na pewno coś wymyślisz. Zadzwoń na policję albo do straży pożarnej. Jak chcesz, możesz nawet wezwać brygadę antyterrorystyczną.

- Przecież jestem naga!

Uśmiechnął się, puścił do mnie oko i wyszedł bez słowa.

Usłyszałam stuknięcie drzwi wyjściowych, szczęknęła zamykana zasuwa. Nie oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji, ale na wszelki wypadek zawołałam go jeszcze. Przez kilka sekund czekałam niecierpliwie, nasłuchując dobiegających z zewnątrz odgłosów. Wyglądało na to, że Morelli poszedł sobie na dobre. Mimo woli zacisnęłam mocniej palce na obudowie aparatu telefonicznego. No, niech Bóg ma w swojej opiece rejonowy urząd telekomunikacji, jeżeli do tej pory nie podłączono z powrotem mojego numeru, pomyślałam. Stanęłam na obudowie brodziku, żeby móc się posługiwać ręką przykutą do drążka. Powoli wyciągnęłam teleskopową antenkę, włączyłam aparat i zbliżyłam go do ucha. Usłyszałam wyraźne buczenie ciągłego sygnału centrali. Ogarnęło mnie tak silne poczucie ulgi, że omal się nie popłakałam.

Stanęłam nagle wobec poważnego problemu: do kogo zadzwonić po pomoc? Policja i straż pożarna nie wchodziły w rachubę. Wycie syren i światła migaczy na parkingu z pewnością by sprawiły, że zanim ekipa ratunkowa włamałaby się do mego mieszkania, przy drzwiach na korytarzu zebraliby się niemal wszyscy sąsiedzi, zainteresowani przyczyną całego tego zamieszania. Musiałabym się gęsto przed nimi tłumaczyć.

Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że starsi ludzie mieszkający w tym domu odznaczają się pewnymi szczególnymi cechami. Wykazują wprost niezwykłą zajadłość, gdy dochodzi do zatargów o miejsca na placu parkingowym, i przejawiają olbrzymie zainteresowanie wszelkimi sytuacjami wyjątkowymi, graniczące wręcz z niezdrową fascynacją. Wystarczy, aby pierwsze odblaski migaczy padły na okna budynku, a każdy staruszek natychmiast podbiegnie do niego i zacznie wyglądać z nosem przyklejonym do szyby.

Nie miałam najmniejszej ochoty, aby ktokolwiek żądny sensacji miał okazję podziwiać mnie nagą i przykutą kajdankami do drążka zasłonki prysznicowej.

Gdybym zadzwoniła do swojej matki, pewnie musiałabym się jak najszybciej przenieść do innego stanu, gdyż ona nigdy by mi tego nie darowała. Zresztą z pewnością przysłałaby tu ojca, a jemu także nie chciałam się pokazywać naga. Nie umiałam sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji do łazienki wkracza nie kto inny, tylko mój ojciec.

Gdybym zwróciła się o pomoc do siostry, skutek byłby dokładnie taki sam.

I na pewno wolałabym skonać pod prysznicem, niż zadzwonić do mego byłego męża.

Co gorsza - niezależnie od tego, kogo bym poprosiła o pomoc - ten ktoś musiałby się dostać do mieszkania po drabince pożarowej przez okno, ewentualnie wyważyć drzwi. Tylko jedna osoba przychodziła mi na myśl. Zacisnęłam z całej siły powieki.

- Cholera! - syknęłam pod nosem.

Nie było innego wyjścia, musiałam zadzwonić do „Leśnika”. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wybrałam jego numer, modląc się w duchu, żeby pamięć mnie nie zawiodła.

Mimo późnej pory podniósł słuchawkę już po pierwszym sygnale.

- Tak?

- „Leśnik”?

- A kto mówi?

- Stephanie Plum. Mam kłopot.

Przez chwilę panowało milczenie. Oczyma wyobraźni widziałam, jak unosi wzrok do nieba i niechętnie siada w łóżku.

- Jaki znów kłopot?

Ponownie zacisnęłam powieki. Wręcz sama nie mogłam uwierzyć, że odważyłam się do niego zadzwonić.

- Stoję przykuta do drążka zasłonki prysznicowej i potrzebna mi pomoc kogoś, kto by otworzył kajdanki.

Znowu przez chwilę panowało milczenie, wreszcie rozległ się stuk odkładanej słuchawki, połączenie zostało przerwane.

Po raz drugi wybrałam ten sam numer, z taką złością wciskając klawisze, że omal nie złamałam sobie paznokcia.

- Tak?! - ponownie rozległ się głos „Leśnika”, tym razem o ton wyższy, ostrzejszy.

- Nie odkładaj słuchawki! Ja nie żartuję. Zostałam uwięziona we własnej łazience. Wejściowe drzwi mieszkania są zamknięte, a nikt oprócz mnie nie ma klucza.

- Czemu nie zadzwonisz na policję? Gliniarze uwielbiają tego typu akcje.

- Nie mam ochoty się tłumaczyć przed gliniarzami. Poza tym jestem naga.

- Ha! Ha! Ha!

- To wcale nie jest śmieszne. Ten sukinsyn, Morelli, włamał się do mego mieszkania, kiedy brałam kąpiel, i przykuł mnie kajdankami do drążka.

- Mam wrażenie, że zaczynasz go coraz bardziej lubić.

- No więc jak? Pomożesz mi czy nie?

- Gdzie mieszkasz?

- Na rogu Saint James i Dunworth, mieszkanie numer dwieście piętnaście. To od tyłu budynku. Morelli dostał się na piętro po drabince pożarowej i wszedł przez okno sypialni. Chyba dasz radę pokonać tę samą drogę.

W gruncie rzeczy nawet nie mogłam obwiniać Joego za to, że mnie przykuł. Przecież na dobrą sprawę ukradłam jego samochód. Rozumiałam też, że musiał mnie pozbawić swobody ruchów na ten czas, gdy będzie przeszukiwał całe mieszkanie. Nawet byłam w stanie mu wybaczyć, że zniszczył mi zasłonkę od prysznica, chcąc się zapewne wykazać męską siłą, ale posunął się zdecydowanie za daleko, zostawiając mnie w tej niezręcznej sytuacji. Jeśli sądził, że w ten sposób zniechęci mnie do dalszych poszukiwań, to się głęboko mylił. Jedynie pobudził we mnie żądzę wzięcia odwetu i jeśli nawet było to szczeniackie uczucie, nie miałam najmniejszego zamiaru schodzić mu z drogi. Gotowa byłam ścigać go aż do samej śmierci.

Wydawało mi się, że upłynęła co najmniej godzina takiego stania pod wyłączonym prysznicem, kiedy w końcu usłyszałam zgrzyt zasuwy i stuk otwieranych drzwi. Zgromadzona w łazience gorąca para już dawno temu rozwiała się bez śladu i było mi po prostu zimno. W dodatku od długiego trzymania w górze zdrętwiała mi ręka. Byłam wykończona, głodna i zaczynał mi doskwierać silny ból głowy.

Wreszcie „Leśnik” pojawił się w drzwiach łazienki. Poczucie ogromnej ulgi całkowicie przyćmiło jakikolwiek wstyd.

- Jestem ci niezmiernie wdzięczna, że przyjechałeś tu w środku nocy - powiedziałam.

Uśmiechnął się szeroko.

- Nie mogłem przegapić okazji ujrzenia cię całkiem nagiej.

- Kluczyki od kajdanek są gdzieś w tej stercie rzeczy na podłodze.

Odnalazł je szybko, wyjął aparat telefoniczny z moich zdrętwiałych palców i otworzył kajdanki.

- Wydaje mi się, że między tobą a Morellim toczy się jakaś dodatkowa rozgrywka.

- Pamiętasz, jak po południu dałeś mi w jego mieszkaniu cały pęk kluczy?

- Owszem.

- No więc pożyczyłam sobie jego samochód.

- Pożyczyłaś?

- Zarekwirowałam. Lepiej? Sam mi wkładałeś do głowy, że prawo jest po naszej stronie.

- Zgadza się.

- Więc zarekwirowałam jego nowego jeepa, a on to odkrył.

„Leśnik” uśmiechnął się ponownie i podał mi ręcznik kąpielowy.

- Czyżby nie zrozumiał, na czym polega rekwizycja?

- Powiedzmy, że niezbyt mu to przypadło do gustu. W każdym razie zostawiłam tego jeepa na parkingu za domem i w celu zabezpieczenia zdjęłam głowicę rozdzielacza.

- Mogę się założyć, że to przepełniło puchar goryczy.

Wyszłam wreszcie spod prysznica i omal nie zawyłam z rozpaczy, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Moje włosy wyglądały tak, jakby naelektryzowano je napięciem 2000 woltów i taki stan utrwalono lakierem.

- Powinnam była zainstalować urządzenie alarmowe w samochodzie, ale nie miałam na to pieniędzy.

„Leśnik” zachichotał krótko.

- Urządzenie alarmowe... Morelliemu to się jeszcze bardziej spodoba. - Podniósł z podłogi długopis i na kawałku papieru toaletowego zapisał adres. - W tym punkcie obsługi pojazdów zrobią to najtaniej.



Janet Evanovich "Po pierwsze dla pieniędzy" (seria Stephanie Plum) Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 31016
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Iwona Banach

Post przez Lucy » 18 listopada 2009, o 03:02

Kapitalne te książki o Stephanie Plum .Szkoda ,że dalej nie wychodzą Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 3014
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: T.A. White

Post przez nana_rlbi » 18 listopada 2009, o 17:11

u mnie na szczęście wychodzą dalej Obrazek ale aż czasami boję się do najnowszej zajrzeć, żeby się nie rozczarować, bo nadal się nie zdecydowałam, który z bohaterów, Morelli czy "Leśnik" bardziej do Stephanie pasuje Obrazek



a i tak babcia Mazurowa jest najlepsza Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 31016
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: Iwona Banach

Post przez Lucy » 18 listopada 2009, o 17:21

"Leśnik" ? Obrazek a Komandosa nie ma ?

Avatar użytkownika
 
Posty: 3014
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: T.A. White

Post przez nana_rlbi » 18 listopada 2009, o 17:57

to jeden i ten sam Obrazek pewnie wina tłumacza, "Leśnik" był w pierwszej części, pewnie w dalszych za to już "Komandos", ale pewności nie mam, bo nie sprawdzałam Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 30763
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Kłyż
Ulubiona autorka/autor: Joanna Chmielewska/Ilona Andrews

Post przez ewa.p » 18 listopada 2009, o 18:19

świetny kawałek,a są jakieś dalsze części?

Avatar użytkownika
 
Posty: 3014
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Ulubiona autorka/autor: T.A. White

Post przez nana_rlbi » 18 listopada 2009, o 18:30

a są i to dużo Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 30763
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Kłyż
Ulubiona autorka/autor: Joanna Chmielewska/Ilona Andrews

Post przez ewa.p » 18 listopada 2009, o 18:46

a podasz tytuły?

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Czytamy i rozmawiamy

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości