Gdzieś, kiedyś, komus obiecałam, że jak znajdę chwilę czasu to wypowiem się chwilkę o Rosecliffe. Dzisiaj znalazłam, to i się wypowiadam.
Bardzo subiektywnie. Bardzo.
<span style="font-weight: bold">CYKL ROSECLIFFE</span>
<span style="font-style: italic">Prędzej głazy ożyją, skamienieją drzewa,
W południe mrok nastanie, czarny jak żuka pancerz,
Zimowy chłód rozpędzi gorąca ulewa,
Prędzej to zobaczymy, niż Walia upadnie.</span>
- fragment unoszącej się nad cyklem Rosecliffe przepowiedni ułomnego starca, dziwaka Newlina.
Becnel Rexanne zamknęła cykl w trzech, powiązanych ze sobą postaciami bohaterów, częściach: <span style="font-style: italic">Wrogowie</span>, <span style="font-style: italic">Nieposkromiona </span>oraz <span style="font-style: italic">Minstrel</span>.
Miłosne perturbacje bohaterów za swoje tło mają kilkadziesiąt lat konfliktu walijsko angielskiego zapoczątkowanego pojawieniem się na walijskiej ziemi angielskiego rycerza Randulfa Fitz Hugh z narzuconym przez króla Henryka poleceniem wybudowania na nieprzyjaznej ziemi obronnego zamku, a zakończonego symbolicznym zburzeniem budowli w myśl, że tylko budowa, w tym przypadku – odbudowa, od podstaw ma szanse na pełne powodzenie, oczyszczenie i naprawienie błędów.
Całość historii obejmuje lata między 1133 a 1154 i koncentruje się przede wszystkim na sferze emocji i uczuć, ale też nie pomija problemu angielsko-walijskiego. Sam konflikt zresztą w poszczególnych częściach zaczyna tracić na znaczeniu, a może raczej odrobinę wygasać (przy dużym udziale Randulfa i prowadzonej przez niego polityki) i z tego powodu jest spychany na plan dalszy, i choć stanowi punkt zapalny choćby trzeciej części, jest całkiem sprawnie przykryty rodzącym się między bohaterami uczuciem.
Nie posiadam wystarczającej wiedzy do właściwej oceny historycznej tego cyklu, ale z punktu widzenia czytelnika, sprawia on wrażenie wiarygodnego, a co równie ważne (a w moim przypadku najważniejsze) prawdopodobnego. Nie zarzucałabym Becnel braku szacunku do realiów historycznych, chyba, że ktoś w romantycznym cyklu ich poszukuje, a na dodatek ma na tyle delikatne ucho i oko, że nie jest w stanie ich przymknąć na pewne nieścisłości. Ja na szczęście takowych nie posiadam, więc czytało mi się całkiem nieźle.
Niewątpliwym atutem Rosecliffe jest spójność.
Ożywione głazy z <span style="font-style: italic">Wrogów</span>, mrok w południe z <span style="font-style: italic">Nieposkromionej </span>i gorąca ulewa <span style="font-style: italic">Mistrela </span>zwiastują coraz bliższy upadek Walii, a jednocześnie bardzo sprawnie łączą poszczególne części w jeden cykl sprawiając, że choć można czytać te części oddzielnie warto przeczytać razem, i to w odpowiedniej kolejności.
Jest wielu autorów którzy za punkt honoru stawiają sobie wypełnianie kolejnych części wyjaśnieniami z poprzednich tomów. Becnel, przynajmniej na moje szczęście, obrała inną drogę. Informacje z poprzednich części Rosecliffe pojawiają się jakby mimochodem, obok nowego wątku głównego, podawane są jako uzupełnienie tego, co dzieje się teraz, a nie streszczenie tego, co było kiedyś. I moim zdaniem to jest duży plus tych książek.
Wielowątkowość w miarę cyklu jakby coraz bardziej się zawężała. Zróżnicowani tematycznie i wątkowo <span style="font-style: italic">Wrogowie</span>, bardziej skupiona w sobie <span style="font-style: italic">Nieposkromiona</span>, kończą się dwoma silnymi wątkami w <span style="font-style: italic">Minstrelu</span>.
Szóstka głównych bohaterów cyklu przewija się z różnym nasileniem przez wszystkie jego części, ewaluując, znowu moim pokręconym zdaniem, całkiem wiarygodnie. Wszyscy dopasowują się do nowej rzeczywistości, idą na kompromisy i szukają drogi wyjścia, która z jednej strony pozwoli im zachować własne „ja”, z drugiej natomiast umożliwi życie w tych „nowych” warunkach. Czy im się to udaje? Pewnie w myśl tego typu literatury - tak, przynajmniej w większości, ale co mnie zadowoliło w Rosecliffe to fakt, że każdy z nich zachowuje w sobie tę swoją niezmienną część. Dzięki temu czytelnik ma przekonanie, że Josselyn, która opuszcza Rosecliffe wraz z Randulfem i dziećmi i przenosi się do Aislin, na zawsze pozostanie walijską dziewczyną, walczącą o prawo wyboru małżonków przez swoje dzieci.
Niewątpliwie elementem silnie spajającym trzy części jest postać Rhys’a. Osamotniony, porzucony przez ojca chłopiec z <span style="font-style: italic">Wrogów</span>, pełen nienawiści, uciekający przed opiekuńczością kobiet, nieświadomy zdrajca, ale i opiekun malutkiej Izoldy, dorasta w <span style="font-style: italic">Nieposkromionej</span>. W młodym kilkunastoletnim ciele kryje się i nienawiść i miłość lub przekonanie o miłości. Impulsywny, fanatyczny w swojej chęci zniszczenia rodziny Fitz Hugh sprzymierza się ze znienawidzonymi anglikami, aby tylko osiągnąć swój cel. Schwytany, osądzony, bez prawa wyboru poddaje się karze wyjazdu do Zamku Barnard i powraca w przebraniu w <span style="font-style: italic">Minstrelu</span>, gdzie przegrywa ze sobą wygrywając z własną nienawiścią, a dzieki miłości do wroga zyskuje to o co walczył przez całe życie.
Lubię tę postać. I lubię Izoldę. Ale tylko w <span style="font-style: italic">Minstrelu</span>. I wierzę jej, że potrafiła pokochać i nienawidzić jednego człowieka.
Uwielbiam postać Randulfa Fitz Hugh. Jest jednym z moich ulubionych bohaterów Rosecliffe. I nie tylko. Najeźdźca, rycerz Randulf ze swoją siłą i słabością. Do siebie i do Josselyn. I mężczyzna zdeterminowany i odważny. I uczciwością. I zdecydowaniem. I stałością. Okrucieństwem i delikatnością. I kochanek, z bólem po utracie pożądanej kobiety.
Rosecliffe to moim zdaniem, to pozycja urozmaicona. Wiele w niej jest i tego co dobre, jak i samego zła. Przy czym autorka nie gloryfikuje żadnej ze stron – ani walijskiej czy angielskiej, ani męskiej, ani damskiej, przypisując zarówno jednym jak i drugim wielobarwne emocje i zachowania. Jest więc i miłość i zazdrość, śmierć i narodziny, zazdrość i pożądanie, ciekawość świata i wiara w cykl życia, zemsta, oszustwa, kłamstwa. Są ciemni bohaterowie, i tacy, którzy zostawiają za sobą ten mrok i uwalniają się od demonów przeszłości. Ale co ważne, jest też w Rosecliff nie tylko nuta wybaczenia, ale również pokory człowieka wobec spraw na które nie ma wpływu. Pogodzenia się z życiem i czerpania z niego to co dobre.
Rosecliffe kończy się tak, jak na moje pokręcone oko, powinien kończyć się taki cykl. Stanowczo. Z odrobiną zadumy. Poczuciem spełnienia bohaterów i wskazówkami na przyszłość. Wyjaśnieniem większości, ale i zostawieniem miejsca na spekulacje i domyśliwania czytelnicze.
Becnel każdej z trzech par cyklu: Randulfowi Fitz Hugh i Josselyn, Jasperowi Fitz Hugh i Rhonwen oraz najmłodszym Rhysowi i Izoldzie przydzieliła zadanie na przyszłość. Wszyscy będą musieli zmierzyć się z czymś nowym i nieznanym. Poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Odnaleźć swoją nową drogę. Wyruszają w nią jednak uzbrojeni w najsilniejsza broń – tę drugą, z trudem zdobytą osobę.
Rosecliffe kończy się niemal ze słowami piosenki Newlina:
<span style="font-style: italic">Precz smutki, gdy z czerwcową rosą
Nadchodzi czas plonów i zgody.
Zbierz, co zasiałeś, zaufaj niebiosom,
A potem, z czystym sercem, oczekuj nagrody.</span>
I niech tak pozostanie.
Mogę mieć tylko nadzieję, że Becnel nie wpadnie na pomysł dopisywania kolejnych części i rozwijania wątków w ramach tego samego cyklu. Szczerze tego sobie i innym czytelnikom cyklu życzę.